Rozdział 1

140 5 7
                                    

Ronnie nienawidził służbowych imprez. Nie dlatego, że nie lubił swoich kolegów z pracy, bo byli w porządku (no może nie wszyscy), ale zawsze, za każdym jednym razem kończyli w barze, bo było im za mało alkoholu. Krieger znając życie znów skończy robiąc za taxi, rozwożąc ich wszystkich do domów. Nawet nie chciało mu się pić wody z cytryną, którą zamówił, żeby nie siedzieć o suchym pysku.

— Rozchmurz się Rondziu. — odezwał się Coronel siedzący obok niego — Życie jest piękne.

Coronel Lloyd - chociaż poprawniej byłoby powiedzieć Christian Coronel-Lloyd - był jego szefem. Wyobrażacie sobie mówić do swojego dziecka po nazwisku? Tak było w przypadku Jacka i Karen.

Nie chcieli ślubu i długo kłócili się czyje nazwisko będzie nosić ich jedyny syn. Koniec końców dostał łączone, ale i tak mówili do niego nazwiskiem Jacka. To dosyć szybko się przyjęło. Coronel powinien zmienić swoje pierwsze imię w dokumentach, bo nikt nawet go nie stosował.

— Jest piękne, tylko nie moje. — odpowiedział Ronnie nawet na niego nie patrząc. Szukał pozostałych idiotów, którzy z nimi przyszli, ale nigdzie ich nie widział — Gdzie jest Yannick i reszta?

— Twój chłopak dawno wrócił do domu. — odpowiedział mu — Co ty jakiś pijany jesteś? Zamów może sobie jakiś sok albo nie. Ja ci zamówię i nawet za niego zapłacę, co ty na to?

— Nie jesteśmy razem z pół roku. — zdążył już nawet o tym zapomnieć — A za sok dziękuję.

Yannick i Ronnie przyjaźnili się od dzieciaka, ale nigdy nie zapowiadało się, że kiedykolwiek zostaną parą. Jednak postanowili dać sobie szansę, ale w związku się nie sprawdzili. Nie chcieli jednak zaprzepaścić tylu lat znajomości, więc rozstali się w zgodzie.

W końcu jednak dwie zguby się odnalazły. Flores (kolejny z tych, co nikt nie używa jego imienia, a jego nazwiska) ledwo już trzymał się na nogach, więc podpierał się Nathana, który miał do połowy rozpiętą koszulę. Ronnie widząc to jedynie przewrócił oczami z zażenowania. Nienawidził tego gościa najbardziej na świecie. Nathaniel Katz był diabłem w ciele przystojnego faceta.

Rozkochiwał w sobie wszystkich na okrągło, a potem ich porzucał. Stosował tą taktykę nawet w pracy. Jedyne co miał zrobić to dobrze zaprezentować mieszkanie, ewentualnie podpisać umowę i na tym powinien być koniec.

On zamiast lokum, wolał zaprezentować siebie, jak wygodne jest łóżko w sypialni (ewentualnie kanapa), a dopiero później przechodził do całej reszty. Jeszcze gorsze było w tym to, że jego taktyka się sprawdzała i naprawdę odkąd Nathan zaczął pracować w tej agencji to podniósł im wyniki. Ronnie nie popierał tego zachowania, a jeszcze bardziej nie rozumiał klientów, którzy sobie na to pozwalali. Jak można było być tak durnym?

— Cześć, nudziarze. — zagadał do nich Katz zrzucając z siebie marynarkę, którą trafił prosto w Ronnie'go. Ten jedynie bez słowa położył ją obok siebie, czekając na to z jaką wieścią przyszedł — Co powiecie na małe karaoke?

— Oj nie, dziękuję. — zaśmiał się ich szef — Ale mogę robić za operatora kamery jak chcecie.

— A ja właśnie idę na fajkę. — postanowił Ronnie podnosząc się od stolika, w tym samym momencie Flores pocałowałby twarz podłogą, gdyby tamten go nie złapał — Dobrze się czujesz?

— Stary, jest zajebiście! — młody Hiszpan objął jego szyję — No chodź z nami pośpiewać. — zrobił minę zbitego pieska — Nie bądź taki.

— Nie umiem śpiewać, a poza tym, jak zaraz nie zapalę to puszczę to miejsce z dymem. — mówiąc to odepchnął go lekko od siebie, ale w tym samym momencie Nathan złapał go za nadgarstek — Ty chyba dawno w pysk nie dostałeś.

to capture a heart | boyxboyWhere stories live. Discover now