Rozdział 34

245 16 0
                                    


Aslan 

 Punkt dziesiąta wstawiłem się w klubie nocnym jednego z moich ludzi i głównej głowy zajmującej się terenem San Francisco. Posiadanie swoich ludzi stacjonujących, jako głowy większych miast było dla mnie wygodne. Mogłem kontrolować ich pracę i działanie w tym czasie zajmując się innymi, również ważnymi zadaniami. Posiadając swoich bossów byłem w stanie poświęcić czas i uwagę innym dystryktom. Podlegając mi zobligowani byli wysyłać miesięczne sprawozdania, dzięki którym mogłem sprawdzać ich pracę, wydatki i wybory. Działając w taki sposób, żadne miasto na terenie Kalifornii nie upadło, ani żaden interes nie został zagrożony. Wszystko działało tak jak powinno.

 Wypuszczony przez ochroniarza bossa przemierzyłem ostatni korytarz. Uniosłem zwiniętą pięść pukając w drewnianą powłokę. Słysząc po drugiej stronie przytłumione zezwolenie pchnąłem drzwi wkraczając do środka. Z zaplecionymi za sobą rękami i stanąłem przed biurkiem. Mężczyzna wzniósł na mnie zaskoczone spojrzenie.

— Nie zapowiedziałeś się. Znowu. — Westchnął, przesuwając po biurku klawiaturę. — Czymże spowodowana jest twoja wizyta, Aslanie? Co cię sprowadza w moje skromne progi?

— A co mogłoby sprowadzić mnie pod progi króla podziemia? Interesy, Williams. Przyszedłem po pewne informację.

— A już myślałem, że przyszedłeś się napić albo zadeklarować swoją obecność na najbliższym wieczorze Bram — sarknął.

 Rozparł się na siedzeniu, odkładając dłonie na podłokietniki. Rozluźnił się, wiedząc, że rozmowa zajmie nam więcej czasu.

— Nie mam czasu na taką formę przyjemności, przyjacielu — odparłem, zasiadając naprzeciw rozmówcy. — Wystarczą mi pogłoski moich ludzi. Za każdym razem, kiedy wracają z twojego podziemia wydają się pobudzeni. Oddziałuje to pozytywnie na ich pracę. Są bardziej żądni krwi i chętniejsi do zabijania — sprecyzowałem.

 Wieczory Williamsa sprawiały, że wracali pobudzeni, po drodze bawiąc się w egzekutorów. Czasami zdarzało się, że w ramach własnych treningów robili sobie krwawe sparingi.

— Zatem cieszę się, że w tak nikły sposób jestem w stanie wspierać twoich żołnierzy. — Uśmiechnął się półgębkiem.

 Nie znałem drugiego bardziej dumnego z siebie osobnika. Williams stworzył podziemne imperium zaznaczając swoją pozycję wśród rynku podziemnych walk. Było to jego największe osiągnięcie, do którego doszedł samodzielnie. Miał być z czego dumny. Czerwone Bramy przynosiły duży sukces i rozgłos. Choć, na jego miejscu pomyślałbym o zmianie nawy. Ta dla mnie nie była nad wyraz atrakcyjna. Oczywiście, miała swój przekaz. Interpretując ją można było dojść do głębszych wniosków. Jednakże, dla szarych ludzi to było za dużo. Oni potrzebowali czegoś krótkiego i chwytliwego.

— Masz wysokie standardy pracy. Dobra oferta i atrakcyjne wieczory przyciągają do ciebie ludzi. Jednak, każdemu czasami jest za mało. Wtedy, zaczyna poszukiwać jakiegoś urozmaicenia.

— Co sugerujesz?

 Williams nie był głupi. Od razu wyłapał o co chodzi. Ceniłem w nim tę bystrość. Był przykładem dla reszty władców. Wiązało się to też z zazdrością i nienawiścią ze strony innych głów miast. Z nim też było mniej problemów. Potrafił się dostosowywać do sytuacji i rozkazów. Darzyłem go pewnym rodzajem sympatii. Jego też najdłużej znałem osobiście.

— Nie będę owijał w bawełnę — mruknąłem. Połączyłem z nim spojrzenie, żeby wyłapać potencjalne kłamstwo. — Czy w ostatnim czasie dostałeś jakąś propozycję przyjęcia do klubu pań? Pań zmuszonych do pracy przez sutenerów i handlarzy?

Na Drodze Wyboru +18Where stories live. Discover now