938 42 3
                                    

‎ ‎ ‎ ‎‎

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

‎ ‎ ‎ ‎‎

‎‎

‎ ‎ ‎ Drewniane szachy lewitowały w powietrzu, nad planszą do gry.

Vivian, która trzymała głowę na stole przyglądała im się z większym zainteresowaniem niż powinna. Zaraz potem ziewnęła.

– Ty tutaj?

Katherine wyglądała na szczerze zdziwioną, zanim na jej twarzy pojawił się znajomy uśmieszek. Vivian musiała przegapić moment, w którym tamta wróciła do domu.

– Myślałam, że się wyprowadzisz. No wiesz, wybaczyłaś im – Zakpiła, a szachy opadły na stół. Vivian wywróciła oczami słysząc oczywisty sarkazm.

Kath bardzo dobrze wiedziała, że Vivian zawsze była i będzie daleka od wybaczenia swoim braciom. Choć idąc tą drogą, powinna myśleć tak samo o Katherine, ale z nią było to prostsze. Ją mogła nienawidzić i lubić w tym samym momencie. Prawda była taka, że Vivian zawsze będzie pamiętała to, co się stało. Po prostu nie miała już siły obwiniać wszystkich po kolei, łącznie ze sobą samą.

– Nigdy im nie wybaczę, Kath – Uniosła brwi, patrząc na nią ze spokojem – Po prostu szukam zajęcia. To miasto to dziura.

Druga założyła ręce na piersi.

– Co ty knujesz, Vivi?

Z trudem, ale powstrzymała się od uśmiechu. Katherine znała ją zbyt dobrze, żeby uwierzyć w durne wytłumaczenie.

– Nie wiem, o czym mówisz – Westchnęła, jednak obie wiedziały, że za tymi słowami kryje się coś więcej.

Katherine po prostu nie wiedziała, co.

‎ ‎ ‎ Zapadał zmrok.

O dziwo, to Vivian pierwsza usłyszała śledzące ich wampiry. Nie było to trudne, gdyż nawet nie próbowali zachować ciszy. Żałosne.

– Będzie wesoło – Mruknęła pod nosem, dezorientując tym samym idącego obok Klausa.

Posłała mu wymowne spojrzenie.

Postawa Klausa szybko zmieniła się na bardziej gotową do walki. Też musiał w końcu usłyszeć dźwięk kruszonych liści wokół nich i towarzyszącym mu rozmowom ściszonymi głosami.

– Mogę cię ci to obiecać, kochanie.

Vivian uśmiechnęła się szeroko, nie tylko dlatego, że lubiła przezwisko. W tym samym momencie w ich stronę, z różnych kierunków biegły dwa wampiry. Nie znała ich, tak jak się spodziewała.

Z nadnaturalną prędkością znalazła się za plecami jednego z wampirów, który widocznie się tego spodziewał. Odwrócił się, a w jej stronę powędrował drewniany kołek. Przewidywalne.

Vivian uniosła wysoko jedną z dłoni, którą zacisnęła w pięść, przez co napastnik upadł na kolana z jękiem bólu. Kołek wypadł mu z ręki, ale on sam zdążył uciec. Szybko podniosła drewniany drewniany kołek, kątem oka rejestrując Klausa, który właśnie wyrwał serce jednemu z pozostałych wampirów. Nie mogła być pewna, iły ich było, ale raczej nie więcej niż czworo. Nigdy nie atakowali w więcej osób, co według niej, było ich pierwszym błędem.

Rozejrzała się dookoła, nasłuchując.

Vivian zbyt wiele razy była w podobnych sytuacjach, aby zacząć panikować. Zamiast tego, wzięła głęboki oddech, przywołując tyle magii, ile była w stanie. Mogła poczuć jak ziemia pod jej stopami zaczęła lekko drżeć, nieprzyzwyczajona do tego rodzaju energii.

Dokładnie tak ja się spodziewała, wampir, który z kolejnym kołkiem biegł w jej stronę, nagle się zatrzymał, nie do końca z własnej woli. Vivian z satysfakcją patrzyła na jego przerażony minę, kiedy zaczął się wysuszać. Skóra przybrała powoli szarą, nieludzką barwę, a żywy stały się nazbyt widoczne. Zanim zdążył choćby zacząć błagać o litość, Vivian znalazła się przed nim. Nie wąchając się ani sekundy, oderwała mu głowę.

Krew znalazła się na zarówno na jej bluzce, jak i twarzy, przez co na jej twarzy pojawił się grymas.

– Jak często ci się to zdarza? – Spytał nagle wyraźnie rozbawiony Pierwotny. Musiał zauważyć jej minę.

– Zbyt często – Odparła natychmiast, szukając wzrokiem zagrożenia – Najbardziej cierpią na tym moje ubrania.

Klaus, który w przeciwieństwie do niej nie wyglądał, jakby właśnie kogoś zabił, zaśmiał się pod nosem.

Vivian już miała odetchnąć z ulgą, ale kątem oka zauważyła ruch. Zanim cokolwiek się stało, zdążyła znaleźć się przy Klausie i popchnąć go na najbliższe drzewo. Wypuściła ciężki oddech, zaciskając ręce na koszuli Klausa i przyciskając ich oboje bliżej drzewa. W tym momencie, kołek przeleciał niedaleko nich, wbijając się w pobliski dąb.

– Cały czas mnie zaskakujesz – Szepnął, kiedy ich nosy praktycznie się stykały. Vivian przez sekundę stała tam, rozkojarzona, wpatrując się w oczy Klausa.

Mogła przysiąc, że w pewnym momencie jego wzrok opadł na jej usta.

Vivian szybko zabrała ręce z jego klatki piersiowej, odwracając się w stronę ostatniego wampira. Właśnie podnosił z ziemi kołek swojego poprzednika, kiedy znalazła się za nim, zatapiając dłoń w jego klatce piersiowej. Zaraz potem, jego niebijące serce spadło na ziemię.

Skrzywiła się, czując typowe obrzydzenie, kiedy krew, którą była pokryta zaczęła zasychać.

– Do twarzy ci w czerwonym – Vivian spojrzała na Klausa z politowaniem, starając się nie wycierać rąk o i tak brudną bluzkę – Ale chyba bardziej pasuje ci granat.

Zmarszczyła brwi, przypominając sobie, że u Lockwoodów miała na sobie granatową sukienkę. Vivian jednak szybko odpędziła te myśli.

– Musimy coś z nimi zrobić – Zmieniła sprawnie temat, krzywiąc się – Najprościej będzie ich spalić. Chyba, że masz lepszy pomysł.

Skrzyżowała ręce na piersi.

Klaus założył ręce za plecami, patrząc beznamiętnie na trzy trupy. W końcu pokręcił głową, a na jego ustach błąkał się lekki uśmieszek.

– Panie przodem.

𝐑𝐀𝐕𝐈𝐒𝐇𝐈𝐍𝐆, KLAUS MIKAELSONWhere stories live. Discover now