21. Nigdy nie wyjdziemy z mody

631 45 85
                                    

Rozdział wyjątkowo dzisiaj. Miłej reszty piątku trzynastego <3

Connor

Choć z początku uważałam nienawiść za prostą, szybko przekonałem się, że jej definicja jest o wiele bardziej złożona. A wszystko za sprawą Sheili, do której moje uczucia stale ulegały zmianom.

Nie mogłem zaprzeczyć, że wciąż nie darzyłem ją największą sympatią, lecz negatywne uczucie, którym darzyłem ją na początku wakacji, zdecydowanie zmalało na sile.

Jednak nie spodziewałem się, że podczas wczorajszego śniadania z moich ust po raz kolejny wyjdzie pytanie dotyczące naszej przeszłości. I choć na początku skarciłem się za nie w myślach, w rezultacie dziewczyna udzieliła mi sensownej odpowiedzi.

Lecz coś podpowiadało mi, że nie do końca pełnej.

Dlatego śmiało mogłem powiedzieć, że towarzystwo Sheili było... znośne. Zacząłem minimalnie darzyć sympatią nasze słowne przytyki, podobnie jak złośliwość, którą dziewczyna obdarzała mnie niemal na każdym kroku. Nawet podobać zaczął mi się ten przeklęty przypadkowy dotyk, którego ostatnio doświadczaliśmy zdecydowanie zbyt wiele.

Szliśmy przez plażę, a piasek wsypywał nam się do butów. Kątem oka spoglądałem na dziewczynę, dając ponieść się rozmyślaniom, czemu bez wątpienia sprzyjał szum fal, które od czasu do czasu zalewały brzeg i klubowa muzyka, którą słyszeliśmy nawet z oddali. W zasadzie nie wiedziałem, dokąd pójdziemy. Chciałem jedynie opuścić teren imprezy, na której ani ja, ani Sheila nie czuliśmy się dobrze.

– Wiesz, Connor, miesiąc temu nie powiedziałabym, że urwę się z tobą z jakiejś głupiej imprezy – odezwała się nagle, tym samym na moment przerywając panującą między nami ciszę.

Ja też nie. A jednak życie lubi zaskakiwać.

– Gdzie idziemy? – dopytywała.

– Przed siebie. – Wzruszyłem ramionami.

Dziewczyna przyjęła moją zdawkową odpowiedź, kiwając głową.

Podczas pokonywania kolejnych kroków żadne z nas nie podjęło się rozmowy. Patrzyliśmy, jak niebo zmienia swoją niebieską barwę, zalewając się pomarańczą i różem. Powoli nastawał wieczór. I choć początkowo zamierzałem spędzić go przed telewizorem z kubkiem dobrej lemoniady, nie narzekałem.

Ostatnio wszystko było jakoś przyjemniejsze, gdy Sheila była tuż obok.

Z początku chciałem wybrać się z nią dalej, lecz Bennett szybko zgasiła mój zapał, przypominając o Noel i Joshu, których, jako przykładni przyjaciele, olaliśmy. Aby nie pozostawiać ich całkowicie bez żadnej wiadomości, Sheila przesłała chłopakowi zapewnienie, że wszystko u nas dobrze i żeby pilnował, by Kelley nie zrobiła czegoś głupiego.

Tak naprawdę cała nasza trójka wiedziała, że dziewczyna była do tego zdolna. W porównaniu z Sheilą nie była specjalnie odpowiedzialna, a jej granice były postawione o wiele dalej. Nienawidziła nudy, a tłum pijanych imprezowiczów nie robił na niej większego wrażenia. Kiedy Bennett wolałaby spędzić czas na oglądaniu jakiegoś filmu, Kelley wydawała się być zwolenniczką spontanicznych wieczornych wyjść na miasto.

I choć mój charakter był bardziej zbliżony do tej pełnej energii dziewczyny, zawsze kończyłem blisko Sheili.

– Connor, patrz! – z zamyślenia wyrwał mnie pełen zachwytu głos Bennett.

Automatycznie przekierowałem wzrok w kierunku, który wskazywała palcem.

Przed nami znajdował się wydzielony kolorowymi parawanami parkiet, na którym znajdowała się zaledwie garstka osób. Część z nich bujała się na środku, a inna stała spokojnie z boku, przyglądając się barwnemu niebu. Jednak to, co odróżniało to miejsce od imprezy, na której dzielnie trwali Noel i Josh, to fakt, że nikt dookoła nie słyszał muzyki. Roskoszowali się nią tylko ci, którzy nałożyli specjalne słuchawki, wydawane przez obsługę.

Słodki Smak Letniej ZemstyWhere stories live. Discover now