Rozdział 2

329 22 0
                                    


POV Stormie 

 Po raz czwarty wpatrywałam się w spis danych, które starannie zapisałam na zaszyfrowanym laptopie. Kurczowo trzymając go w dłoniach krążyłam po otwartej przestrzeni loftowego mieszkania. W tle leciała spokojna muzyka klasyczna. Moje ucho wyłapało początek Beethovena z jedną z jego Sonat. W asyście tej melodii utrwalałam plan zabójstwa. Nim przyszłoby mi dorwać głowę Carringtona musiałam być stale w roli. Nie mogłam odmawiać innych zleceń, bo władca mógłby się połapać w sytuacji. A nie była ona tak klarowna jak się wydawała.

 Czując gotowość porzuciłam urządzenie na wystającym blacie, przypominającym ladę w barze. Podążyłam do lodówki i wyciągnęłam z niej środek usypiający. Korzystając, że już przy niej stałam wyciągnęłam schłodzoną wodę i pociągnęłam długiego łyka. Chłód przyjemnie zakuł krtań.

— Nie patrz tak na mnie — wytknęłam palec, wpatrując się w zielone ślepia. — Wiem, że miałam skończyć, ale to jeszcze nie czas, Mad.

 W odpowiedzi dostałam długie miauknięcie. Czarnuch wskoczył na blat nie zwracając uwagi, że prawie strącił laptopa. Zaczął noskiem wskazywać szafkę z kocim żarciem, w której znajdowała się również broń. Madox wiedział, a raczej wyczuwał czym się zajmowałam. Każde zwierzę wyczułoby krew i zapach śmierci.

— Żreć chcesz? — zapytałam, sięgając do szafy.

 Wyciągnęłam z niej pistolety, które przełożyłam na drugą stronę, gdzie czekała peruka. Wyciągnęłam również puszkę z jedzeniem dla kotów. Jego ulubioną, co potwierdzało wzmożone miauczenie.

 Gdy porcja znalazła się w misce, Madox bezzwłocznie przeskoczył na drugą stronę. Nie oglądając się na mnie zaczął pałaszować poranny posiłek. Jego mielenie zębami przebijało się przez dźwięk pianina. Zostawiłam kocura w części kuchennej, wróciłam do segmentu z szafami. Przystając przed lustrem sprawdziłam czy jakieś włosy nie odstawały, po czym nałożyłam na swoje kudły blond perukę. Poprawiłam kaskady fali, część z nich przerzucając do przodu by okalały twarz i jak najbardziej mnie zasłoniły. Blond to zdecydowanie nie był mój kolor. Wypolerowane aviatorki spoczęły na nosie. Dla niepoznaki narzuciłam na ramiona ciemny trencz, który w pasie splątałam paskiem. W rękaw wsadziłam mechanizm z nabitą trucizną, która zabijała w ciągu minuty. Dla własnego bezpieczeństwa schowałam broń do kabury.

 Zlecenie nie było trudne, aczkolwiek zabezpieczeń nigdy za wiele.

— Widzimy się później, Mad.

 Ostatni raz pogłaskałam wylizującego się kota. Zamknęłam loft na wszystkie zamki. Schowałam kluczę w uszczerbkach cegieł. Nigdy nie brałam niczego co mogłabym zgubić, albo co mogłoby mi zaszkodzić. W akcji byłam tylko ja i śmierć.

 Wychodząc na ulicę nie spotkałam żadnej żywej duszy. To był plus mieszkania na kompletnym zadupiu, gdzie nie miałam żadnych sąsiadów, a najbliższy punkt usługowy znajdował się pięć kilometrów od kamienicy. Moje miejsce zamieszkania to wykupiona na własność kamienica. Nie odrestaurowywałam jej, pozostawiając budynek w krytycznym stanie. Wyglądał jakby miał się rozlecieć przy lekkim wietrze. Odstraszało to potencjalnych najemców i ciekawskich ludzi. Miałam tu spokój i ciszę. Byłam pozbawiona świadków, zwłaszcza gdy wracałam splamiona krwią.

 Po dwóch kilometrach dotarłam na główną ulicę. Tu ruch zdecydowanie zgęstniał. Mimo południowego czasu, chłodu wiosny i wilgoci po wczorajszym deszczu, było tłoczno. Przeciskałam się pomiędzy śpieszącymi się ciałami. Niewzruszona poganianiem i cisnącymi we mnie gromami nie przyspieszyłam kroku. Szłam jakbym odbywała południowy spacer. Nie podało się to innym uczestnikom, którzy zmuszeni byli mnie wymijać i nadziewać się na innych, którzy mieli ten sam pomysł. Wręcz potrafiłam być odrobinę uszczypliwa i specjalnie się gwałtownie zatrzymywać, ale jeszcze bardziej zwolnić tempo. Słysząc ich złość i pogardę podrywałam kąciki.

Na Drodze Wyboru +18Where stories live. Discover now