CZĘŚĆ PIERWSZA: Prolog

3.9K 175 64
                                    




Christian

    Przetarłem zmęczoną twarz dłońmi, a gdy odrobinę się rozbudziłem i byłem w stanie unieść głowę, natknąłem się na mądre oczy, które gapiły się na mnie z mieszaniną zainteresowania i współczucia.
  Furia zadomowiła się w nowej doniczce, która stała pod oknem, a kiedy wbiłem w nią swój markotny wzrok, zatrzepotała skrzydłami, rozsypując ziemię na podłogę. Uniosłem brwi, jakbym zniecierpliwiony czekał, aż się odezwie.
    – Widzisz, mała? Wszystko się popieprzyło. – zacząłem, gdy ptaszor milczał i ani myślał, by przemówić do mnie ludzkim głosem. – Nie poradzę sobie bez niej. – przerwałem na chwilę, bo głos mi się załamał, ale szybko stwierdziłem, że akurat przed Furią nie musiałem ukrywać emocji. – Nie zdążyłem z nią porozmawiać, przeprosić... Gdybym mógł cofnąć czas, wiele rzeczy zrobiłbym inaczej. – kciukami pomasowałem sobie skronie, by pozbyć się promieniującego bólu. – A co z Liamem? Boję się, że nie uda mi się wychować go na porządnego człowieka.
   Sapnąłem z rezygnacją i na powrót położyłem się na twardym, niewygodnym łóżku. Ze stresu kręciło mi się w głowie, a wydarzenia ostatnich kilkudziesięciu godzin dosłownie zwaliły mnie z nóg, przez co czułem się, jak wrak człowieka.
  Oczy zaczęły mnie szczypać, ale walczyłem z sennością ze wszystkich sił, które jakimś cudem jeszcze mi pozostały. Wiedziałem, że gdy tylko zamknę powieki, wyobraźnia przeniesie mnie do momentu, w którym wbiegłem do pokoju w naszej drewnianej chatce. To właśnie tam ją znalazłem.
    – Dlaczego akurat Alice? – zapytałem na głos, wiedząc, że Furia i tak nie będzie w stanie mi odpowiedzieć. – Nie zasługiwała na takie cierpienie...
  Wzdrygnąłem się, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie usłyszałem głos przyjaciela:
    – Gadasz do ptaka?
Z trudem napiąłem kark i lekko uniosłem łeb, nie będąc ani trochę zaskoczony tym, że stał pod drzwiami i podsłuchiwał.
    – Nie.
    – Przecież słyszałem. – Mason skrzyżował ręce na piersi, wzdychając głośno. – Christian, odbija ci.
   Popatrzyłem na mężczyznę spod byka, wypuściłem powietrze i znów położyłem głowę na materacu.
    – Dziwisz mi się?
    – Ani trochę. Rozumiem, że jesteś załamany, ale mógłbyś przestać ją uśmiercać?
   Zacisnąłem usta w prostą linię i odwróciłem się do ściany, niczym dzieciak próbujący uciec przed poważną, nieuniknioną rozmową. Gdybym miał kołdrę, pewnie dodatkowo bym się nią nakrył, tak, by Gruby nie miał żadnych, nawet najmniejszych wątpliwości, że nie chciałem z nim gadać.
    – Zostaw mnie. – szepnąłem.
    – Alice żyje, stary.
    – Ledwo.
    – Ale żyje, do cholery. – nie widziałem go, ale od razu wyobraziłem sobie jego niezadowolenie wymalowane na mordzie. – Wątpisz w nią? Alice walczy, nie poddaje się, a ty już postawiłeś nad nią krz...
    – Bo wiem w jakim była stanie.
  Tym razem to Mason się zamknął. Zamknął się, bo on również wiedział, jaki koszmar rozegrał się w naszym domu i jak bardzo Alice była bliska śmierci.
   Cisza dudniła mi w głowie przez dobrych kilkadziesiąt sekund.
    – Benny ma na nią oko, nie możesz z góry brać za pewnik, że z tego nie wyjdzie. – odezwał się.
    – Nie oddychała...
    – Ale teraz oddycha.
    – Tego też nie wiemy. – upierałem się.
   Być może brzmiałem żałośnie, ale miałem to w dupie. Za każdym razem, gdy tylko odpływałem gdzieś myślami, mój umysł postanawiał robić mi na złość i z najmniejszymi szczegółami przedstawiał wszystko, co się wydarzyło. Widziałem jej sine, wykrzywione w grymasie bólu usta. I krew. Mnóstwo krwi. Kałuża pod ścianą, o którą moja kobieta opierała się, gdy nie miała już siły ustać na nogach i czerwone odciski butów na podłodze. Ślady potwora, który był przekonany, że Alice nie żyje. Tylko dlatego zostawił ją w spokoju i, jak gdyby nigdy nic, wyszedł z domu, tym samym rozpływając się w powietrzu.
    – Operacja niedługo się skończy. – Mason dosłownie stawał na głowie, by zapewnić mnie, że wszystko będzie dobrze i byłem mu za to naprawdę cholernie wdzięczny, choć nie potrafiłem tego pokazać.
   Czułem się, jak trup, a wszystko to przez stres, który towarzyszył nam przez ostatnie tygodnie. Życie w ciągłym zagrożeniu niosło ze sobą wiele konsekwencji, a załamanie psychiczne, które mnie dopadło, było jedną z nich.
   Spojrzałem na przyjaciela, żeby wreszcie się odezwać, bo nie chciałem dodatkowo martwić go swoim stanem, jednak odgłos kroków na korytarzu odwrócił naszą uwagę od prowadzonej rozmowy.
   Normalnie pewnie zastanawiałbym się, kto zmierzał w naszym kierunku, bo pokój, w którym właśnie rozmawialiśmy, mieścił się na parterze, oddalony od reszty pomieszczeń, jednak, gdy tylko usłyszeliśmy charakterystyczny stukot pazurów, wiedzieliśmy już, że...
    – Siema, głąby. – Neil bez pukania wparował do środka.
   Patrząc na blondyna można by pomyśleć, że od wczoraj przeszedł wszystkie możliwe choroby świata. Jego niebieskie oczy przestały błyszczeć i wyglądały jak dwa jasne kamienie bez grama życia, a pobladła z niewyspania i zdenerwowania twarz przypominała cienki papier.
  Zdziwiłem się jednak, gdy dostrzegłem, że jego usta uformowały się w delikatnym uśmiechu.
    – Hej. – rzuciłem, omiatając go wzrokiem.
    – Nie dostaliście wiadomości?
Ledwo zauważalnie pokręciłem głową. Przez całe te zamieszanie nie wiedziałem nawet, gdzie zostawiłem ładowarkę.
    – Brak baterii. – stwierdziłem ponuro. – Co się stało?
    – Benny puścił cynk, że skończyli operację.
Otworzyłem szeroko oczy i w ułamku sekundy zeskoczyłem z leżanki, prostując obolałe kości. Coś strzyknęło mi w kręgosłupie, ale nie miałem zamiaru się tym przejmować.
    – Obudziła się?! – zapytałem, mając ochotę rzucić się biegiem na poszukiwania Alice.
    – Spokojnie, spokojnie. – Neil uniósł ręce, próbując ostudzić nieco moje emocje. – Jest w śpiączce. Dopiero co przestali ją kroić, trochę potrwa, zanim się obudzi, stary.
  Przyłożyłem dłoń do ust i zacząłem chodzić w tę i we w tę po niewielkiej przestrzeni.
    – Masz rację. – mruknąłem. – Ale wszystko jest w porządku, tak?
    – Nie wiem, musimy poczekać na Benjamina. – przyjaciel popatrzył na mnie pokrzepiająco, choć znałem go na tyle dobrze, by wiedzieć, że on również ledwo nad sobą panował.
  Pewnie sam najchętniej wyważyłby drzwi, dorwał Benny'ego i wyciągnął z niego wszystkie informacje.
   Splotłem dłonie i zawiesiłem je sobie na karku, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
Kazałem sprawdzać Neilowi telefon co trzy sekundy, aż wreszcie, po pieprzonych dwudziestu minutach, kiedy myślałem już, że wyjdę z siebie i oszaleję, dostaliśmy wiadomość od doktorka.
   Zwołał zebranie, na które wystrzeliliśmy niczym trzy strzały. Okej, może i tępe jak cholera, jednak wciąż gotowe, by zabić wszystko, co tylko stanęłoby nam na drodze do celu.
   Gdy dotarliśmy w umówione miejsce, Alberto stał już pod ścianą. Machnął na nas ręką i uśmiechnął się słabo, kiedy tylko nas zobaczył.
  Chwilę później pojawiły się Astrid i Nancy. Obie zdyszane i ledwo żywe, więc wywnioskowałem, że przybiegły tu, gdy dostały SMSa od Benjamina.
    – Liam? – zapytał szef, nie siląc się nawet na sklecenie całego, rozwiniętego zdania.
Jego głos był tak zmęczony i zachrypnięty, że w sumie ani trochę mu się nie dziwiłem.
    – Śpi z Rachel, jest bezpieczny. – zapewniła Nancy.
    – Obchód?
