Rozdział 17

199 19 0
                                    


POV Aslan 

 Kierując się do biura w głowie panował mi istny mętlik. Jednym uchem słyszałem podniesione głosy niosące się po parterze. Niektórzy biegali z miejsca na miejsce krzycząc na stojących i tylko przyglądających się gapiów. Cała sytuacja bardzo się zmieniła w przeciągu sekundy. Poranek był zwiastunem reszty dnia i aż zastanawiałem się co jeszcze mnie czekało. Na moment zatrzymałem się na półpiętrze i rzuciłem sekundowe spojrzenie w zranioną i wykrwawiającą się młodą służkę. Stała się przypadkową ofiarą i zapłaciła za to zdrowiem, a nawet życiem, bo nie miałem pewności w jakim stanie była i czy lekarz byłby w stanie poskładać ją w lecznicy na terenie rezydencji. Głowa służby – jej babcia – bardzo przeżywała tę chwilę. Wydzierała się najgłośniej ustawiając sobie resztę służby. Rozpacz mieszała się ze złością. Wbijała w nas zabójcze spojrzenie. Wiedziałem, że głównie pragnęła zabić zabójczynie odpowiedzialną za ten chaos. Chaos, nad którym nie potrafiłem w pełni zapanować. Idąca za mną kobieta wiedziała jak postępować. Ryzykowała swoim życiem skacząc przez barierki z ostatniego piętra i ryzykowała życiem wszystkich, którzy ją otoczyli. W żadnym stopniu nie kłamała mówiąc, że nas wszystkich wybije. Była gotowa rzucić się na zespół uzbrojonych i wyszkolonych mężczyzn by odzyskać wolność i podkreślić swoją pozycję. Zaś oni byli gotowi ją zabić. Wystarczył jeden mój sygnał, a snajperzy z wież w sekundę pozbawiliby ją życia. Wystarczyła jedna komenda skierowana do otaczających ją mężczyzn by otworzyli ogień, od którego by nie zwiała. Lecz to wiązało się z innymi rannymi i masą zniszczeń. Dlatego kazałem im ją tylko unieruchomić. Ta bezkompromisowa bestia wykorzystała to na swoją stronę i wtedy wiedziałem, że tę bitwę przegrałem z kretesem. Nasz bilans utrzymywał się na równi. Mieliśmy po jednym punkcie. Ja za porwanie jej, ona za tę akcję sprzed chwili.

 Gdy zignorowałem hałasy spłoszonych ludzi skupiłem się tylko na krokach kobiety. Starałem się wyłapać jakiś dźwięk świadczący, że za mną podążała, czy głębszy oddech. Jedyną oznaką obecności był zapach krwi i ciepło bijące z jej ciała. Czuliśmy na sobie wiele spojrzeń. Każdy nasz krok był bacznie śledzony. Domyślałem się, że moi ludzie nie wiedzieli co mnie motywowało. Dziwili się, że nie zabiłem jeszcze Stormie, albo że jej nie wywaliłem z rezydencji. Sam miałem problem by znaleźć odpowiednie wytłumaczenie.

 W biurze zasiadłem za biurkiem. Rozparłem się w siedzisku czując jak rwało mnie w karku. Dwie godziny snu po powrocie nie były wystarczające by znieść taki poranek.

— Siadaj — nakazałem, wskazując fotel.

 Chwile się wahała wspierając ręce na biodrach. Rozglądała się po pomieszczeniu szukając punktów, które mogłyby jej zaszkodzić. Kot na jej ramionach nie był jej dłużny. Jego nozdrza falowały gdy zaciągał się zapachem. Tylko ona była zdolna do wyszkolenia sobie kota jako partnera w zbrodni. Niczego nie znajdując zatopiła się w fotelu. W chwile zwierzę zmieniło pozycję przenosząc się na kolana właścicielki. Zatopiła palce w sierści. Badała mu grzbiet.

— Czy to normalne, że wykazałam jakąkolwiek chęć na rozmowę ze swoim porywaczem? Czy to nie jakiś początek syndromu Sztokholmskiego?

 Przechyliłem głowę wbijając wzrok w jej oczy. Podkrążone, zaczerwienione, bijące chłodem i pustką. Nie żałowała niczego, wręcz sobie kpiąc. Była idealnym żołnierzem. Maszyną do zabijania. Do tego została stworzona i uwarunkowana.

— Nie musimy być wrogami, Stormie. Możemy sobie pomóc — powiedziałem, włączając komputer.

— Po tym jak mnie porwałeś liczysz na jakąś pomoc — powtórzyła pod nosem, analizując moje słowa.

Na Drodze Wyboru +18Where stories live. Discover now