3. Jedziemy do Vegas.

29 2 37
                                    

Liza w moich oczach była nieperfekcyjną istotą, ale idealną siostrą. Chociaż brzmiało to dość niedorzecznie, tak właśnie było. Jako człowiek popełniała błędy, mówiła słowa, których później żałowała czy wybierała złe decyzje. Nie wszystko w jej życiu szło po myśli i nie zawsze na jej twarzy malował się uśmiech, co tylko przypominało, że była zwykłym człowiekiem, nieperfekcyjną istotą, ale idealną osobą w roli siostry. Czuwała nade mną, oczyszczała rany i puszczała ulubione bajki w smutne wieczory. To po nią biegłam, gdy bałam się potworów pod łóżkiem i na jej ramieniu płakałam. Była starsza zaledwie o trzy lata, ale zawsze odnosiłam wrażenie, że jesteśmy pomimo niewielkiej różnicy na kompletnie różnych etapach życia, więc łapałam się jej rad, jak mogłam. Kochałam ją całym moim sercem, niezależnie od sytuacji. Mogłyśmy oglądać Zaplątanych w jej łóżko po złym dniu, mogłam nie odzywać się do niej pięć dni, ponieważ się pokłóciłyśmy, a czasem mogłam zniszczyć jej zabawkę. Nie zawsze było kolorowo, ale to jedno uczucie nigdy się nie zmieniało i miałam wrażenie, że z latami nasza więź stawała się jeszcze silniejsza, trwalsza.

Dlatego widząc ją kilka metrów przede mną na kalifornijskiej ulicy, rzuciłam się biegiem i po chwili zawiesiłam się na jej szyi. Zaśmiała się głośno, obejmując mnie i mocno ściskając. Ja w tym czasie wcisnęłam głowę w jej włosy, czując sól morską, oliwki i czekoladę. Mój uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej na myśl, że to było takie jej.

— Nie wiedziałam, że aż tak się ucieszysz — zaśmiała się. — Młodsza siostrzyczka tęskniła bardzo za swoją starą siostrą, co?

— Najbardziej — mruknęłam, a ona ponownie się zaśmiała.

Uwielbiałam to, że gdy Liza pojawiała się w zasięgu mojego wzroku, nie miałam już stabilnego kontaktu ze światem. Nie obchodził mnie tłok miasta, hałas i mijający nas ludzie, a jedynie moja przyjaciółka, a zarazem rodzina.

Po dłuższej chwili odsunęłam się od niej, a ta od razu zaczęła szukać czegoś w płóciennej torbie na ramię. Miałam przy sobie niemal identyczną razem z kwiecistą sukienką i czarną, skórzaną kurtką, póki pogoda mi na to pozwalała. Zmierzyłam wzrokiem Elizabeth, zauważając, że wyglądała bardzo podobnie w swojej sukience i katanie.

— Zapomniałabym — mruknęła pod nosem. — Byłam w sklepie, zanim przyszłaś i pomyślałam, że się ucieszysz.

Chwilę później w moich dłoniach znalazło się opakowanie pistacji. Liza była taka cholernie kochana i pomyślna.

— Dziękuję.

— Chodź.

Ruszyłam za nią, gdy prowadziła nas zatłoczonymi ulicami. Nawet nie pytałam, czy idziemy w jakieś konkretne miejsce. Miałam tak dobry humor, że byłam nawet chętna chodzić kilka godzin bez celu po mieście i wyłącznie rozmawiać.

Od razu otworzyłam pistacje i podałam w stronę siostry. Pokręciła głową.

— Mama i tata ostatnio o tobie mówili — zaczęła.

Odchyliłam głowę do tyłu, jęcząc cicho z politowaniem.

— O nie.

— Ale nic złego! — zapewniła od razu. — Właściwie wydawali się być z ciebie... dumni. Wiesz, mówili o tym, że sobie dobrze radzisz, powinnaś trochę więcej odpoczywać i ogólnie mówili o tobie z taką dumą, satysfakcją. Przez całą rozmowę nie mieli nic złego do powiedzenia. Uwierz, sama byłam w szoku. Niby wiem, że u ciebie jest w porządku, ale usłyszenie tego od nich, uderzyło inaczej.

Wzruszyłam ramionami.

— Ostatnio dużo rozmawiamy. Są wspierający i wyrozumiali, w niczym mnie nie popędzają. Nie wiem, jak to ująć, ale...

Beauty Of The WanderingWhere stories live. Discover now