Rozdział 12

107 7 0
                                    

Trzy dni spędzone pod kołdrą nauczyły mnie cierpliwości, której tak bardzo mi brakowało. Dotąd w każdej sprawie mogłam liczyć tylko na siebie, a kiedy nie dopisywało mi zdrowie, byłam skazana na łaskę moich współlokatorek, co wcale mi się nie podobało.

Czułam się fatalnie, gdy inni wyręczali mnie w najprostszych czynnościach. Niezależność dawała mi również wolność, a kiedy jej zabrakło, czułam się jak w klatce. Nie czerpałam radości z wylegiwania się w łóżku. Wolałabym ten czas spędzić w zatłoczonej kawiarni albo w zaciszu biblioteki. Każde miejsce byłoby lepsze niż akademicki pokój pełen zużytych chusteczek.

Smugi jasnego słońca, które przedzierały się przez zżółknięte zasłony, kusiły mnie swoim blaskiem. Odgłosy rozmów wydobywające się z zewnątrz sprawiały, że nachodziła mnie ochota, aby posiedzieć na trawie przed akademikiem na miękkiej trawie i posłuchać ciężkiego metalu, odłączając się od rzeczywistości. Z uporem moich współlokatorek, które stały się wyjątkowo nieznośne ze swoją troskliwością, mogłam jedynie o tym pomarzyć.

Tego poranka sama ubrałam się i zrobiłam śniadanie, co uważałam na niemały sukces. Czułam się na tyle dobrze, że zamierzałam wrócić do pracy. Nie mogłam dłużej znieść rozmawiania sama z sobą wśród tych czterech ścian.

— Nie powinnaś wstawać z łóżka ani tym bardziej wychodzić na zewnątrz. — Lia stanęła mi na drodze, gdy chciałam podejść do drzwi.

Opiekuńczość, którą otoczyła mnie, gdy byłam chora, przerażała mnie. Ta nowa odsłona troskliwej Bergman wcale nie pasowała do jej specyficznego charakteru. Troszczyła się o mnie i przynosiła mi jedzenie do łóżka, moczyła ręcznik i kładła na moim czole, aby zbić gorączkę. Nie narzekała nawet w nocy, gdy nie dawałam jej spać przez ciągłe wydmuchiwanie nosa w chusteczkę.

— Dlaczego? Czuję się już o niebo lepiej.

— Ale wciąż możesz zarażać innych. Nie bądź egoistką, Rose i wracaj do łóżka. — Położyła swoje dłonie na moich ramionach, obróciła w stronę łóżka i lekko popchnęła w jego stronę.

— Ale kawiarnia...

— Nic się nie bój — wtrąciła. — Pójdę za ciebie.

Zmrużyłam podejrzliwie oczy.

Lia z wielkim entuzjazmem wypowiadała się o pracy w kawiarni. Sama rwała się do tego, aby zastąpić mnie na zmianie, co wydało mi się lekko podejrzane, bo ona nigdy nie znosiła brudzić sobie rąk. Jej ojciec zarabiał tyle, że nigdy nie musiała spędzać wakacji na dorabianiu w pracy. Spędzała je na podróżach w najdalszych zakątkach świata, które ja mogłam oglądać jedynie na futrynach biur podróżniczych.

— Dobrze się czujesz? Może cię zaraziłam? — Przyłożyłam jej rękę do czoła, ale od razu ją strąciła.

— Bardzo zabawne — odpowiedziała głosem ociekającym sarkazmem. — Po prostu musisz pogodzić się z myślą, że Lia Bergman nie odnosi porażek i żadna praca nie jest jej straszna.

— A czy Lia Bergman może zwolnić pralkę i wyjąć z niej swoje pranie, żeby utrzymać status bez porażkowej? — wtrąciła się Melody, wychylając nos znad książki do psychologii.

— Potem to zrobię. Teraz idę do pracy — powiedziała melodyjnym głosem. — Bycie kelnerką ma swoje plusy. Możesz poflirtować z przystojnymi studentami i zostawić im swój numer na paragonie.

Przewróciłam oczami. Cała ona. Nie przepuściłaby okazji, żeby poderwać każdego, kto miał powyżej meta osiemdziesiąt, miał szmaragdowe tęczówki i tlenione włosy.

Gdy wychodziła do kawiarni, zaniedbywała inne obowiązki, którymi dzieliłyśmy się jako współlokatorki, ale nie obarczałam ją za to winą, bo starała się, abym nie straciła pracy, więc cała reszta nie miała dla mnie znaczenia. Mogłam utopić się w jej porozrzucanych po podłodze ubraniach, bylebym wciąż była zatrudniona w kawiarni. To i tak była mała cena za utrzymanie tej fuchy.

DARK FLAMES [TRYLOGIA FLAMES] +16Onde histórias criam vida. Descubra agora