10. CADEN

562 84 10
                                    

 Poniedziałek był cholernie trudny. Szczerze mówiąc, wolałbym w ogóle nie zjawiać się w szkole. Kusiło mnie, żeby wpaść do Tylera i zrobić sobie wolne. Wrócić do tego, co proste, łatwe i przyjemne.

Ale co dalej? Chciałem skończyć jak Tyler? Przypomniałem sobie stos cuchnących garów i lodówkę wypakowaną bud lightem.

Cholera, nie.

Musiałem odłożyć na bok towarzyską porażkę, jaką okazała się impreza u Paula i zignorować fakt, że coraz więcej osób patrzyło na mnie jak na wilka, który wszedł do ich zagrody. A wszystko przez tę żmiję, Meyers.

Odgoniłem wspomnienie jej skóry pod moimi palcami. Tego, jak słodko pachniała wanilią. I spojrzenia tych cholernych oczu... Były duże, otoczone ciemną oprawą rzęs i błękitne. Jak letnie niebo. Albo lód na zamarzniętym jeziorze. Taki, który pęknie, gdy tylko znajdziesz się dość daleko od brzegu, by skończyć jako mrożonka.

Ale, poważnie... co mi strzeliło do głowy, żeby ją ratować? Nie dość, że się poobijałem, zostałem czarnym charakterem. Znowu. Zupełnie, jakbym to ja rzucił się na tego napakowanego dupka, a nie on na mnie. Z drugiej strony, gdybym nie złapał Everly... chyba nabiliby mnie na pal.

Wyszedłem ze szkoły, w której czułem się źle tylko po to, by wrócić do domu, gdzie czułem się jeszcze gorzej. Świetnie.

Wcisnąłem przycisk windy, mając nadzieję, że ojca nie ma w mieszkaniu. Nie miałem ochoty wchodzić z nim w jakąkolwiek interakcję.

Czekałem aż drzwi się otworzą, a moje myśli znów wróciły do dziewczyny, która tak bardzo działała mi na nerwy.

Jakie problemy mogła mieć taka rozpuszczona, snobistyczna zołza?

Pewnie wróciła właśnie do swojego pięknego domu, gdzie matka czeka już z pieczenią i szarlotką. Ojciec pochwalił ją za bycie wzorową córką i deptanie karaluchów takich jak ja, a ten mały, który chciał wykąpać się w stawie, prosi, żeby pomogła mu ze szkolnym projektem.

Idealna rodzinka. Idealne życie.

Może gdybym miał brata albo siostrę... kogoś, dla kogo warto byłoby iść naprzód... Dobra. Pieprzyć to. Nie będę się nad sobą rozczulał.

Wsiadłem do windy i dwie minuty później byłem już pod drzwiami apartamentu. Przyłożyłem kartę do czytnika i wszedłem do środka. Od razu zauważyłem marynarkę ojca leżącą pośrodku salonu. Gdy podszedłem bliżej, znalazłem też parę szpilek rozrzuconą na dywanie. Dobiegł mnie cichy, kobiecy śmiech.

Ja pierdolę. Ojciec miał gościa...

Chciałem wyjść, bo ostatnim, co miałem ochotę zobaczyć był on z jakąś panienką. Ale okazało się, że już za późno. Musiał usłyszeć, jak wchodzę, bo wymaszerował ze swojej sypialni. Wokół bioder przewiązał ręcznik. Jego szpakowate włosy były potargane, a na nagiej klatce dostrzegłem różowe ślady szminki.

Przysięgam, że zaraz się porzygam.

Wyglądał na wściekłego.

– Nie chciałem przerywać – rzuciłem, patrząc w okno, bo widok ojca, który przed sekundą się z kimś pieprzył był zbyt kuriozalny. – Rzuć coś na kino i cukierki, a ja już stąd spadam. Jak za starych dobrych czasów.

Gdy znów na niego spojrzałem, uświadomiłem sobie, że słowa nie chybiły. Ojczulek dobrze pamiętał, jak pozbywał się mnie, gdy byłem dzieciakiem. Całe wsparcie, na jakie mogłem liczyć po śmierci matki to kieszonkowe rosnące wprost proporcjonalnie do jego wyrzutów sumienia.

Przez chwilę gapił się na mnie z rozdziawionymi ustami. Nie spodziewał się ataku. W końcu jednak wrócił do swojej poprzedniej, wojowniczej postawy.

– Mamy do pogadania – warknął.

Skrzyżowałem ręce na piersi i podbródkiem wskazałem w kierunku sypialni.

– To chyba kiepski moment. Każesz pani czekać?

– Kurwa, Caden! – ryknął.

Zmierzyłem go wzrokiem. To już nie robiło na mnie wrażenia.

Kątem oka dostrzegłem jakiś ruch i spojrzałem w stronę sypialni. Rudowłosa dziewczyna o figurze modelki, może kilka lat starsza ode mnie, właśnie poprawiała krótką spódniczkę. Na mój widok uśmiechnęła się zalotnie. Ogarnęło mnie jeszcze większe obrzydzenie. Cała ta sytuacja z minuty na minutę robiła się coraz dziwniejsza.

Ojciec westchnął ciężko, gdy podeszła i przesunęła palcami po jego ramieniu.

– To jutro zabierzesz mnie na zakupy, tak? – spytała.

– Tak, ale już zmykaj. Musimy porozmawiać.

Cmoknęła go w policzek.

Stałem tam, próbując nie wywrzeszczeć ojcu, jaki jest żałosny.

Panienka zauważyła swoje buty. Zgarnęła je, posłała mi jeszcze jeden uśmiech i czmychnęła w kierunku drzwi.

Gdy je za sobą zamknęła, obróciłem się i przysiadłem na kanapie. Tego było za wiele.

– Więc zostałeś etatowym sugar daddy? – mruknąłem.

– Zamknij się. I zaczekaj tutaj.

– Nigdzie się, kurwa, nie wybieram.

Zgromił mnie spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Wrócił do sypialni, a po chwili znów zjawił się w salonie. Tym razem w dresowych spodniach i koszulce.

– Chciałeś dodać sobie powagi? – spytałem. – Trochę za późno.

– Przestań, do diabła, zgrywać mądrzejszego niż jesteś! – krzyknął i podszedł do barku. Patrzyłem, jak wyciąga butelkę whisky i przelewa złotą zawartość do pękatej szklanki. Opróżnił ją w kilku łykach, otarł usta dłonią, i znów podszedł do kanapy. – A teraz słuchaj, gnojku. Dzwonił do mnie Hawkins, twierdząc, że uderzyłeś jego synalka. To prawda?

Skinąłem głową. Nie zamierzałem tłumaczyć ojcu całego zajścia i opowiadać, jak ten dupek mnie popchnął. Miałem gdzieś, że będzie wściekły.

Ojciec zacisnął szczęki.

– Postradałeś rozum?! Mówiłem, że to twoja ostatnia pieprzona szansa! – Wciąż milczałem, a w jego oczach pojawił się błysk furii. Alkohol zaczynał działać. – I co?! Już nie jesteś taki wyszczekany?

– Czekam aż powiesz mi coś nowego – odparłem ze spokojem, który wkurzył go jeszcze bardziej.

– Wiesz co jeszcze mi powiedział? Że jeśli znowu zbliżysz się do Liama, czeka cię sprawa w sądzie, więc, do cholery, zetrzyj z twarzy ten głupi uśmieszek. Co ci strzeliło do łba, żeby go uderzyć?

Wzruszyłem ramionami.

– Nudziłem się.

Ojciec wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć. Jego twarz przybrała czerwony kolor, na rękach dostrzegłem napięte żyły. Po chwili wypuścił powietrze.

– Mam dość – wycedził. – Najchętniej wysłałbym cię do jakiejś podrzędnej szkoły z internatem na drugim końcu kraju.

Miałem zapytać, na co w takim razie czeka, ale nawet nie chciało mi się otwierać ust. To wszystko i tak nie miało sensu.

Znów podszedł do barku. Zakołysał butelką old pulteney'a, a widząc, że w środku nie zostało już dużo, pociągnął whisky prosto z butelki.

– Jutro zadzwonię do dziadka – stwierdził. – Może on będzie potrafił do ciebie dotrzeć.

Racja. Ty nigdy nie umiałeś.

Stolen stars (CHANCES #1) (ZAKOŃCZONA)Where stories live. Discover now