24. Sheila nie jest ładna

538 43 38
                                    

Connor

Budzenie się koło Sheili Bennett nie było dla mnie nowym doświadczeniem. Często zostawaliśmy u siebie na noc, zasypiając przy jakichś bajkach, które puszczali nam rodzice.

Ale wtedy pierwszy raz poczułem, że spanie tuż koło niej wcale nie było gestem czysto przyjacielskim.

Obudziłem się przed nią. Elektroniczny zegarek pokazywał godzinę ósmą czterdzieści trzy, podczas której dziewczyna wciąż spała, nie odrywając się od moich ramion. Tak, jakby te stanowiły dla niej miejsce, w którym wszystkie koszmary szły w zapomnienie, a na ich miejsce wstępowały słodkie sny.

A przynajmniej tak sobie wmawiałem.

Nie chciałem ruszać się z miejsca, aby przypadkowo jej nie obudzić. Nie wiedziałem, jak mocny miała sen, a patrząc na to, że zapadanie w niego nie przychodziło jej z łatwością, wolałem nie ryzykować.

Zauważyłem, że uwielbiałem na nią patrzeć. I nie chodziło mi tylko o jej cechy zewnętrzne. Lubiłem obserwować emocje, które malowały się na jej twarzy. Zdecydowanie moją ulubioną było szczęście, które wychwyciłem ostatnio podczas naszej ucieczki z imprezy. Jej uśmiech sprawiał, że w moim wnętrzu rozlewało się przyjemne ciepło. Rozświetlał całe Malibu, którego przecież tak bardzo nienawidziłem.

Lecz może to właśnie ta irytująca blondynka sprawiała, że to miasto mogłem określić swoim domem.

Leżąc koło niej, miałem ochotę zacząć się śmiać. Jeszcze miesiąc temu nawet nie przeszłoby mi przez myśl, że znajdę się tak blisko niej. Nie mówiąc już nawet o jakimkolwiek obejmowaniu jej.

A tym bardziej o tym, że na jej widok, zamiast tej odrazy, którą czułem, na mojej twarzy zacznie malować się uśmiech, a sercu rozpalać nadzieja. Lecz tej chciałem się jak najszybciej pozbyć.

W głowie miałem ogromny mętlik. Choć poprzedniej nocy otworzyłem się przed nią, nie czułem, że nabrałem do niej ponownego zaufania. Nie chciałem obarczać ją sprawami, które mi ciążyły. Nie mogłem pozwolić jej na dowiedzenie się o wszystkim, co siedziało mi w głowie.

Ale Sheila Bennett była perfekcyjną włamywaczką, która niepostrzeżenie wkradała się do moich myśli, nie mając zamiaru ich tak łatwo opuszczać. A przy okazji kradła. Spojrzenia, kilka uśmiechów, a nawet nie omieszkała się zaskarbić dźwięku mojego śmiechu. Udawałem, że tego nie widzę, tym samym przyzwalając na kradzież. Pozwalałem jej sukcesywnie zbliżać się coraz bardziej.

Dopóki nie dotarła do serca, które ponownie chciała sobie wziąć. I choć wierzyłem, że tym razem nie upuściłaby go jak taniej zabawki, bałem się, że zniszczyłaby go w inny, jeszcze gorszy sposób.

Patrząc na nią, zdałem sobie sprawę, że obejmowanie jej było jak powiew chłodnego wiatru w środku wakacji. Był jak element, o którym marzy niejeden przeciwnik lata i okropnie wysokich temperatur. Przyjemny moment, w którym łatwo było się zatracić, a którego nie chciałem przerwać.

Lecz musiałem. W chwili, gdy dziewczyna poruszyła się, powoli uchylając zaspane powieki. Dopiero teraz zauważyłem, jak zaczerwienione były jej oczy. Nie wspominając o worach, które zdawało się, że malowały się pod nimi, uderzając w moje sumienie. Noc ją wykańczała. A to wszystko z mojej winy, nienawiści, jaką ją obdarzyłem oraz mętliku, który wywoływałem w jej głowie, zachowując się w sposób niezdecydowany.

Nie miałem jednak czasu, by przeanalizować swoje błędy, ponieważ Sheila zdążyła zarejestrować moją obecność, zapewne przypominając sobie wydarzenia z ostatniej nocy.

Nagle drzwi do pokoju otworzyły się z impetem. Jak poparzeni odskoczyliśmy od siebie, lecz było za późno, aby wchodzące do pomieszczenia nasze mamy nie zauważyły unoszącej się w powietrzu niezręczności.

Słodki Smak Letniej ZemstyWhere stories live. Discover now