5. Miasto grzechu.

21 4 25
                                    

Uczysz się ufać.

Nauka nie przychodzi łatwo, zawsze są jakieś przeszkody, które należy pokonać, aby zdobyć nową umiejętność lub poznać nową stronę siebie. Nauka nigdy się nie kończy, nie ważne, ile w życiu doświadczymy i jak bardzo odcisną się na nas dane sytuację, na naszej drodze będą pojawiać się coraz to nowsze wyzwania i nie będzie drogi na około. Życie sprowadzi nas do momentów, gdy będziemy musieli się z nimi zmierzyć i wykazać. Nauka nigdy też nie traci sensu, bo jest milion decyzji, które podejmujemy, a z nich milion wyjść, każde rozwiązanie ma pisaną sobie własną przyszłość, a my ją dobrowolnie wybieramy.

Jednak uczymy się również siebie i ludzi. Uczymy się emocji, ich odczytywania, okazywania i to już od najmłodszych lat. Różne sytuację pokazują nam, co jest dobra opcją, a co kompletnie odwrotną. Na własnych błędach śledzimy spojrzenia, gesty oraz słyszymy słowa, innych czy też własne. Małymi, obcymi krokami.

Zaufanie było silnym i odpowiedzialnym odczuciem. Jeśli nim kogoś darzyliśmy, obdarowywaliśmy kawałkiem, małą cząstęczką siebie drugą osobę. Wierzyliśmy w nią, zachowanie sekretu, przestrzeganie pewnej zasady, a przede wszystkim intencje. Bo oddając komuś ten mały fragment, mieliśmy nadzieję, że w dobrymi myślami weźmie go między dłonie i będzie chronić jak cenną własność. Zwyczajnie pozostawała w nas myśl, że działania drugiej osoby będą zg0dne z naszym życzeniem.

Bywały dni, gdy nauka przychodziła trudniej. Ktoś łamał dane fragmenty, niszczył je, truł. Wydawało się, że pokłady nadziei nie były już godne dania komukolwiek, przychodziły chwilę zwątpienia. Chcieliśmy zebrać elementy, złożyć w całość i zachować dla siebie. Chociaż najczęściej były to jednorazowe sytuacje, to zawsze bolało, gdy ktoś łamał nasze nadzieję, które włożyliśmy w tą osobę.

Właśnie przeżywałam lekcję od życia na płaszczyźnie zaufania i musiałam przyznać, że bolała jak cholera.

Każde słowo, które padło z ust Vivian kilka dni temu nawiedzało mnie co kilka minut, powodując dołki każdego dnia. Tego dnia zaliczyłam ich już chyba pięć, co chwilę miałam ochotę się rozpłakać, ale jednocześnie w oczach nie pojawiały mi się łzy. Ręce nie trzęsły jakoś bardziej niż na co dzień, a serce nie biło szybciej, gdy o niej myślałam. Z każdym wspomnieniem tego wieczoru, czułam się źle, nawet bardzo źle, ale jednocześnie nie przeżywałam tego tak bardzo, jak się spodziewałam.

Miałam przez to też niezłe wyrzuty sumienia. Znałam Vivian od lat, od najmłodszych, dosłownie pierwszy lat, gdy zawsze ocierałyśmy nawzajem swoje łzy i z myślą, że kiedykolwiek mogłybyśmy się pokłócić, było mi źle. Nigdy nie sądziłam, że zawsze będziemy się ze wszystkim zgadzać i nigdy się nie pokłócimy, w zasadzie wiele sprzeczek czy cichych dni było za nami, norma w życiu, ale nigdy to nie było tak intensywne, z tak bolesnymi słowami. Teraz jednak, gdy omijałyśmy siebie, jak tylko się dało, odczuwałam żal, ale też miałam te cholerne wyrzuty sumienia. Względem siebie, że po tym wszystkim wciąż się o nią martwiłam i współczułam, a jednocześnie, że nie bolało mnie to chyba tak jak powinno.

Była dla mnie jak siostra. Kochałam ją i to akurat było oświadczenie, które nigdy nie miało się zmienić, nie ważne co. Chociaż, gdy wyszła z pomieszczenia, przez moją głowę przeszły okropne myśli, że nasze drogi pewnego dnia się rozejdą i nigdy ponownie nie skrzyżują lub ta kłótnia i jej zawziętość sprawią, że już nigdy nie wymienimy słowa, wiedziałam, że to będzie coś stałego. Moja miłość do niej jako człowieka czującego i dającego. Tego, który zapewnia poczucie bezpieczeństwa, gdy trzyma cię w ramionach, jakbyś była pojedynczą łzą. Tego, który oddaje ci trochę swojego serca, żebyś nie zapomniała o tym, że twoje również musi bić uczuciem. Mogłam być nastolatką idącą późną nocą ulicami, a w mojej głowie wciąż byłby głos jej śmiechu, a na starość w zaciszu domowym obraz jej szczęśliwej twarzy. Pewne rzeczy miały zakorzenić się we mnie na zawsze i pozostać cicho schowane w pamięci. Może tak na wszelki wypadek, gdyby coś poszło innym torem, a może dla samej świadomości. Jednak ta siostrzana miłość miała nigdy nie wygasnąć.

Beauty Of The WanderingWhere stories live. Discover now