Rozdział 36

5.6K 497 30
                                    

Gryson
– Dzień dobry, panie prezesie – usłyszałem za plecami cichy, wręcz nieśmiały głos Lilly

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Gryson

– Dzień dobry, panie prezesie – usłyszałem za plecami cichy, wręcz nieśmiały głos Lilly.

– Dzień dobry – odpowiedziałem i odwróciłem się powoli. – Co tu robisz? Miałaś być u...

– Terapeutki – wtrąciła. – Przyjęła mnie wcześniej, bo ktoś odwołał wizytę, więc pomyślałam, że mogłabym wrócić do pracy – dokończyła niepewnie, a obok niej stanęła Milla.

Lilly pomieszkiwała u mnie, czasem wracała do siebie. Budowaliśmy tak naprawdę wszystko od nowa. Mieliśmy za sobą wiele przegadanych godzin, choć widziałem z jaką trudnością przychodziło jej opowiadanie o tym, co ją spotkało.

Całkowicie zerwała kontakt z rodzicami i dwa razy w tygodniu spotykała się z terapeutką. Oprócz tego, pod ścisłą kontrolą lekarza, brała leki uspokajające. Mieliśmy sporo do naprawienia, ale nie miałem zamiaru odpuścić.

– Wypowiedziałaś umowę – odparłem prowokująco, żeby sprawdzić, czy to, nad czym pracowaliśmy od miesiąca przynosiło w ogóle jakieś skutki i przekonać się, czy znów zacznie się zamykać i wycofywać.

– Wobec tego przeprowadź ze mną rozmowę kwalifikacyjną – powiedziała, unosząc lekko brodę. – I nie prowokuj mnie, bo nie będę uciekać – dodała, doskonale odczytując moje zachowanie.

Skrzyżowała ręce na piersiach i patrzyła na mnie wyczekująco. Milla z kolei uśmiechnęła się chytrze i zniknęła gdzieś w biurze. Po chwili jednak wróciła, niosąc w dłoniach tacę, a na niej dwie filiżanki. Zmrużyłem oczy, bo doskonale pamiętałem, że dziadek miał identyczne w swoim domu i nigdy nie pozwalał ich dotykać.

– Skąd je masz? – zapytałem.

– Dostałam je od dziadka – odpowiedziała Lilly i odebrała tacę od mojej asystentki. – Pora na rozmowę – mówiła zdecydowanym tonem i skierowała się do sali konferencyjnej, kręcąc przy tym biodrami.

– Czy ty masz na stopach te same szpilki, które...

– Nie. – Odwróciła się przez ramię. – Tamte zniszczyłam, te trzeba... Ochrzcić – dokończyła i puściła do mnie oko.

Zaśmiałem się pod nosem i poszedłem za nią. Postawiła tacę na szklanym stole i oparła się pośladkami o jego brzeg. Prowokowała mnie, kusiła...

– Nie wiem, jak w twoim mniemaniu wyglądają rozmowy kwalifikacyjne, ale zaczyna mi się to podobać – wymruczałem i stanąłem przed nią. Rozchyliłem kolanem jej nogi i stanąłem pomiędzy nimi.

– Gryson, ja mówię poważnie. Musimy porozmawiać.

– Oczywiście – szepnąłem i zacząłem całować jej odkrytą szyję. – Mów, kochanie – dodałem, jednocześnie rozpinając jej koszulę.

– Grys! – warknęła, ale mnie nie powstrzymywała.

– Słucham cię, lisico – sapnąłem i niechętnie odsunąłem się od niej.

– Chcę wrócić. Do pracy i do ciebie. Mam dość tego życia w zawieszeniu. Boję się, że nie sprostam twoim wymaganiom, przez co zrezygnujesz ze mnie, bo uznasz, że nie jest tak, jak to sobie zaplanowałeś – wyrzuciła na jednym oddechu, a ja zdębiałem.

– O czym ty mówisz, Lilly? – zapytałem ze zmarszczonymi brwiami. – Przecież jesteśmy razem. – Wskazałem jej jeden z foteli. – Usiądź.

Wzięła głęboki oddech i zacisnęła powieki, po czym zrzuciła ze stóp szpilki i usiadła. Zająłem miejsce naprzeciwko niej i przesunąłem się tak, żeby nie dzieliła nas żadna przestrzeń. Wziąłem jej dłonie w swoje i pogładziłem ich wierzch.

– Dziś na terapii pracowałyśmy nad lękami. Dorothy zapytała mnie, czego się boję – zaczęła cicho. – A ja boję się, że... Że już nigdy nie będziesz dla mnie taki, jak kiedyś. – Spojrzała na mnie z dołu, a jej broda zadrżała.

– Taki jak kiedyś? Czyli?

– Zrobiłeś się... Chłodny. I ja wiem, że to moja wina, ale tak bardzo mnie to boli, że nie potrafię sobie z tym poradzić. Odmawiasz mi, kiedy zapraszam cię do siebie, gdy mnie odwozisz. Często siedzisz w swoim gabinecie w apartamencie tak długo, jakbyś czekał aż zasnę, żeby nie być ze mną blisko, a jak proponuję, żebyśmy gdzieś razem wyszli, to mam wrażenie, że... Wstydzisz się tego, że w ogóle istnieję w twoim życiu.

– Doskonale – skwitowałem, a ona rozszerzyła oczy i rozchyliła usta.

– C-co? – wyjąkała.

– Bardzo się cieszę, że o tym mówisz, bo tak się składa, że należą ci się pewne wyjaśnienia, Lilly.

Zamrugała, a na jej pięknej twarzy zagościło przerażenie. Wyraźnie zbladła, a jej dłonie, które wciąż trzymałem, zaczęły drżeć. To oznaczało, że już zaczynała wyciągać błędne wnioski.

– Lilly, oddychaj, do cholery – warknąłem. – Znowu wpadasz w panikę, a jeszcze nie usłyszałaś, co mam ci do powiedzenia.

– Przepraszam, nie potrafię nad tym zapanować – wysapała i się podniosła.

– Siadaj i bierz w dłonie tę cholerną filiżankę dziadka – nakazałem twardo. – Rozmowa. Nie uciekasz – wycedziłem i również wstałem, po czym stanowczo posadziłem ją z powrotem.

– Przepraszam – bąknęła.

Cholera, nie chciałem sprawować nad nią władzy. Nie chciałem, żeby czuła się stłamszona i żeby się bała. Nie taki efekt chciałem osiągnąć. Dałem jej chwilę na opanowanie drżenia i podałem jej filiżankę. Nie miałem pojęcia jak weszła w ich posiadanie, ale to nie było teraz ważne.

– Lilly... – westchnąłem. – To, że często u ciebie nie zostaję i pracuję do późna, nie oznacza, że kocham cię mniej niż na początku. Z każdą chwilą kocham cię coraz bardziej i przepraszam. Nie chciałem, żebyś czuła się zaniedbana, bo rzecz w tym, że od tygodni pracuję nad księgarnią dla ciebie i remontuję cholerny dom dziadka, żebyśmy mogli w nim zamieszkać – powiedziałem na jednym oddechu.

– Słu... Słucham? – wydukała.

– Pamiętasz, jak byłaś u mnie pierwszy raz? – zapytałem, a ona skinęła głową. – Tak się składa, że ja najbardziej zapamiętałem, jak błyszczały ci oczy, kiedy pytałaś, czy mogłabyś organizować spotkania z dziećmi przy bajkach, które mam w bibliotece. Buduję księgarnię, która będzie wypełniona literaturą dla dzieci. Tylko dla nich. A ty będziesz jej właścicielką, kochanie. I ty będziesz czytać im bajki.

– Naprawdę? – zapytała z wyraźnie ściśniętym gardłem.

– Tak. Dlatego nie wspominałem o twoim powrocie do biura i dlatego spędzałem tyle czasu przed komputerem i w terenie. Dodatkowo dom dziadka, z którego, jak widać, zdążyłaś wynieść jego święte filiżanki, wymaga remontu, bo od prawie dwóch lat nie mieszkał tam na stałe. Dostałem go w spadku z zastrzeżeniem, że mogę w nim zamieszkać wyłącznie z tobą i pod warunkiem, że przyjęcie weselne odbędzie się w ogrodzie.

– Dziadek kazał mi je stamtąd zabrać – wyszeptała. – W tym liście, który mi dałeś. Nie miałeś czasu, więc... Sama zabrałam klucze, które leżały u ciebie w apartamencie i pojechałam taksówką, jak byłeś w pracy. Przepraszam.

– Przestań mnie za wszystko przepraszać – mruknąłem i wsunąłem dłoń w kieszeń. – Zgadzasz się?

– Na księgarnię dla dzieci i dom? – upewniała się, a ja się uśmiechnąłem i ukląkłem przy jej nogach.

– Zamieszkasz tam ze mną, Lilly? – zapytałem szeptem, wtulając twarz w jej płomienne włosy. – Zechcesz naprawiać ze mną i rozplątywać to, co poplątane, a nieporozumienia zamieniać w rozumienie? Wyjdziesz za mnie? – pytałem i odsunąłem się nieco, po czym wyjąłem z kieszeni pudełko z pierścionkiem.

Miałem zamiar oświadczyć się jej w domu, ale uznałem, że to był właśnie ten moment. Niezaplanowany, ale idealny.

– Bez porzucania i ucieczek? – wyszeptała z trudem.

– Z rozmowami i ciężką pracą – dodałem.

– Tak – powiedziała cicho. – Wyjdę za ciebie, Gryson.

****
Dziś pojawi się jeszcze epilog ❤️

One and Only #1 ✔️Where stories live. Discover now