Rozdział 12

313 23 6
                                    


POV Stormie 

 Więzy rodzinne często są bardzo skomplikowane. Ten z tym, tamten z tamtym. Wszyscy ze wszystkimi. Ale jeszcze bardziej skomplikowane były relację. Bardzo rzadko spotykałam się z rodziną, która od początku do końca zostawała bez żadnej skazy, czy patologii. Większość była zwyczajnie dysfunkcyjna. Konflikty, rozpady, agresja, przemoc fizyczna i psychiczna. Alkoholizm, narkotyki, hazard. Istniało wiele możliwości i wiele czynników, przez które rodzina, która powinna być błogosławieństwem, stawała się największym przekleństwem.

  A w życiu było tak, że większość uważała, że zachowania wynosimy z domu. Że przez dysfunkcję i traumy robimy głupstwa. Powstał taki powszechny schemat i każdy się tak usprawiedliwia. Jeśli pochodziłeś z rodziny bez ojca, to nie szanowałeś kobiet albo brałeś na siebie całą odpowiedzialność. Jeśli twoja rodzina była zadłużona, to ty zostaniesz złodziejem. Jeśli ktoś nie dawał ci wystająco atencji, to będziesz o nią zabiegać w głupi sposób. A to wcale nie było tak, jak się wydawało.

 Przynajmniej u mnie nie było to takie jak się wydawało.

 Słyszałam różne pogłoski i plotki na swój temat: „Stała się taka bezwzględna, bo doznała w życiu wiele przykrości. Zabijała, bo ktoś jej kogoś odebrał. Nie miała rodziców. Wychowała się w domu dziecka. Wychowała się na ulicy i w kanałach. Wywodziła się z ciemności."

 Był to stek bzdur. Nic nie było prawdą.

 Pochodziłam z zamożnej rodziny. Miałam obojga rodziców, którzy nigdy nie przeżyli większej kłótni. Miałam dwie siostry i starszego brata. Byliśmy otuleni bogactwem, ciepłem i kontrolą. Nasi rodzice mieli kasę, pozycje i manie kontroli nad swoimi dziećmi. Mieli pierdolca na punkcie naszego bezpieczeństwa. Mieliśmy własną służbę, ochronę i zabezpieczenia na każdym urządzeniu. Zero prywatności, zero wolności. Byliśmy wróbelkami zamkniętymi w klatce. Oczywiście, tłumaczyli to miłością i naszym bezpieczeństwem.

 Ale każde zamknięte zwierzę pragnie wolności.

 Miałam dość tego, że każdy mój krok czy oddech miał być śledzony. Nienawidziłam tego, a każdy sprzeciw, czy próba buntu była srogo karana. Jeśli miałam jakąś wolność, to po buncie mogłam tylko o niej marzyć.

 Ale to wszystko miało w sobie jakieś plusy.

 Zamknięta w złotej wieży nauczyłam się otwierać zamki, kłódki. Nauczyłam się poruszać cicho i zacierać za sobą wszystkie ślady. W pokoju zrobiłam sobie prowizoryczną tarczę, do której rzucałam nożami. Uczyłam się techniki rzutu. Ruchu nadgarstka i ciała. Do osiemnastego roku życia nauczyłam się wymykać, uciekać spod nosa ochroniarzy i ukrywać się z dala od ludzi rodziców. Poznałam technikę poznawania informacji i operowania nimi w odpowiedni sposób. W międzyczasie jeszcze przespałam się z kilkoma pracownikami ojca, jako taki przejaw małego nastoletniego buntu.

 W końcu nadszedł moment przełomu. Podczas jednej z wieczornych wycieczek po mieście musiałam natrafić na problem. Zaczepił mnie mężczyzna, którego niejednokrotnie widziałam u nas w domu. Ostatnio kłócił się z ojcem i niekoniecznie wyglądało to dobrze. Przekonałam się na własnej skórze. Zaatakował mnie, chciał wrzucić do samochodu i gdzieś zabrać. I w tamtym momencie cieszyłam się, że zawsze miałam przy sobie ukryte noże. Jeden z nich się przydał. Dźgnęłam skurwiela i uciekłam.

 Kilka metrów dalej stał stwórca. Przyglądał się sytuacji. Później dowiedziałam się, że obserwował mnie od dłuższego czasu. Widział we mnie potencjał, choć w tamtym okresie czasu nie wiedziałam co to miało oznaczać. Jacyś zamaskowani ludzie zajęli się mężczyzną, a stwórca wziął mnie do siebie. Dał mi jeden dzień na spędzenie go z rodziną. Przez pięć lat nie miałam z nimi żadnej styczności. Szkoliłam się na zabójczynie. Szkoliłam się na spełnienie swojego przeznaczenia.

Na Drodze Wyboru +18Where stories live. Discover now