Rozdział IV cz. 2

264 71 179
                                    

***

Skończył się czas na wszelkie rozmowy, ponieważ wkraczaliśmy na wrogie terytorium. Higgidon poinstruował nas, że będziemy jechać cwałem tak długo, jak się da. Bezpieczni będziemy, dopiero gdy przekroczymy linię puszczy. Zawsze myślałam, że całkiem nieźle radzę sobie na koniu, jednak po tej nocy diametralnie zmieniłam zdanie. Tempo było wręcz zabójcze, do tej pory nie wiem, jakim cudem utrzymałam się w siodle. Zwierzęta były wykończone, ale dawały z siebie wszystko, a nawet więcej. Było ciemno, a ja nie miałam czasu przyglądnąć się okolicy, ale ta część, którą widziałam kątem oka, wydawała mi się szczególnie nieciekawa. Jechaliśmy głównie przez pustkowia i od czasu do czasu mijaliśmy większe skupiska czarnych skał. W pewnym momencie, w oddali słychać było warkotliwą mowę grudów, jednak nikt nie wyszedł nam na spotkanie. Te potwory nie miały koni, więc zazwyczaj nie atakowały jeźdźców, chyba że jakimś cudem wymyśliły zasadzkę.

Kiedy wjechaliśmy do puszczy, zaczynało już świtać. Zwolniliśmy do kłusa, a dopiero po dłuższej chwili, pozwoliliśmy koniom przejść do wolniejszego tempa. Las był liściasty i wyglądał dość zwyczajnie jak na moje standardy. Drzewa nie przeplatały liany ani pnącza, a ścieżka była na tyle szeroka, że mogły jechać obok siebie dwa konie. Zatrzymaliśmy się na chwilę przy strumieniu, by napoić wycieńczone zwierzęta, a wtedy dogonił nas Hugon. Poczułam ulgę, ponieważ cały czas bałam się, że zaginął bez wieści. W pewnym momencie wyjechaliśmy ścieżką na łąkę, z której rozpościerał się widok na okolicę.

Okazało się, że stoimy na wzgórzu, a dolina pod nami usłana jest jeziorami, o różnych rozmiarach i kształtach. Oddzielały one las, od skalistego masywu, który okazał się stolicą elfów. Wyglądało to tak, jakby natura sama zbudowała zamek, z kamiennego wzgórza, z jeziorami stanowiącymi jego fosę. W połowie wysokości skał rozpoczynały się wodospady, które łączyły się w niektórych miejscach, tworząc cudowne kaskady. Większość była niewielkich rozmiarów i sięgała zaledwie kilkunastu metrów, ale jeden miał wysokość wieżowca. Zbocza skalistej góry, pokryte były zielenią. Zastanawiałam się, którędy można wejść do tego królestwa, ponieważ nigdzie nie było widać żadnej bramy, a nawet drogi dojazdowej, a przeprawa przez górę wydawała się niemożliwa. Zjechaliśmy do doliny krętym traktem i znaleźliśmy się przed kamienną bramą, w której stacjonowało zaledwie kilku wartowników. Kiedy nas zobaczyli, stanęli na baczność i skłonili głowę przed Higgidonem, a potem rozpoczęliśmy podróż między jeziorami.

Elfy prowadziły nas krętymi ścieżkami, po bardzo grząskim gruncie składającym się głównie z jakiegoś dziwnego mchu. Teraz rozumiałam, czemu nie widać żadnej wyraźnej ścieżki wiodącej do kamiennego zamku. Mech, po którym jechaliśmy, był tak sprężysty, że gdy tylko koń podnosił kopyto, od razu wracał do swojej pierwotnej postaci. Obróciłam się do tyłu i zobaczyłam, że nawet po przejściu wszystkich koni, zieleń pozostała nienaruszona.

— Nie zatrzymuj się — ponaglił mnie Michał. — Pod żadnym pozorem nie zbaczaj z drogi.

— Czemu?

— Tylko elfy znają przejście przez ten labirynt. Powiadają, że jeśli ktokolwiek obcy chce wejść tędy na własną rękę, to jezioro go pochłonie.

— A jeśli koń mi się spłoszy?

— Konie elfów na pewno się nie spłoszą.

Droga przez dolinę, zajęła nam więcej czasu niż się spodziewałam, przez to, że musieliśmy kluczyć między wodą. Próbowałam nawet zapamiętać trasę i powtarzałam sobie ją w głowie, lecz po chwili spostrzegłam, że jedno z jezior się poruszyło. Może nawet nie tyle woda, ile mech, który otaczał całą dolinę. Sprawiał wrażenie żywego i zniknął, tworząc z dwóch zbiorników jeden. Potem kolejny stawik zmienił kształt z owalnego na kwadratowy, a znowu kolejny rozpadł się na kilkanaście małych oczek wodnych. Zastanawiałam się, jakim cudem elfy odnajdują drogę, skoro woda tak często zmienia swoje ustawienie.

Pomiędzy Światami - Tom I: Przebudzenie animaga.Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora