30. Jeśli nie nauczymy się żyć osobno, nigdy nie uda nam się być razem

501 42 76
                                    

Connor

Choć doskonale wiedziałem, że ucieczka nie była rozwiązaniem problemów, byłem hipokrytą.

Całowanie Sheili było jak chłonięcie kojących promieni słonecznych w pochmurny, wyjątkowo smutny dzień. Niczym zetknięcie się z delikatną dawką komfortu, w której wystarczy zaledwie chwila, aby całkowicie się zatracić.

Jednak przez ten pocałunek szybko przebił się strach, który sprawił, że ta bańka rozkoszy pękła, przywracając mnie do rzeczywistości.

Z samego rana wyjechałem, zostawiając krótką wiadomość rodzicom. Nie chciałem, by martwili się przez moje nieodpowiedzialne decyzje. Spodziewałem się, że byli mną zawiedzeni. Ale w tamtym momencie to nie liczyło się dla mnie najbardziej.

Nie uciekłem daleko, bo podświadomie wcale nie miałem na to ochoty. Wynająłem więc domek tuż obok jednej z plaż, na którą miałem nadzieję, że nie wybierze się Sheila. Konfrontacja z nią po tym, jak opuściłem jej osiemnaste urodziny, będzie trudna. Ale naiwnie wierzyłem, że wcale nie zależy jej na mojej obecności. Albo, że zdążyła mnie znienawidzić. To byłoby znaczenie prostsze od sytuacji, w której się znaleźliśmy. Uczucia, którego wciąż do końca nie rozumieliśmy.

Impreza, na której aktualnie się znajdowałem, była tą, którą cholernie chciałem opuścić. Głośna muzyka dudniła mi w uszach, a głowa pękała mi od wypitego alkoholu. Wiedziałem, że picie nie było odpowiednim wyjściem z tej sytuacji. Ale wolałem zapomnieć. O niej i sercu, które naiwnie wyrywało się na sam jej widok.

– Hej, wszystko w porządku? – usłyszałem czyjś stłumiony głos.

Leniwie obróciłem obolałą głowę, natrafiając wzrokiem na nieznaną mi dziewczynę, która usiadła na krześle tuż obok mnie, prosząc młodego barmana o drinka. Uśmiechała się, ale nie tak pięknie jak Sheila. Jej brązowe oczy błyszczały, ale w porównaniu do zielonych tęczówek Bennett, nie wzbudzały we mnie większych uczuć.

– Hej, słyszysz? – zwróciła się do mnie po raz kolejny.

I choć ciężko było mi o tym pomyśleć, Sheila nie była aż tak irytująca jak ona. A przebicie jej było prawdziwym wyczynem.

A mimo to i tak ją uwielbiałem.

– Tak – wymamrotałem, upijając kolejnego łyka gorzkiego napoju.

Skrzywiłem się, odstawiając szklankę z hukiem.

– Rozstanie? – spytała, świdrując mnie swoim na pozór zatroskanym spojrzeniem.

– Powód: daj mi należyty spokój i zajmij się swoim życiem – rzuciłem oschle.

– Jestem Tracy – powiedziała, ignorując moją wcześniejszą nieszczególnie uprzejmą uwagę.

– A ja jestem niezainteresowany.

– A ja jestem z policji, a nie wyglądasz mi na dwadzieścia jeden lat. – Wstrzymałem na moment oddech. Jeszcze tego brakowało. – Żartowałam.

Odetchnąłem z ulgą. Jednak ta szybko została zastąpiona przez falę irytacji.

– Tak? To świetnie, ale jak zdążyłaś zauważyć, nie mam nastroju na idiotyczne żarty.

– Wiesz, że to impreza zamknięta? – zagadnęła nagle. Machnąłem dłonią. W tamtym momencie mogłem wkraść się na ślub samej pary prezydenckiej, a i tak miałbym to gdzieś. – Ta laska – wskazała na jakąś niską dziewczynę w jasnych lokach, która obściskiwała się z jakimś chłopakiem – ma dzisiaj urodziny.

Coś ścisnęło mnie w żołądku. Od razu przypomniałem sobie Sheilę, której święto przypadało wczoraj.

A ja, zamiast dać jej jakiś prezent, jak ostatni tchórz piłem na imprezie przypadkowej dziewczyny, rozmawiając z inną, która wyglądała, jakby urwała się z choinki. Świadczył o tym sam brokat, który Tracy miała nałożony niemal wszędzie, od twarzy aż po dekolt. Natomiast jej różowa sukienka błyszczała się od zdobiących ją cekinów.

Słodki Smak Letniej ZemstyWhere stories live. Discover now