    – Zrobiłam. – odezwała się Astrid. – Wszystko gra. Mamut i kilku ochroniarzy pilnują porządku.
    – Tyle dobrego.
    – Wiadomo już coś?
   Alberto nie zdołał nawet uchylić ust, bo, jak na zawołanie, ciężkie drzwi otworzyły się nagle na oścież, a już po chwili w progu dostrzegliśmy naszego przyjaciela. Okulary miał krzywo założone, włosy rozczochrane, a policzki zapadnięte.
    – Wyłazić. – Benjamin rzucił beznamiętnie, odwracając twarz ku młodemu mężczyźnie i dwóm kobietom w średnim wieku.
  Cała trójka wyglądała, jakby lada moment miała paść na zawał. Cóż, to dość zrozumiałe, bo niecodziennie zostaje się zmuszonym do przeprowadzenia tak skomplikowanej operacji, jednak nie bardzo interesowało mnie ich samopoczucie. Liczyło się tylko to, czy uratowali Alice, więc nie przywiązałem nawet większej uwagi do tego, że Benny mierzył do chirurga, pani anestezjolog i pielęgniarki swoją giwerą.
    – Jak poszło? – niecierpliwił się Alberto, uprzedzając moje pytanie.
  Lekarz w brudnym od krwi uniformie i zielonym czepku, którego zapomniał lub nie zdążył ściągnąć, zerknął na Benjamina.
    – No mów, do cholery. – ponaglił go nasz doktorek. – Po angielsku.
Nie znałem go od tej władczej i nieprzyjaznej strony i musiałem przyznać, że całkiem mi imponował. Albo przesiąknął już toksycznym syfem mafijnego świata, albo był kurewsko wycieńczony i jego anielskie opanowanie najzwyczajniej w świecie się wyczerpało.
    – Operacja przebiegła pomyślnie. – odezwał się chirurg. – Oczywiście jak na warunki, w jakich musieliśmy ją przeprowadzić. Pacjentka miała dużo szczęścia, ponieważ żadne narządy wewnętrzne nie zostały poważnie uszkodzone, jednak konieczna była transfuzja krwi.
    – Kiedy będziemy mogli z nią porozmawiać? – wtrąciłem pospiesznie.
    – Panna Morgan jest nieprzytomna...
    – To wiem, kurwa. – warknąłem, lecz gdy tylko poczułem na ramieniu ciężką dłoń Alberto, odchrząknąłem i spuściłem nieco z tonu: – Dziś się obudzi?
    – Nie, proszę pana. Śpiączka ustanie, kiedy zaprzestaniemy podawania leków lub zmniejszymy ich ilość. Na razie monitorujemy stan pacjentki i...
    – Kiedy będzie można ją wybudzić? – włączył się przywódca stanowczym głosem.
    – Nie jestem w stanie...
    – Lepiej bądź. – rzucił ostrzegawczo, a chirurg i dwie kobiety wyprostowali się niczym struny. – To ważne.
    – Domyślam się. – burknął mężczyzna, pocierając kark. – Musimy dać jej kilka dni.
    – Trzy? Cztery?
    – Naprawdę ciężko odpowiedzieć nam na te pytanie. – jęknęła anestezjolog, włączając się do rozmowy. – Działamy w ogromnym stresie. Nie macie pojęcia, jak to jest ratować ludzkie życie pod taką presją. – poskarżyła się, chowając ręce do kieszeni fartucha.
    – Jasne, jasne. – Benjamin, który jako jedyny mógłby wypowiedzieć się na temat porwania i przymuszenia do przeprowadzenia jakiegoś zabiegu, jedynie przewrócił oczami, jakby był znudzony i zażenowany słowami kobiety.
   Ulżyło mi. Nasz doktorek spisał się na medal, nieustannie monitorując sytuację i mierząc do trójki lekarzy z broni. Tak naprawdę to on pilnował Alice przez cały ten czas, więc byłem mu za to dozgonnie wdzięczny.
    – Gdzie teraz znajduje się moja żona?
  Chirurg kciukiem wskazał na drzwi za swoimi plecami.
    – Wyślijcie tam kogoś, kto będzie nad nią czuwał przez całą noc. – rozkazałem. – Lekarze mają wokół niej skakać dwadzieścia cztery godziny na dobę.
   Pielęgniarka nieśmiało uniosła rękę.
    – Czy mogę zadać pytanie? – mruknęła pod nosem.
    – Nie. – odparł Alberto. – Benny, odprowadź ich do reszty grupy.
    – Jasne, szefie.
Doktorek kiwnął brodą na mężczyznę i dwie kobiety, a gdy ruszyli przed siebie gęsiego, z uniesionymi rękoma, podążył za nimi, nie opuszczając broni nawet na sekundę. Szybko zaniknęli za solidnymi drzwiami.
