1. Kilka księżyców później.

71 3 37
                                    

Od najmłodszych lat kochałam oglądać księżyc. W czasie, gdy chmury zasłaniały wszystkie migoczące gwiazdy, srebrny glob przebijał się przez nie. Mogłam nie zauważać małych punkcików, ale pozostawał jeszcze ten jeden wielki księżyc, który pozwalał mi myśleć, że nic nie znika na stałe. Dawał mi pewnego rodzaju przeczucie, że nie widziałam, ale wszystkie moje nadzieje wciąż istniały, to po prostu nie była ich chwila. Usilnie trzymałam się myśli, że nadzieję mogę znaleźć wszędzie, nigdzie nie będzie końca.

Ale wpatrując się tej nocy w ledwie widoczny księżyc, czułam poczucie żalu i marności.

Minęło już kilka księżyców.

Mijały minuty, które zamieniały się w godziny, a ja już nie miałam pojęcia czy siedziałam na tym parapecie krótką chwilę czy pół nocy. Traciłam rachubę czasu, nie spuszczając wzroku ze srebrnego globu, jakby miało go to zatrzymać w miejscu. Z jednej strony chciałam, aby nadszedł już dzień, bym mogła szybko wbić się w nudną rutynę, która chociaż odrobinę zajęłaby mi głowę i odciągnęła od mizernych myśli. Jednocześnie pragnęłam, aby pozostała noc, żebym mogła bez konsekwencji siedzieć w ciszy z samą sobą, wciąż poszukując odpowiedzi.

Od prawie trzech miesięcy zadawałam sobie wiele pytań, które schodziły tylko do jednej osoby, jednej decyzji i jednego pustego miejsca gdzieś wewnątrz. Takiego, które pozostało w dziesięciu osobach na różne sposoby.

Po Chasie nie było ani śladu.

Nie dał żadnego znaku przez prawie trzy miesiące. Nie napisał, nie zadzwonił, nie pojawił się. Chociaż każdy z początku zaczął wierzyć, że to jego krótki występek, czysta głupota lub bezmyślne działanie, on szybko rozwiał te myśli. Odkąd chłopcy zajrzeli do jego mieszkania i znaleźli puste mieszkanie bez części ubrań i najważniejszych dla chłopaka przedmiotów, wiedzieli, że tutaj nie było winy w nas czy całej sprawie. Pierwszy raz każdy jednogłośnie nie bronił chłopaka. W wielu oczach był wręcz skreślony, a inne emanowały czystym bólem i zranieniem.

Nie byłam pewna, czy działania Chase'a były takie pochopne, że nie przemyślał faktu, jak zrani duże grono osób. Bo były takie, które uroniły łzę lub takie, które na początku nie mogły odnaleźć się ponownie w swojej codziennej rutynie. Dokładnie jakby zabrakło ogromnego, mającego duży wpływ elementu. Patrząc z boku, można było wręcz powiedzieć, że byli jak dzieci we mgle.

Luiza, Luke i Vivian niewiele o tym mówili. Wydawali się unikać tematu, jakby to miały zakryć w nich poczucie zdrady. Dawali sobie radę na oko, chociaż ich dotychczasowe problemy wydawały się potęgować. Na pozór funkcjonowali normalnie, ale wraz z odejściem Chase'a upadła w nich pewnego rodzaju nadzieja w sprawie morderstw. Bez niego czuli się bezużyteczni, jakby stracili wodza, kogoś, kto prowadził w dobrą stronę i jedynie wskazywał po drodze, co mają robić.

Niezdrowa relacja Luizy z jedzeniem przez ostatnie miesiące wcale nie wydawała się polepszać. Mogłam wiele razy zauważyć jak grzebie widelcem w ciepłym daniu lub wychodzi z pomieszczenia z pretekstem pójścia do toalety. Były też momenty, w który przełknęła kilka gryzów, ale jedynie takich, aby zmylić własny organizm. Traciła wagę, mnóstwo wagi. Jej kości policzkowe stały się jeszcze bardziej uwydatnione i zaczęła chodzić jedynie w swetrach, które przysłaniały jej kościste ręce. Krążyła bez celu, aby tylko uniknąć posiłku. Jeśli zjadła, jej odruchem było pójście do toalety, więc musieliśmy jej pilnować. Dużo piła oraz żuła mnóstwo gum, które w pewnym momencie Luke zaczął przed nią chować. Dodatkowo dochodziły do tego wyrzuty sumienia, bo ta dziewczyna ekstremalnie liczyła kalorie i ucinała je do granic. Stawała się skrajnością, o którą bardzo się bałam. Trudno było z uświadomieniem jej, jaką krzywdę sobie robi, więc byliśmy na etapie namawiania jej na rozmowę z psychologiem. Byliśmy jej przyjaciółmi, mogliśmy dać jej motywację i wsparcie, ale póki sama nie ustaliłabym w głowie, że musi coś zmienić, niewiele by to dało.

Beauty Of The WanderingWhere stories live. Discover now