Rozdział 4

177 14 7
                                    

Z minimalną pensją mogłam pomarzyć o samochodzie, który należał do Melody, bo dzięki pracy w kawiarence ledwo udawało mi się opłacić studia i akademik, a odłożenie pieniędzy na najtańszy model używanego samochodu, wydawało mi się niemożliwe.

Czarny mercedes wydawał z siebie niski warkot, gdy wciskała pedał gazu i dociskała go do podłoża. Mknęłyśmy po ulicach miasta, kierując w stronę mniej zatłoczonej jego części. Połysk światła odbijał się od blachy, jakby Melody wyjechała nim prosto z salonu, dlatego zaparło mi dech w piersi, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy. Lia wydawała się równie podekscytowana, jak ja i mimo że zajęła miejsce z tyłu, robiła zdjęcia, rozkoszując się stłumionym szumem, jaki wydawały z siebie zdzierające się o asfalt koła.

W środku samochód prezentował się równie dobrze, jak na zewnątrz. Na desce rozdzielczej nie sposób było dostrzec ani grama kurzu, w powietrzu unosił się zapach owoców leśnych z zawieszki, która obracała się na boki przymocowana do lusterka na przedniej szybie. W schowku na drzwiach nie znajdowały się paragony z zakupów, papierki po batonikach, czy inne przedmioty, które mogłyby wskazywać na to, że Melody często korzystała z samochodu.

— Po co ci samochód, skoro mieszkasz w akademiku? — wypowiedziałam na głos własne rozterki. Utrzymanie takiego wozu musiało kosztować fortunę, ale Melody nigdy nie narzekała na wydatki. Wiedziałam, że dostawała stypendium naukowe, ale cholera, czy było ono aż tak hojne, by wynajmować w centrum miasta miejsce garażowe?

— To prezent od rodziców — odpowiedziała, nie spuszczając wzroku z drogi.

— A czym oni się zajmują? Są z mafii? — Z tylnego siedzenia dotarło do nas głośne prychnięcie. Odwróciłam się przez ramię i posłałam Lii karcące spojrzenie. To nie była pora na ucinanie sobie żartów.

— Nie wiele mówisz o swoich rodzicach — zauważyłam i kątem oka spojrzałam na dziewczynę, której ręce zacisnęły się na kierownicy.

Melody nie była typem dziewczyny, która lubiła rozmawiać godzinami o swoim życiu, jak miała to w zwyczaju siedząca za naszymi plecami Bergman. Nos ciągle chowała w książkach i przez pierwsze kilka tygodni odkąd zamieszkałyśmy w jednym pokoju, myślałam, że była niemową, bo prawie wcale się nie odzywała. Z czasem zaczęła się przed nami otwierać, lecz wciąż niewiele o niej wiedziałyśmy.

— Mój ojciec jest sportowcem — odparła w końcu. — A matka... — urwała. Stuknęła palcami o skórzaną kierownicę. — To po prostu matka.

— Ta fura jest super. Asystencie samochodowy! — krzyknęła Bergman. Po chwili w samochodzie rozległo się charakterystyczne pikanie.

— W czym mogę ci dzisiaj pomóc? — odezwał się mechaniczny głos dobiegający z głośników.

— Włącz muzykę.

Twarz Lii rozpromieniła się, gdy w całym samochodzie rozbrzmiał ostry bas. Poprawiła plastikowe okulary, które zlatywały jej z nosa i zaczęła poruszać głową w rytm dźwięków.

Zawiesiłam wzrok na pustej przestrzeni za oknem. Melody mknęła między ulicami tak szybko, że obraz wirował i zlewał się z bezchmurnym niebem. Wolnostojące domy, które mijałyśmy, przyprawiły mnie o kołatanie serca. Znałam tę okolicę. Wiedziałam, że za zakrętem mieści się sklep, że po drugiej stronie mieszka mężczyzna z groźnym psem, którego trzyma na łańcuchu.

Odwróciłam się w stronę kierowcy. Głowa Melody zasłoniła mi widok na połowę szyby, ale nawet ograniczone pole widzenia nie było w stanie powstrzymać mnie przed nachyleniem się i zerknięciem na pełne liści podwórko. Krzywo ścięty płot mignął mi przed oczami. Szare ściany wyglądały dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy po raz ostatni opuszczałam to miejsce.

DARK FLAMES [TRYLOGIA FLAMES] +16Where stories live. Discover now