13. Jesteś naprawdę bystra, myszko

575 46 55
                                    

WAŻNE INFORMACJE POD ROZDZIAŁEM

Connor

Wkrótce zostawiłem Sheilę w jej pokoju. Wyszedłem z pomieszczenia z uśmiechem. Czułem, że mój plan małymi krokami idzie do przodu. Choć na początku się opierała, wspólne kolorowanie ostatecznie jej się spodobało.

Kiedy do moich uszu dotarły stłumione głosy rodziców, zszedłem po schodach do salonu, i rzeczywiście tam ich zastałem. Siedzieli na kanapie, oglądając jakiś teleturniej, który akurat leciał w telewizji. Śmiali się, gdy uczestnik podał jakąś wyjątkowo idiotyczną odpowiedź na banalnie proste pytanie, nie zwracając uwagi na otoczenie. Wkrótce odchrząknąłem, a wzrok tej dwójki wlepił się w moją twarz. Mama uśmiechnęła się nieznacznie, klepiąc miejsce obok siebie.

– Cześć, Connor – przywitała się, układając się lepiej w ramionach taty. – Wszystko okej?

– Tak – przytaknąłem, siadając na kanapie. – Macie jakieś plany na dzisiaj?

– Pewnie gdzieś się przejdziemy – odparł ojciec, podając mi poduszkę. Przyjąłem ją, wkładając sobie pod plecy.

– Ostatnio dużo wychodzicie – zauważyłem.

– Mamy trochę spraw do załatwienia. Nie przejmuj się – odpowiedziała wymijająco mama. – Poza tym Malibu jest całkiem piękne, nie sądzisz?

Prychnąłem pod nosem. Malibu przestało być piękne siedem lat temu. Obecnie było tylko przeklętym miejscem przepełnionym żalem, o którym wolałem zapomnieć.

A o którym coś co chwilę mi przypominało. Jakby los uwziął się, cały czas prowadząc mnie w stronę tej słonecznej, pełnej optymizmu miejscowości, w której problemy miały magicznie zniknąć.

Lecz sam byłem pesymistą, który nie widział tu swojej przyszłości. Bo kiedy w przeszłości określałem to miejsce domem, teraz stanowiło prawdziwy koszmar. Uliczki, którymi podążałem jako dzieciak, okazały się być wyboistymi, dziurawymi drogami, piasek na plaży parzył jeszcze bardziej niż kiedyś, a w wodzie pływały okropne śmieci. Każdy element sprawiał, że nienawidziłem tego miasta jeszcze bardziej.

– Widzę ten grymas. – Spojrzała w moją stronę. – Daj spokój, Connie.

Przewróciłem oczami. Wiedziała, że nienawidzę tego przezwiska. Zakazałem go wymawiać na początku liceum. Jednak Shirley Chambers nieszczególnie słuchała się innych. Lubiła chodzić własnymi ścieżkami, a co więcej, robić wszystkim na złość.

– Mama ma rację – poparł ją ojciec, który wyłożył nogi na stolik kawowy, dzięki czemu miałem idealny widok na jego bordowe skarpetki w banany. – Minęły już ponad dwa tygodnie. Na pewno się tu ponownie zaaklimatyzowałeś.

Pokręciłem głową. Jedynie co jeszcze mnie tu trzymało to zemsta, której za wszelką cenę chciałem dokonać. Myśl o złamaniu serca dziewczynie, która na moim nie pozostawiła suchej nitki.

– Myślałem, że może spędzimy razem czas. Skoro już zmusiliście mnie, żeby tutaj przyjechać – rzuciłem obojętnie, choć skrycie czułem desperację.

Od samego początku naszego przyjazdu rodzice spędzali większość czasu poza domem Bennettów. A kiedy już w nim byli, głównie rozmawiali z Wayne'em i Esther przy lampce wina i tych samych żenujących komediach.

– Jasne – odparł tata z delikatnym uśmiechem. – Możemy wyjść na lody. Nasze plany nigdzie nie uciekną.

– Dobry pomysł. – Mama pocałowała męża w policzek. – Poczekamy na Esther aż wróci z pracy. Może ona i Sheila zabiorą się z nami. Wayne podobno dzisiaj musi zostać dłużej w biurze.

Słodki Smak Letniej ZemstyWhere stories live. Discover now