    – Widzisz? – szepnął Neil, zarzucając mi rękę na szyję. Byłem tak wykończony, że ledwo udało mi się prosto ustać, więc przyjaciel szybko przyciągnął mnie do siebie. – Wszystko będzie dobrze. Za kilka dni Alice się obudzi.
    – To był naprawdę koszmarny czas... – westchnęła Astrid. Oparła plecy o ścianę, po czym osunęła się prosto na podłogę i podciągnęła kolana pod brodę. – Ale wyjdziemy na prostą. Najważniejsze, że nasza Alice żyje.
    – To prawda. – Alberto poklepał moje spięte łopatki.
   Nagle poczułem zażenowanie, że każdy starał się mnie pocieszyć. Nie ja tu byłem poszkodowany, a już na pewno nie potrzebowałem tych wszystkich słów wsparcia.
  Emocje stopniowo zaczęły opadać, więc dawne nawyki zdecydowanego i odpornego na lęk mężczyzny, budziły się we mnie ze snu, w który zapadły, gdy mój mózg sprawił, że przez ostatnie kilkadziesiąt godzin byłem skończoną, rozżaloną ofermą. Koniec z tym. Alice była najdzielniejszą kobietą, jaką spotkałem w całym moim życiu. Bałem się, że nie przeżyje, ale ona potrafiła pokazać śmierci środkowy palec, więc teraz ja, mimo zmęczenia, brałem sprawy w swoje ręce.
    – Prześpijcie się. – zaproponowała Nancy, bacznie nam się przyglądając. – Wszyscy wyglądacie paskudnie. Macie takie wory pod oczami, że żadna moja maseczka by wam nie pomogła.
   Miałem ochotę zaprotestować, ale wiedziałem, że dłużej tak nie pociągniemy, więc uniosłem kciuk w górę.
  Potrzebowałem szybkiej, kilkugodzinnej regeneracji, by następnego dnia dobrze zajmować się Alice i móc ogarniać cały ten bałagan, którego narobiliśmy.
   Razem z Masonem i Neilem poczłapaliśmy w kierunku korytarza prowadzącego do pokoju, w którym trzymaliśmy wszystkie nasze rzeczy.
   Szliśmy z Grubym równym krokiem, ramię w ramię, a blondyn tuż przed nami, nucąc coś pod nosem.   Trzech muszkieterów na dobre i złe.
   I choć bywaliśmy już w dziwacznych miejscach, a o naszych popieprzonych przygodach można by napisać książkę, to takiego scenariusza chyba nikt się nie spodziewał. Nawet my – główni aktorzy tego komediodramatu.
    – Ciekawe czy będzie na nas wściekła. – odezwałem się, ściągając na siebie uwagę przyjaciół.
    – Na bank. – zarechotał blondyn.
    – Musieliśmy ratować jej życie.
    – Ta, ale i tak się wkurzy, że naraziliśmy własne. – zauważył Mason, luzacko wzruszając ramionami. – Zresztą co to za pytanie. Nie znasz Alice? Pierwsze co zrobi po wybudzeniu się ze śpiączki, to chwyci stojak od kroplówki i przypierdoli ci nim w łeb.
  To nie było zabawne. Ale i tak się zaśmiałem. I to głośno.
  O tak, wreszcie udało mi się odrobinę odprężyć. 
    – A może zdarzy się jakiś cud i nie będzie zła. – uśmiechnąłem się do siebie, bo samo wyobrażenie Alice, która otwiera oczy i odzyskuje pełną świadomość, było jak miód na moje serce.
    – Właściwie to o co miałaby być wkurzona? – Neil nacisnął na klamkę, lecz zanim otworzył drzwi, spojrzał na nas uważnym wzrokiem. Skinęliśmy głowami, dając mu znak, że możemy wchodzić. Sięgnęliśmy po broń i pchnęliśmy ciężkie wrota. – Nie zrobiliśmy nic złego... – ciągnął, przeładowując spluwę. Minęliśmy pierwsze pomieszczenie, a ludzie znajdujący się w środku, od razu unieśli ręce.
   Przeszliśmy obok kolejnej sali. Personel znów wyciągnął w górę ramiona, pokazując nam swoją poddańczość.
    – No wiesz... Trochę narozrabialiśmy. – parsknął Mason.
    – Bez przesady. Zabarykadowaliśmy się w szpitalu, postawiliśmy na nogi całą szwedzką policję, wszczęliśmy aferę ogólnokrajową i uwięziliśmy ponad siedemdziesięciu zakładników. Wielkie mi halo, ludzie robią gorsze rzeczy.

MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz