Rozdział 33

4 0 0
                                    

***
Ocknąłem się nie wiadomo gdzie, nie wiadomo jak. Przed chwilą, widziałem jak Bhunivelze dosłownie roztrzaskuję mnie na kawałki. W prawdzie nawet nie poczułem tego, jednak mimo wszystko... Gdzie ja do cholery jestem?

Nade mną było błękitne niebo, pełne białych chmur. Postanowiłem się podnieść, jako że leżałem... Na trawie.. Jakim cudem? Usiadłem podpierając się rękoma do tyłu. Spojrzałem się w okół mnie, za mną łąka trawy, ciągnąca się po horyzont, przede mną morze albo ocean. Byłem na jakimś klifie, po bokach to samo, łąka, klif, morze czy ocean. Gdzie ja jestem? Wstałem na równe nogi, podchodząc bliżej urwiska. Woda wydawała się być spokojna, fale delikatnie uderzały o klif. Całkiem tu było ładnie, jednak nie mogę tu siedzieć w nieskończoność. Muszę ogarnąć gdzie jestem, jak stąd wyjść. Co więcej, muszę znowu wrócić i nakopać Bhunivelze do dupy.

- Chyba jeszcze nie zrozumiałeś, co się właśnie wydarzyło. - Usłyszałem donośny głos, nie wiadomo skąd.
- ? - Rozejrzałem się dookoła.
- Na górze. - Powiedział spokojnie.

Spojrzałem w górę, a tu jakby niebo się rozstąpiło. Zaraz po tym, ktoś z niego zstąpił, wyglądał jak anioł. Może to był anioł. W lśniącej srebrnej zbroi.

- A Ty jesteś? - Zapytałem po chwili.
- A jak myślisz? - Zaśmiał się.
- Cóż na pewno jesteś aniołem.
- Tego na pewno się nie da ukryć.
- To kim jesteś?
- Święty Piotr, do usług.
- Święty Piotr? - Powtórzyłem po nim, nie dowierzając. - Nie bajerujesz mnie?
- A miałbym Cię bajerować?
- Nie wiem? - Odpowiedziałem niepewnie.
- Pewnie zastanawiasz się, co to za miejsce, skąd się tu wziąłeś i po co tu jesteś. - W końcu wylądował.
- Mniej więcej. - Podrapałem się po głowie.
- Więc, powiedziałbym, żebyś sobie usiadł, ale trawi barwi na zielono... Więc pozwól, że zacznę.

Witaj w krainie śmierci. Zastanawiasz się jak się tu znalazłeś? To dość proste; umarłeś mówiąc najszybciej wprost. Dlaczego nazywa się to krainą śmierci? Cóż wszystkie dusze trafiają tu, gdy czekają na swoją kolej. Na jaką kolej? Na tak zwany sąd ostateczny, gdzie zostaniesz osądzony jakie było twoje życie. Jeśli uznamy, że było dobre trafisz do raju, jeśli nie, trafisz do piekła i nie, nie piekła takiego jakie Ty znasz, mam namyśli wasze ludzkie zaświaty. Tylko prawdziwe piekło. Tak samo jak raj, prawdziwy raj. Jak już wspomniałem, czekasz tu na swoją kolej do osądzenia. To może być zaraz, może być jutro, może być za 10 lat. W każdym razie, skoro tu trafiłeś, to znaczy, że już na dół nie wrócisz.

...
Czyli umarłem, że umarłem? Tym razem serio umarłem? Nie jak poprzednio, gdy spotkałem swoją mamę z siostrą? Wtedy byłem gdzieś między życiem a śmiercią, z tego co mi mówiła mama i zależało tylko ode mnie czy będę chciał wrócić. Z drugiej strony, cholera... Sytuacja była inna, wtedy mimo wszystko wciąż byłem w posiadaniu Bhunivelze, a przynajmniej Chronosa. Więc, tak zakończy się moja opowieść? Będę czekać tu w nieskończoność, czekając na dzień sądu? Co potem? Jaki raj? Jakie piekło? Nie... To za wcześnie, nie mogę tak zniknąć z historii świata. Nie w ten sposób!

- Dobra, rozumiem. - Kiwnąłem głową. - Teraz zabierz mnie z powrotem bo mam coś jeszcze do załatwienia i mogę wrócić.
- ... - Spojrzał się jak na debila. - Chyba nie zrozumiałeś co ci właśnie mówiłem.
- Rozumiem. Ale mam jeszcze Bhunivelze do zniszczenia.
- Ha! - Parsknął śmiechem. - Wiem, że masz jeszcze go do pokonania. Jednak nawet gdybym chciał, to i tak nie mogę. Z resztą twojego ciała już nie ma.
- Musi być jakiś sposób, żebyś mnie odesłał.

Wciąż patrzył na mnie jak na debila.

