Rozdział 2

65 5 4
                                    

Ronnie nie był zdziwiony, kiedy wszystkich w biurze spotkał rano na kacu. Jeszcze bardziej nie dziwiło go to, że nie spotkał Nathana. Zapewne dalej dusi komara w najlepsze. W końcu w Francji lekkie spóźnienia do pracy były na porządku dziennym.

— Wiecie co? — odezwał się Coronel wchodząc do biura. Wyglądał jak siedem nieszczęść — Pieprzyć dzisiejszy dzień, robimy sobie wolne.

— Ale ja mam już umówionych klientów. — odparł Yannick nawet nie odrywając nosa od monitora.

— No to ich przełóż na jutro, co ja mam cię życia uczyć? — powiedział szef marszcząc brwi.

Wszyscy byli zgodni co do tego pomysłu, jednak Ronnie uznał, że zostanie. Nie chciało mu się wracać do domu po tym jak specjalnie musiał wstać z łóżka, żeby tutaj przyjechać. Nie miało to dla niego najmniejszego sensu.

Włączył radio, aby chociaż przez chwilę poczuć się jak normalnego dnia w pracy, bo Flores z Yannickiem gadali nakręceni jak katarynki i było mu dziwnie pracować w zupełnej ciszy. Jednak jego spokój nie potrwał długo, bo przybył Nathan, który wszystko zepsuł.

— No dzień dobry, dzień dobry. — przywitał się rzucając teczkę na swoje biurko, po czym usiadł na krześle — Gdzie są wszyscy?

Doskonale wiedział co jest powodem jego dobrego humoru z samego rana. Zahaczył kogoś w hotelu i na szybko jeszcze sobie dogodził. To przerażające, ale Ronnie wiedział, kiedy Nathan uprawiał seks, a kiedy nie. Zauważył pewien schemat, który się sprawdzał. Jak Katz kogoś puknął - rozpinał jeden guzik swojej koszulki. Jak przewidział, że może mieć do tego okazję - odpinał kolejny. A jak jego plany trafił szlag, był zapięty cały.

— Możesz iść się puszczać dalej, Coronel zarządził wolne. — odpowiedział patrząc na niego zażenowany — Ty coś bierzesz?

— Wciągam mąkę nosem. — wywrócił oczami — Co to w ogóle ma być za oskarżenie?

— Nie wiem czy pamiętasz, ale wczoraj miałeś problem z równowagą.

— A, o to ci chodzi. — uśmiechnął się lekko — Od zawsze miałem talent do picia. Mogłem skończyć najgorzej, a rano i tak znowu jestem najlepszą wersją siebie.

— Czy jest taki dzień w którym nie jesteś najlepszą wersją siebie?

— Widzę, że ktoś tu próbuje flirtu. Dobrze ci idzie.

— Nie doszukuj się w tym co mówię czegoś, czego nie ma. — prychnął Krieger wracając do swojego laptopa — Nie wszyscy muszą na ciebie lecieć.

— Nie muszą, ale lecą.

Ronnie już mu nie odpowiedział. Wziął się za opis nieruchomości, który powinien skończyć już wczoraj. Próbował sobie przypomnieć cokolwiek po zdjęciach, które zrobił razem z Floresem. Zawsze brał młodego Hiszpana do takich zadań, bo fotograf z niego marny. Flores z kolei był dobrze obcykany w temacie i nawet jak niekorzystnie coś ujął, później starał się jakoś to naprawić - co mu wychodziło.

W końcu nabrał weny i był już bliski końca. Rozpisał się na całą stronę, ale większość skasował, bo doskonale wiedział, że i tak nikt do końca tego nie przeczyta. Jeszcze na szybko sprawdził tekst pod kątem błędów, powstawiał brakujące przecinki i wstawił ogłoszenie na stronę biura. Spojrzał na tamtego idiotę, żeby sprawdzić co robi. Nathan też wziął się do pracy, bo przyniósł sobie trzy kubki z kawą, aby nie musieć wstawać niepotrzebnie do kuchni. Na szczęście wszystkie były z mlekiem.

Kiedyś jak goniły go terminy to zrobił pięć espresso. Musieli aż otworzyć okna na oścież, żeby pozbyć się zapachu mocnej kawy. Coronel zabrał mu nawet jedną filiżankę, kiedy tamten nie zwrócił uwagi. Lloyd nie chciał, aby kogokolwiek zabierała karetka z jego firmy. I tak był pod wrażeniem, że tamten nie dostał zawału od tak dużej ilości kofeiny, bo w połowie czwartej już zaczęły latać mu ręce, jak na jakimś głodzie.

to capture a heart | boyxboyWhere stories live. Discover now