15. Iskra.

15 3 15
                                    

Bywały momenty w życiu, kiedy odcinało nas od rzeczywistości. Kompletnie. I nie ważne, jak bardzo chcieliśmy wrócić, nie było to przez określony czas możliwe. Ani fizycznie ani psychicznie, jakby duchem i ciałem człowiek został odłączony od rzeczywistości. Czuliśmy się jak marionetki w teatrze, które stały obok własnych ciał, jednocześnie odlatywały duszą i mogły jedynie patrzeć, chociaż i to było mocnym niedopowiedzeniem. Odcięcie było dziwnym stanem, którego nie życzyłabym nikomu, bo doprowadzało ono do szału w każdym tego słowa znaczeniu.

Psychicznie. Żadna myśl nie była w stanie pojawić się jasno w głowie. Nie formowała się, niemal się nie pojawiała. Pozostawała jedynie świadomość, że coś się stara, ale wszystko wokoło na to nie pozwala siłą wyższą. Wszystkie wspomnienie czy koncepcje były zlepkiem tysiąca innych i nie dało się ich oddzielić w żaden sposób. Pozostawało jedynie czekać, aż burza na zewnątrz minie, bo tylko wtedy cisza przestałaby być aż taka przytłaczająca i wręcz rozpraszająca. W tym stanie, podczas tego rodzaju ciszy nawet ludzie najbardziej szanujący spokój, odczuwali cholerną chęć, aby wszystko wokoło nagle wybuchło, aby to utrapienie było znośne, mniej dostrzegalne.

Fizycznie. Nie ważne, jak bardzo chcieliśmy się ruszyć z miejsca, aby coś uderzyć, biec przed siebie czy jakkolwiek zareagować, nie byliśmy w stanie. Wydawało się, jakby jakaś nadludzka siła trzymała nas w miejscu, robiąc papkę ze zmysłów. Mogliśmy mrugać w nieskończoność, ale obraz nie był w stanie się wyostrzyć, składał się jedynie ze zlepku kilku kolorowych plan. Nie słyszało się praktycznie nic oprócz nieprzyjemnego szumu, który drażnił bębenki. Za to na języku był wyczuwalny posmak wymiocin, jakby miały opuścić nasze ciało lada chwila. Żołądek niebezpiecznie się przy tym zaciskał, wcale nie pomagając, a ręce drżały. Były zimne, palce skostniały, a one całe drżały i nie dało się nimi nawet ruszyć. Człowiek stawał się sparaliżowany.

Działo się to zazwyczaj w stresujących, wręcz kryzysowych sytuacjach i oczywiście każdy reagował inaczej. Niektórzy bardzo często doznawali tego stanu, inni nigdy nie mieli z nim nawet styczności. Nie było podziału, który byłby w stanie dokładnie określić każdą osobę i przypisać ją do danej kategorii. I właśnie to też było w tym wszystkim przekleństwem, ponieważ nie dało się przewidzieć reakcji niektórych ludzi na informacje. I o ile każdy powinien znać siebie samego na tyle, aby stwierdzić, co go rusza, tak ja nie spodziewałam się, że wbije mnie w tę cholerną kanapę ciężkość tej wiadomości.

Byłam świadoma, że obok ktoś coś mówił. Czułam, że kanapa ugina się pod ciężarem jednego z ciał, gdy ktoś się na niej poruszał. Widziałam rozmazane plamy, jakby ktoś chodził w tę i z powrotem po pomieszczeniu. Wiedziałam doskonale, że wokół mnie zapanował istny chaos, ale nie potrafiłam wyrwać się z transu, aby się na tym skupić, a co dopiero zareagować. Dałam się pogrążyć w tym odrętwiającym stanie i jedynie pragnęłam się z niego wyrwać, bo był okropnie bolesny, a i tak prawdziwe uderzenie miało dopiero nastąpić.

Nienawidziłam tego uczucia. Doświadczyłam go na tyle razy w życiu, aby z pewnością stwierdzić, że było ono jednym wielkim przekleństwem, którego nie życzyłam nikomu. Nienawidziłam tej obojętności względem całego świata. Tego, że nie myślałam o tym, jak mogą czuć się moi przyjaciele, bliscy mi ludzie i w zasadzie miałam gdzieś ich stan emocjonalny czy myśl na dany temat. Nie byli nawet bliscy moim priorytetom w takich sytuacjach. Ja sama również nie byłam. Nie czułam ciała, a dusza za bardzo bolała, żebym chciała się na niej skupić na dłużej, więc naturalnie nie obchodziło mnie czy ktoś mnie dotykał, czy ktoś coś do mnie mówił. Byłam w stanie, gdzie lewitowałam między fantazją, a rzeczywistością, nie potrafiąc określić, gdzie dokładnie się znajduję. Wszystko było... postrzępione i rozmyte. Nic nie tworzyło sensu, a przez to moje serce wybijało mocniejszy, szybszy rytm. Wiedziałam, że tak jest, mogłam poczuć ból w klatce piersiowej, ale jeszcze nie docierała do mnie emocja, która to wywołała.

Beauty Of The WanderingWhere stories live. Discover now