- Niestety muszę cię zmartwić ale, takiego nie ma.
- ... Sam znajdę drogę powrotną.
- Cóż, zawsze możesz próbować. Wielu było takich, którzy nie zaakceptowali swojego przeznaczenia.
- Więc, ja będę pierwszym, który znajdzie drogą powrotną.

Odwróciłem się na pięcie, i zacząłem iść w stronę łąki, ciągnącej się po horyzont. Usłyszałem na odchodne, że gdybym czegoś potrzebował, wystarczy że zawołam jego imię. Miło z jego strony, ale raczej nie skorzystam. Szedłem dobrych kilka, może kilkanaście minut, swoją drogą muszę przyznać, że całkiem ładnie tutaj. Gdybym był spokojnym starszym panem, mógłbym się tu chętnie osiedlić. Wiecie, domek przy morzu... a do tego łąka za oknem. Cóż jednak to marzenia ściętej głowy. Zastanawiałem się czy coś jest na końcu tej gigantycznej łąki. Można rzec, że ciągnęła się kilometrami.
***

Dalej kroczyłem przed siebie, jednak nie było tu totalnie niczego. Zaczynało mnie to powoli denerwować. Myślę, że minęło już dobrych kilka godzin od kiedy idę ciągle przed siebie. A tu nie ma kompletnie nic! Szlag jasny mnie zaraz trafi.

- Piotrek! - Zawołałem.
- Święty Piotr! - Odpowiedział glos z nieba.
- Nieważne. Czy jest coś na końcu tej łąki?
- Może jest, może nie ma. To twoja droga którą wybrałeś.
- Nie pomagasz...

Usiadłem w końcu nieco zrezygnowany.

- Dobra, to jak ma wyglądać ten sąd najwyższy?
- Przyjdzie kiedy będzie jego pora. - Odpowiedział spokojnie.
- Dalej nie pomagasz. - Westchnąłem. - Nie można go jakoś przyspieszyć?
- Czas to pojęcie względne tutaj.
- Pojęcie względne? Hmm...

Zaświtało mi coś. Pamiętam, jak uczyłem się medytować, aby nauczyć się wchodzenia w świat chaosu. Postanowiłem usiąść po turecku, kładąc dłonie na kolanach i zacząłem medytować, starając się przy tym oczyścić swój umysł. W ciągu zaledwie kilku chwil, miałem wrażenie, jakby wszystkie wewnętrzne emocje, zostały uspokojone. W prawdzie wiem, że nie wejdę już do świata chaosu. Jednak, będąc tutaj być może jest cień szansy, że gdzieś uda mi się dotrzeć... Albo nie wiem, zajrzeć w głąb swojego umysłu czy coś w ten deseń.

***

Starałem się jak mogłem, aby zajrzeć czy to w głąb siebie, czy przypadkiem, nie da rady... No właśnie czy nie da rady zrobić czegokolwiek. Najgorsze jest to, że nie wiedziałem nawet czego szukam i na co czekam. Mam tu siedzieć kolejne x lat, jeśli nawet nie dłużej i czekać na nie wiadomo co? No mówię, zaraz mnie szlag jasny trafi.

- Hmm... Widzę, że zacząłeś pojmować, jak działa czas. - Wyprowadził mnie ze stanu spokoju.
- Przysięgam, że znajdę wyjście stąd. Jeszcze nie wiem jak, ale to zrobię.
- ... Podoba mi się twoja wiara. A co jeśli powiem Ci, że sąd stoi dokładnie przed tobą.
- ?? - Zaciekawił mnie. - Mówisz o sobie?
- Otóż nie. Zastanów się. Wezwij mnie gdy będziesz mnie potrzebował. - Zaśmiał się.

Sąd stoi dokładnie przede mną? Hmm... Czy chodzi mu o to, żebym sam siebie ocenił? Stwierdził, czy miałem dobre życie? Cóż, wydaje mi się, że miałem dobre życie. W prawdzie, popełniłem wiele błędów w życiu. Ale chwila, kto ich nie popełnia? Jestem tylko człowiekiem. Może i miałem w sobie Bhunivelze, może chciałem, swego rodzaju powiedzmy, zniszczyć świat, aby zbudować nowy. Jednak robiłem to wszystko w dobrym Celu. Chciałem stworzyć utopię, którą ludzie nie osiągną. Świat, przyjazny wszystkim i wszystkiemu. Może wydaje się to być niemożliwe. Jednak, nie dowiedział bym się gdybym nie spróbował...

Czy o to mu właśnie chodziło? Abym przeanalizował swoje ziemskie postępowanie?

============================

Wygląda na to, że zacząłeś pojmować czym jest sąd ostateczny. Zajęło ci to mniej czasu, niż zakładałem. Bardzo się z tego powodu cieszę Jhin. W domu ojca jest wiele mieszkań... W jednym z nich jest miejsce i dla Ciebie.

=============================

Skoro Jhina już nie ma...
Została tylko Vex...
Jestem tak blisko celu...
Tak niewiele mnie dzieli, od mego świata ze snu...

*** Highschool DxD: Jhin II ***Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz