Rozdział 39

338 22 4
                                    


Stormie 

 Oddychając głęboko kopnęłam w zardzewiały zawias poruszając zawleczkę mocującą. Napierając ramieniem na metal zmuszona zostałam do większego naparcia. Odepchnęłam się od szczebelków, na których stałam i z całej siły walnęłam w wejście. W końcu odpuściło. Podciągnęłam się, po długich zmaganiach w końcu dostając się na płaski dach kilkupiętrowego budynku. Z niego widziałam cały plac boju. Co więcej, teren należał do mnie. Znajdowaliśmy się na kompleksie opuszczonych budynków, które wykupiłam kilka lat temu. Niedaleko tej lokalizacji znajdował się spalony loft.

 Pomyśleć, że przez ten cały czas miałam ich na wyciągnięcie ręki.

 Przynajmniej mieliśmy pewność, że nikt niepożądany wejdzie w samą jatkę. Że żaden cywil nie będzie kręcić się nam pod nogami ryzykując swoje marne życie.

 Rzuciłam torbę z zaopatrzeniem przy krawędzi dachu. Przykucnęłam przy niej wyciągając ze środka lornetkę. Przykładając ją do oczu z dokładnością widziałam wszystko co się działo. Prawdziwe pobojowisko. Część z ludzi Aslana strzelała się z ludźmi z organizacji. Pozajmowali sobie całkiem strategiczne punkty. Niepokoiła mnie różnica w ilości ludzi. Naszych było stosunkowo mniej od tych z organizacji, co oznaczało, że przywłaszczyli sobie mój teren.

 Już ja się ich stąd pozbędę. Pozbędę się ich, jak pcheł.

 Odłożyłam na bok lornetkę. Przesunęłam snajperkę zwisającą mi z pleców. Rozluźniłam pas i ściągnęłam ją z siebie. Rozstawiłam podporę, ustawiłam na niej snajperkę. Z góry zerknęłam na nocne niebo. Gdybym nie miała specjalistycznego sprzętu, to trudniej byłoby mi działać z góry.

 Przed przystąpieniem do wyłożenia broni i przeładowania jej poprawiłam oprawki okularów. Dzięki nim stałam się nocnym stworzeniem, które nie miało żadnych problemów ze wzrokiem. Kiedy przygotowałam sobie arsenał położyłam się na ziemi. Ustawiłam pod siebie snajperkę. Patrząc przez celownik wodziłam wzrokiem po ludziach. Pierwszym co zrobiłam było zestrzelenie snajperów przeciwnej grupy. Zdjęłam ich wszystkich czyszcząc wyższe sfery strzelnicze. Wiedziałam też, że snajperzy Aslana nie dotarli na miejsce i nie zabezpieczali swoich z góry. Teoretycznie to ja przejęłam ich role. Praktycznie nikogo nie miałam zamiaru chronić. Moim celem było przelanie jak największej ilości krwi tych skurwysynów stojących po przeciwnej stronie.

 W pewnym momencie zrobił się prawdziwy rumor. Na plac przyjechało więcej pojazdów. Opancerzonych pojazdów, z których wylewały się grupy uzbrojonych po zęby mężczyzn. Wśród nich nigdzie nie widziałam jasnowłosego gnoja.

 Odsunęłam się, jakby powietrze buchnęło mi w twarz. Ponownie posłużyłam się lornetką. Z niej widziałam szerszy obraz.

 Starannie prześwietliłam teren w poszukiwaniu tego człowieka. Nie widziałam scenariusza, w którym mogłoby go tu zabraknąć. Był zbyt rozjuszony całą sytuacją, żeby odpuścić sobie tę konfrontację. Aslan Carrington był dobrym strategiem, dlatego nigdy nie wszedłby na środek placu boju. Nie był głupcem. Był analizatorem, myślicielem, graczem. Dlatego znalazłam go dopiero w punkcie między budynkami. Obserwował, czekał. Komunikował się ze swoimi dowódcami armii. Rozstawiał ich na pozycjach. Działając z tyłu miał pełną kontrole frontu. To on pociągał za wszystkie sznurki ku wygranej. Lokalizując go wróciłam do broni.

 Wystarczyło kilka sekund, żeby sytuacja się zmieniła. Bardzo szybko z drapieżnika można było stać się ofiarą.

 Coś ścisnęło mnie za serce widząc, jak zamaskowany napastnik celuje we władcę. Przez to, że jego snajperzy nie weszli jeszcze na pozycję, a nikt nie chronił go z tyłu, został sam z napastnikiem. Samotnie mierzył się z zagrożeniem. Co więcej, nie miał nawet broni w dłoni. Był zdatny tylko na łaskę tego mężczyzny.

Na Drodze Wyboru +18Where stories live. Discover now