Rozdział 11

1.9K 133 33
                                    

Christian

Alberto klęczał nad ciałem Alice i przyciskał sobie drżącą dłoń do ust. Był tak spanikowany, że wydawało mi się, iż cały zesztywniał. Płytko oddychał, a oczy miał błyszczące i szeroko otwarte z paraliżującego przerażenia. Gdyby tylko mrugnął, łzy pociekłyby mu po policzkach.
– Alice... – wydusił. – Dziecko...
– To moja wina.
Nawet nie zerknąłem na Neila, który się odezwał. Byłem tak odrętwiały, że poruszenie szyją graniczyło z cudem. Chyba ubzdurałem sobie, że jeżeli zastygnę bez najmniejszego ruchu, tragedia rozgrywająca się tuż przede mną, nie będzie miała miejsca w rzeczywistości, a wszystko okaże się tylko koszmarem. Gdybym zaczął się wiercić, musiałbym przyznać sam przed sobą, że ten dramat dział się naprawdę. Alice umarła.
– Zostawiłem ją tu samą. – Neil zakrył twarz rękoma, trzęsąc się wskutek bezgłośnego płaczu.
Spazmy telepały nim w prawo i lewo, a mój przyjaciel, zazwyczaj silny i twardy jak skała, teraz wydawał się być swoim całkowitym przeciwieństwem. Ciężar tej katastrofy powoli odbierał mu zmysły.
– Może przyniosę... Może... przyniosę... – pierwszy raz w życiu nie mogłem wydobyć z siebie głosu. – Jakiś bandaż?
Tak bardzo chciałem pomóc Alice. Nie zasługiwała na to. To ja powinienem być na jej miejscu. Dlaczego nie było mnie przy niej, gdy potrzebowała mojej pomocy? Jak mogłem nie przewidzieć tego wszystkiego?
– Alice... Moje biedne, kochane dziecko. – Alberto przygryzł pięść, gdy nie wytrzymał i wybuchnął płaczem.
Płakał? Nigdy nie widziałem go w takim stanie.
Nie mogliśmy się teraz rozklejać. Musieliśmy ją ratowa
ć! I to szybko. Była taka blada... Taka zmarznięta...
– Pójdę po apteczkę. – zdecydowałem.
Obraz przed oczami zaczął mi się rozmazywać. Znajdowałem się w fałszywych sidłach otępienia i choć bardzo chciałem się z nich wydostać, nie potrafiłem tego zrobić. Mój mózg wszystko wypierał, ciągnąc moją psychikę w dół, ku mrocznej przepaści.
– Jaką apteczkę, kurwa... – jęknął Neil, odchylając głowę. – Zamknij się wreszcie. Nie pomożesz jej.
– Pomogę.
– Alice nie żyje!
– Nie mów tak, bo...
Coś spadło mi na twarz... Coś bardzo lepkiego i ciężkiego. Tym czymś była pięść mojego najlepszego przyjaciela. Po chwili poczułem ją również na drugim policzku.
Brudził mnie krwią Alice.
– ONA NIE ŻYJE! – wrzasnął ochryple.
Ten krzyk ociekał bólem i rozpaczą. I to właśnie on sprowadził mnie na ziemię.
Nie, nie na ziemię. Do piekła.
Ocknąłem się i wziąłem chaotyczny wdech, jakbym nagle wypłynął na powierzchnię. Zacząłem kaszleć i dławić się strachem, żalem i łzami. Nie wiedziałem już co się działo, kręciło mi się w głowie, a jedyne czego pragnąłem, to znaleźć się przy mojej ukochanej kobiecie.
– Alice, nie! Nie rób mi tego! – błagałem, kiedy odepchnąłem szefa i pochyliłem się nad kruchym, zwiotczałym ciałem.
Świat się dla mnie zatrzymał, wraz z dobrym sercem Alice.
Nasze wycie rozpaczy można było pewnie usłyszeć w całej Szwecji, nic więc dziwnego, że nieświadomie zaalarmowaliśmy pozostałych członków rodziny. I tym oto sposobem, w progu pojawił się nasz anioł stróż.
Człowiek, który znalazł się wśród nas przypadkiem, a ten przypadek był jednym z najlepszych w naszym życiu.
Nie krzyczał. Nie płakał. Nie stracił panowania nad sobą. I choć dopadł do mnie na miękkich nogach, nie pozwolił, by panika przeszkodziła mu w uratowaniu mojej Alice.
Nie mojej. Naszej.
Mojej przyszłej żony.
A jego przyjaciółki. Siostry.
– Odsuń się. – Benjamin odepchnął mnie od kobiety i podwinął rękawy bluzy.
– Benny, pomóż jej, błagam. – zdołałem wykrztusić. – Powiedz, że oddycha.
Doktor pochylił się i uniósł palec, nakazując nam być cicho.
Nikt nawet nie pociągnął nosem, nie wziął zbyt głośnego wdechu. Trwaliśmy w kompletnym milczeniu.
– Nie oddycha. – pokręcił głową, ale nie poszedł w nasze ślady i nie zaczął histeryzować pod ścianą.
Nie rozproszył się nawet na sekundę, a wręcz skupił się jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe.
– Ratuj ją, proszę. – szepnął Neil.
– Idź po auto.
– Co?
– Już! – krzyknął Benjamin, a echo jego głosu odbiło się od ścian. – Podstaw nam samochód!
Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby zwrócił się do kogoś tak ostrym i rozkazującym tonem. Neil zerwał się z miejsca, ale musiał podeprzeć się zakrwawionej szafki, by nie runąć na ziemię, a następnie wybiegł z pokoju, zostawiając na podłodze kolejne, czerwone ślady.
– Jest cała blada. – Alberto przejechał sobie dłonią po wargach, najwyraźniej nie wierząc w to, że ktokolwiek byłby w stanie uratować Alice życie.
– Wiem. – rzucił Benny, naciskając na klatkę piersiową kobiety. – Ale to... nie znaczy... – dyszał, a czoło błyszczało mu od potu. – ... Że nie da się... przywrócić... akcji serca...
– Ale jest taka zimna. Jak lód.
– To normalne... z powodu spadku... ciśnienia krwi. – mamrotał pod nosem, a jednocześnie liczył uciski, by już po chwili wykonać dwa wdechy. Wytarł czoło rękawem i znów powrócił do ucisków.
Nie wiem, jak długo to trwało. W moim odczuciu – całą wieczność.
Benjamin nachylał się co chwilę, by sprawdzić, czy Alice zaczęła oddychać, lecz równie szybko, jak opuszczał głowę, podnosił ją i kontynuował masaż serca. Każda sekunda odbierała nam nadzieję...
Ale Benny jej nie tracił. Desperacko walczył.
Szef oparł się plecami o ścianę i wzniósł oczy do sufitu, poruszając ustami. Modlił się, więc postanowiłem do niego dołączyć.
Nie przypuszczałem, że Bóg postanowi wysłuchać naszych próśb. Na liście oczekujących jego łaski znajdowaliśmy się zapewne na samym końcu kolejki, jako ci najbardziej zepsuci. Wyrzutki, które jedną nogą gotowały się już w piekielnym kotle.
– Nie zostawiaj nas, Alice. – Alberto przetarł oczy dwoma palcami. – Wszyscy cię potrzebujemy... A najbardziej Liam.
Benjamin znów pochylił się nad kobietą, zatkał jej nos, odchylił brodę i przekazał kolejny już wdech.
Neil wparował do pomieszczenia. Klatka piersiowa unosiła mu się oraz opadała w błyskawicznym tempie, domyślałem się więc, że biegł.
– Mam auto. – zakomunikował, patrząc na nas z taką nadzieją, że znów zapiekły mnie oczy. – Co z Alice? Czy ona...?
Opuściłem głowę i uchyliłem usta, by się odezwać, ale doktorek był zrobił to za mnie, wprawiając nas wszystkich w osłupienie.
– Oddycha.
Oddycha...
Oddycha? Oddycha!
Zerwałem się z miejsca, Alberto wsunął dłonie we włosy i wydobył z siebie przeciągły jęk przepełniony ulgą i wdzięcznością.
– Alice! – złapałem jej drobną dłoń i przyłożyłem wargi do lodowatej skóry.
– Jest bardzo słaba. Szybko, zanieś ją do samochodu. Nie mamy dużo czasu.
– Gdzie jedziemy? – rzucił się pędem do wyjścia, by otwierać mi wszystkie drzwi po drodze.
Wbrew pozorom, nie było to głupie pytanie. Gdzie mogliśmy udać się z umierającą Alice, jako banda poszukiwanych przestępców?
– Do szpitala. – zawołał Benny. – Ruchy!

MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz