ⅩⅩⅠⅠ

630 31 3
                                    

‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎‎ ‎ ‎

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

‎ ‎ ‎ ‎ ‎ ‎‎ ‎ ‎

‎ ‎ ‎

‎ ‎ ‎

‎ ‎ ‎

‎ ‎ ‎

‎ ‎ ‎

‎ ‎ ‎

‎ ‎ ‎

‎ ‎ ‎

‎ ‎ ‎ ‎ Vivian oparła się o klatkę piersiową Klausa, wzdychając z ulgą.

Salon Mikaelsonów był praktycznie bo brzegi wypełniony kartonami, których połowa była jeszcze pusta. Kol jak zwykle marudził, że nienawidzi przeprowadzek, mimo, że praktycznie nic nie zrobił. Rebekah dosyć trafnie mu to wypominała.

Klaus przeczesał dłonią jej włosy.

Za mniej więcej tydzień Mikaelsonowie mieli opuścić Mystic Falls i wyjechać do Nowego Orleanu.

A Vivian razem z nimi.

– Możecie przestać się obijać? – Spytała Rebekah, kopiąc jeden z kartonów pod ścianę – Jak na razie tylko ja tu cokolwiek robię.

– Mnie w to nie mieszaj – Vivian zerwała się z kanapy, przez co Klaus wywrócił oczami – Ja też muszę się spakować.

Przechodząc obok, Vivian chciała pocałować Klausa w policzek, ale ten w ostatniej chwili odwrócił głowę i złączył ich usta. Vivian z uśmiechem oderwała się od niego szybko, przez co westchnął z udawanym zranieniem.

– Jesteście obrzydliwi – Sarknął Kol, który wszedł do salonu z butelką wina w ręku.

Klaus go zignorował, nie odrywając wzroku od Vivian.

– Nie przyzwyczaiłeś się jeszcze? – Rzuciła w jego stronę Rebekah, która widocznie zastanawiała się, co jeszcze powinna spakować.

Kol tylko wywrócił oczami, opadając na swój ulubiony fotel.

– Vi, pamiętaj żeby spakować najważniejsze księgi magii. Muszę je wszystkie przeczytać.

Vivian zaśmiała się lekko.

– Nawet nie oddałeś mi jeszcze poprzednich – Wytknęła, opierając się o zagłówek kanapy, za plecami Klausa.

Kol na sekundę rozszerzył oczy w realizacji. Zaraz potem na nowo się rozluźnił.

– Ale je weźmiesz? – Upewnił się.

Pokiwała głową z politowaniem, na co tamten widocznie się rozpromienił.

Vivian jeszcze przez chwilę cieszyła się spokojną atmosferą, którą wśród nich czuła od samego początku. Ona jednak też musiała się spakować.

O dziwo, to nie była wymówka dla Rebeki.


‎ ‎ ‎

‎ ‎ ‎ ‎ Damon skrzywił się widząc swoje roześmiane rodzeństwo.

Vivian nie do końca wiedziała, w którym momencie przestał być na nią zły. Pewnego dnia po prostu przestał się zachowywać, jakby co najmniej chciała wbić mu kołek w serce. Pasowało jej to.

– Możecie być ciszej? Ktoś próbuje spać – Oparł się o framugę, rzucając szybkie spojrzenie na papierowy karton, który leżał na stole przed Vivian.

– Nie, nie możemy – Odparła szybko Vivian, zakładając ręce na piersi.

Stefan tylko jej przytaknął.

Zrezygnowany Damon wywrócił oczami, po czym wszedł w głąb pomieszczenia, aby dołączyć do swojego rodzeństwa przy stole.

– Wiesz co, Vivi? Jakoś mi się to nie podoba – Przyznał, patrząc z ukosa na siostrę, która przeglądała dzienniki.

Vivian, która mało przejmowała się jego docinkami na temat jej przeprowadzki do Nowego Orleanu, jedynie mruknęła na potwierdzenie, że go słyszała.

– Wiesz, że możemy ją odwiedzać? – Spytał wyraźnie rozbawiony Stefan, który stukał palcami w ekran telefonu.

Vivian wiedziała, że zapewne pisał z Caroline.

Damon prychnął.

– Tak, już widzę nas jedzących obiad przy jednym stole z Klausem – Uśmiechnął się sztucznie, a Vivian uniosła kąciki ust.

– Tylko nie staraj się rzucać w niego nożem. W gospodarza nie wypada – Doradziła zupełnie poważnie.

Stefan parsknął cicho.

– Będę go pilnował.

Damon zmarszczył na nich nos, a ten gest mimowolnie skojarzył się Vivian z nią samą.

– Nawet nie jesteście zabawni – Rzucił, opierając się łokciami o stół.

Vivian podniosła się z miejsca, aby zaczął przeszukiwać kolejny stary karton, znaleziony na strychu.

– Mów, co chcesz. Wiem, że Nowy Orlean spodobałby ci się bardziej niż taka dziura jak Mystic Falls.

Damon niechętnie wzruszył ramionami.

– W to nie wątpię.

Vivian z zadowoleniem się uśmiechnęła.

‎ ‎ ‎

‎ ‎ ‎ ‎ Przeglądała swoją szafę, aby upewnić się, że nic w niej nie zostawiła.

Wszystkie jej kartony zniknęły z domu, ale chciała się upewnić, czy nic nie zostawiła.

Mimo to, bez problemu usłyszała Katherine, która na początku krzątała się po ich dotychczasowym domu. Zaraz potem oparła się o framugę, a Vivian czuła na sobie jej wzrok.

– Nie sądziłam, że tak szybko się wyniesiesz, Vivi – Rzuciła bez większych emocji.

Vivian spojrzała na jej na pozór niewzruszoną minę. Znała jednak Katherine na tyle dobrze, że dostrzegła ledwowidoczny grymas w kącikach jej ust.

Uśmiechnęła się złośliwie.

– A ja nie sądziłam, że w końcu przyjdziesz się pożegnać – Zamknęła szafę, odwracając się w jej stronę.

Obie nie lubiły pożegnań, które zazwyczaj pomijały, po prostu znikając. Dlatego Vivian była pozytywnie zaskoczona, że Katherine została w ich dotychczasowym domu, dopóki ona sama na dobre go nie opuściła.

Kath wzruszyła niedbale ramionami.

– To nie pożegnanie – Uparła się, oddychając plecy od ściany – Rzadko bywałam w Nowym Orleanie, ale chyba to zmienię.

Vivian mruknęła z zadowoleniem.

– Nie zostajesz tutaj? – Chciała się upewnić młodsza.

Kath prychnęła z pogardą, co w pewnym stopniu przypomniało jej Damona.

– Cholera, nie.

Vivian uśmiechnęła się szerzej i zanim Katherine zdążyła choćby się odsunąć, młodsza przyciągnęła ją do uścisku. Kolejna rzecz, której przeważnie unikały. Vivian miała jednak zbyt dobry humor, żeby się tym przejmować.

Niepewnie, ale Kath w końcu położyła dłonie na plecach Vivian, tym samym odwzajemniając uścisk. Stały przez chwilę w miejscu, a Vivian przymknęła oczy.

– Na razie, Kath – Szepnęła, nie chcąc mówić niczego takiego, jak Żegnaj.

Pożegnania naprawdę nie były ich mocną stroną.

Katherine prychnęła jej w ramię, ale odpowiedziała.

– Do zobaczenia, Vivi

𝐑𝐀𝐕𝐈𝐒𝐇𝐈𝐍𝐆, KLAUS MIKAELSONOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz