Rozdział 29

5.3K 464 26
                                    

Lilly
– A to parszywy gnojek! – krzyczała Abigail

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Lilly

– A to parszywy gnojek! – krzyczała Abigail. – A ja byłam pewna, że...

– Ja też! – zapłakałam. – Ufałam mu! A wszystkie moje początkowe obawy się sprawdziły! Byłam tylko zastępstwem pod nieobecność jego żony, rozumiesz? Zrobił dokładnie to samo, co Caleb!

Cała się trzęsłam i od godziny nie mogłam się uspokoić. Początkowo chciałam pojechać do siebie, ale obawiałam się, że mógłby przyjechać za mną. Nie chciałam, żeby mnie znalazł, choć z drugiej strony, skoro wróciła jego żona, ja nie byłam mu już potrzebna.

Nie mogłam uwierzyć, jak można być tak zakłamanym i stwarzać tak wiarygodne pozory tylko po to, by osiągnąć swój cel. Byłam dla niego tylko zachcianką, a teraz... Mógł wyrzucić mnie w kąt.

Poczułam na ramionach miękki koc i delikatne ręce przyjaciółki.

– Przykro mi, lisiczko – szepnęła. – Nawet nie wiem, jak mam cię pocieszyć. Mam wyrzuty sumienia, bo namawiałam cię, żebyś mu zaufała, a teraz... Mam ochotę wyrwać mu jaja.

Otarłam policzki, po których wciąż spływały strugi łez i owinęłam się ciaśniej kocem. Czułam, jakbym miała za moment umrzeć. Złamane serce sprawiało mi ból fizyczny i pozbawiało oddechu.

– Jadę do domu – zadecydowałam.

– Przecież on tam na pewno jest. Sama mówiłaś, że ma klucze.

– Nie, Abi – szepnęłam. – jadę do rodziców.

– Tam złamanego serca nie wyleczysz – prychnęła. – No chyba, że teksty „a nie mówiłam?” działają na ciebie kojąco – dodała z kpiną.

– Nic im nie powiem. Ostatnim razem, kiedy byłam u nich w wakacje, nie wspomniałam o niczym, co się wydarzyło i było w porządku. Wypoczęłam – kłamałam jak z nut. Pobyt w domu zawsze wiązał się ze zrzędzeniem matki i nieprzyjemnościami.

– Mnie nie oszukasz – syknęła. – Obie wiemy, dlaczego wyprowadziłaś się od nich. Matka zatruje ci życie. Nie wracaj tam, skąd uciekłaś, Lilly – mówiła twardo.

– Może miała rację – wyszeptałam, a w moim gardle urosła paląca gula. – Może rzeczywiście ślepy los odebrał jej nie tę córkę?

– Nie waż się tak mówić! – krzyknęła i potrząsnęła mną energicznie. – Lilly! Opamiętaj się! Twoja matka jest złym człowiekiem! – krzyczała, ale ja pogrążałam się we własnych myślach. Zapadałam się w czarną dziurę najgorszych wspomnień.

Od zawsze porównywała mnie z moją siostrą i każdorazowo stwierdzała, że jestem nieudacznicą i powinnam była brać przykład z Giny. A najlepiej zginąć zamiast niej. Później pokazując fałszywą skruchę, traktowała mnie jak małą dziewczynkę i okazywała ułamki czułości. A ja zadowalałam się tym, bo tak bardzo pragnęłam, żeby pokochała mnie tak, jak tę pierwszą córkę.

Gina zginęła w wypadku, kiedy miała dwadzieścia lat, ja miałam ledwie szesnaście. Jechałyśmy wówczas z jej kolegami z naszego miasteczka do Filadelfii. Zginęli wszyscy tylko nie ja. A powinno być na odwrót. To ja powinnam była wówczas umrzeć, co zresztą wielokrotnie mi powtarzała. A później znów pojawiały się przeprosiny i usprawiedliwienia. Byliśmy dysfunkcyjną rodziną, w której ja stałam się kozłem ofiarnym.

Matka zawsze pokładała wielkie nadzieje w Ginie. Studiowała prawo, była piękna i inteligentna. A ja... Ja byłam tylko rudzielcem, który pchał się tam, gdzie go nie chcieli. Często zastanawiałam się, czy nie byłam adoptowana. Przybłęda, którą przygarnęli. Nikt w mojej rodzinie nie miał takiego koloru włosów, nie byłam do nikogo podobna.

Zawsze byłam tą drugą. Zawsze tylko kogoś zastępowałam. Matce miałam zastąpić ukochaną córkę, którą straciła, Calebowi zastępowałam dziewczynę, kiedy wyjeżdżała, a Grysonowi żonę, która była w Europie w jego interesach.

Nigdy nie byłam tą jedną jedyną. Najważniejszą. Nigdy nie byłam dla nikogo numerem jeden.

To właśnie matka nauczyła mnie uciekać. Ona sprawiła, że postanowiłam nigdy nie dawać drugich szans. To ona zaślepiała mnie pozorną troską, tłumaczyła swoje zachowanie cierpieniem, a później raniła mnie ponownie.

Sprzeciwiłam się temu dopiero kiedy skończyłam szkołę średnią. Wówczas nie pozwoliłam jej dojść do słowa, kiedy kolejny raz chciała się usprawiedliwiać. I uciekłam, przysięgając sobie, że już nigdy nie będę wierzyć w żadne tłumaczenia. Bo nic nie tłumaczyło tego, że byłam traktowana jak zastępstwo.

Matka stworzyła we mnie ten wadliwy system obronny, który tak naprawdę nie uchronił mnie przed kolejnymi ciosami. Ojciec dawał jej na to nieme przyzwolenie, nigdy nie sprzeciwiał się temu, co mi robiła. A ja wciąż ich kochałam, bo liczyłam, że kiedyś szczerze odwzajemnią tę żałosną miłość.

Akceptowałam to wszystko, bo byłam naiwna. Pozwalałam w momentach tej udawanej czułości, żeby matka mówiła do mnie imieniem siostry, bo pragnęłam stać się właśnie nią. Chciałam być tą, którą kochała.

Dopiero w tej chwili, kiedy zranił mnie człowiek, którego kochałam jak jeszcze nikogo na świecie, uzmysłowiłam sobie, jaką nosiłam w sobie zadrę. Jak bardzo zachowanie matki mnie upośledziło.

Miałam już nigdy się na to nie nabrać, a podświadomie lgnęłam do tych, którzy traktowali mnie jak szmatę, do załatania dziury. Wierzyłam nie tylko w słowa, ale i w udawane gesty, bo tak bardzo pragnęłam wmawiać sobie, że są prawdziwe. Pchałam się w ramiona ludzi, którzy dawali mi odrobinę zainteresowania.

– Pojadę – wykrztusiłam. – Ja pojadę. Nie mogę tu zostać.

Podniosłam się z kanapy i zrzuciłam z ramion koc, którym mnie nakryła. Nie miałam przy sobie niczego poza pieniędzmi, dokumentami i telefonem, ale nie chciałam jechać do swojego mieszkania, żeby się spakować.

– Dasz mi trochę ubrań i jakieś wygodniejsze buty? – zapytałam.

– Lilly... Zostań. Nie jedź tam – próbowała mnie przekonywać, ale ja już podjęłam decyzję. – Nie masz nawet auta.

– Wynajmę – odburknęłam i wyjęłam telefon, który wyłączyłam zaraz po wysłaniu wypowiedzenia i znalezieniu informacji potwierdzających słowa Kate. W internecie roiło się od ich wspólnych zdjęć, a ja nie wpadłam na to, by poszukać tego wcześniej. Ufałam...

– Ruda, spójrz na mnie – warknęła Abigail.

Podniosłam na nią zamglony wzrok i pokręciłam głową.

– Nie mogę zostać – wyszeptałam. – Chcę umrzeć.

– Przestań opowiadać takie rzeczy! – krzyknęła.

Nieoczekiwanie ktoś zapukał energicznie do drzwi, a ja natychmiast przeszłam w stan gotowości, żeby móc rzucić się do ucieczki. Bałam się, że poinformowała tego zdrajcę, gdzie jestem. Choć z drugiej strony, dlaczego miałby mnie szukać, skoro ta, którą mu zastępowałam, już do niego wróciła?

– Siadaj – zawarczała Abi, ale jej nie słuchałam.

Podeszła do drzwi, a ja zaraz za nią. Gdybym mogła, to wyskoczyłabym przez cholerne okno. Na progu stał Deryll.

– O, cześć – przywitał się z wyraźnym zaskoczeniem.

– Na razie – bąknęłam i nie pozwalając się zatrzymać, złapałam swój płaszcz i wyszłam.

– Lilly, do cholery! Zatrzymaj się! – Abigail podbiegła do mnie i złapała mnie za rękę.

– Jest w porządku. Tylko proszę, nic nie mów swojemu chłopakowi. Już dość upokorzeń doświadczyłam przez tę bandę.

– Zostań, Lilly – zapłakała. – Nie wyjeżdżaj, proszę. Nie możesz pojechać tam, gdzie twoje piekło się zaczęło.

– Moje piekło jest tutaj – wykrztusiłam i położyłam dłoń na piersi. – Zadzwonię – zapewniłam i pocałowałam ją w policzek, po czym odeszłam w stronę windy.

One and Only #1 ✔️Where stories live. Discover now