Rozdział 6

278 20 0
                                    


POV Stormie 

 Droga do rezydencji Carringtona upłynęła nam całkiem szybko. W ciszy, która miała na mnie negatywnie wpłynąć. Nie było nic bardziej mylnego. Przywykłam do ciszy. Na co dzień nie rozmawiałam z ludźmi. Nie czułam takiej potrzeby i też nie miałam z kim rozmawiać. Gadałam tylko do kota, który odpowiadał mi po swojemu. Nie byłam komunikatywna. Mówiłam kiedy musiałam, albo kiedy informowałam kogoś o śmierci.

 Dlatego praktyki wyszkolonych mężczyzn na mnie nie działały. Oni patrzyli na mnie z trwogą i ogromną ilością ostrożności, a ja tępo patrzyłam na nich, wewnętrznie sobie kpiąc z nich. Oni kurczowo trzymali w dłoniach broń, a ja bawiłam się obcasami, co chwilę wysuwając z nich ostrza. Gdy ciszę przeszywały świsty rozsuwanych noży, panowie wzdrygali się i przenosili opuszki bliżej spustu. Wzajemnie się drażniliśmy, choć wydawało mi się, że to ja czerpałam większą przyjemność z tej podróży.

 Kiedy dojechaliśmy do fortecy władcy Kalifornii większość odetchnęła ulgą. Lecz nie ja. W porównaniu do znaczącej ulgi towarzyszy ja się napięłam jak struna. Odrobinę obniżyłam poziom zginając kolana. Rozglądałam się na boki szukając najsłabszych punktów, które mogłabym wykorzystać na swoją korzyść. Ilość ochrony gotowej ściągnąć mnie jednym ruchem była największą przeszkodą. I jak wszystkich pieszych ochroniarzy mogłabym zabić z wysiłkiem, tak nie wiedziałam czy gdzieś na drzewach, czy dachu nie czaili się snajperzy.

— Nie radzę ci nic kombinować — rzucił dowódca, śmiesznie małego batalionu. — Jesteś obserwowana z każdej możliwej strony. Z każdego kierunku.

— Miało to na mnie zrobić wrażenie? — zakpiłam, wspierając ręce na biodrach. — Znalazłam tu minimum dziesięć punktów, które przeważają na moją stronę. I to na samym podwórku — zaznaczyłam. — Jestem pewna, że wewnątrz będzie drugie tyle. Nie ważne w jakiej sytuacji bym się znalazła; Nie macie ze mną najmniejszych szans.

 Kłamałam by obniżyć ich morale. Kłamałam by dodać sobie otuchy. Prawda była taka, że przy takiej liczebności postawnych mężczyzn na papierze byłam skończona. Ale ja potrafiłam wykorzystywać słabości i uczynić je atutami. Musiałabym znaleźć sobie jakąś osłonę i już mieliby problem w zabiciu mnie. Najlepiej ludzką osłonę.

— Nie mamy zamiaru rozpocząć rzezi, Blake. — Z budynku wyszedł kolejny służbista. W porównaniu do dotychczasowych towarzyszy był w garniturze. — Pan Carrington zaprosił cię na rozmowę. Nie ma złych intencji.

 Człowiek, którego dostałam zlecenia zabić zaprosił mnie na rozmowę. Władca pierdolonego Stanu wysłał kilku uzbrojonych ludzi by zaprowadzili mnie do niego. Gdzie on nie widział tu złych intencji? Jeśli Carrington nie miał ich wobec mnie, to ja miałam je wobec niego. Taka była brutalna prawda. Swoim zaproszeniem sprawił, że moja robota miała być o procent lżejsza. Co prawda, niejednokrotnie już rozmawialiśmy, mieliśmy ze sobą styczność, zlecał mi morderstwa, ale było to zanim moim zadaniem było pozbawienie go głowy. To zmieniało całą postać rzeczy.

 Wyminęłam faceta w graniaku nie zaszczycając go żadnym słowem ani sekundowym spojrzeniem. Ubiegłam ochroniarza stojącego przy drzwiach i sama otworzyłam sobie wzmocnioną powłokę. Uzbrojeni mężczyźni nie opuszczali mnie na krok. I tak się złożyło, że zastaliśmy gospodarza na parterze. Właściwie prowadził z kimś dyskusję, a raczej jego rozmówca odrobinę się zapominał.

 Patrząc na Aslana Carringtona, na postrach Kalifornii i wszystkich ludzi, którzy go mijali albo mieli okazje się z nim konfrontować, w głowie rozbrzmiewała mi jedna myśl:

Ależ on był seksowny.

 Ta władcza aura, którą się wokół niego unosiła wzbudzała respekt. Coś w nim nakazywało ci się skulić. Również z tym walczyłam. Z uległością. Zmuszałam się by pozostać wyprostowaną i by nie spuścić wzroku z bezosobowych tęczówek. Czaiła się w nich pustka. Były nieodgadnione. Obserwując ich głębokość nie potrafiłam zdefiniować co dokładnie się w nich czaiło. Ostrożność? Szacunek? A może rozbawienie? Takie oczy były niebezpieczne, bo nie wiedziało się, czego się spodziewać. Jednak byłam jednego pewna. Błyszczały dziwnym blaskiem, za którym kryło się zainteresowanie.

Na Drodze Wyboru +18Where stories live. Discover now