Rozdział 11

95 9 15
                                    

Palący ból rozrywał mi czaszkę. A przynajmniej tak właśnie się czułam, jakby ktoś stał nade mną i przykładał mi zimną lufę pistoletu prosto do skroni, ale zamiast rozlanej krwi, jedyne co dostrzegłam to zmartwione twarze moich współlokatorek.

Po przebudzeniu nie czułam się najlepiej. Bolała mnie głowa, a gdy tylko zanurzyłam bose stopy w mięciutkim dywanie, zakręciło mi się w głowie, jakbym dopiero co zeszła z karuzeli. Po kilku głębszych wdechach zmusiłam się do założenia na siebie bluzy.

Dziś był cholernie ważny dzień i nie mogłam poddać się przez lekkie zawroty głowy. Zbyt długo czekałyśmy, aż sprawiedliwość zapuka do drzwi pewnego mężczyzny. Dziś miałyśmy odkryć tożsamość kochanka, a zarazem mordercy Sage. Nie mogłam zawieść dziewczyn, nie w kluczowym dla naszego śledztwa momencie.

Melody trzy razy zapytała mnie, czy dobrze się czuję. Za każdym razem zapewniłam ją, że wszystko było w jak najlepszym porządku, ale dalekie to było od prawdy. Gdy wsuwałam przez uda jeansy, które nie chciały przecisnąć się przez moje pośladki, opadłam na łóżko, tracąc równowagę. Zamknęłam oczy, ale wirowanie nie ustało. Czarne plamy kręciły się po suficie, a osłabienie sprawiło, że nie miałam nawet siły podnieść się do pozycji siedzącej. Przeturlałam się na lewy bok.

Gdy ujrzałam się w lustrzanym odbiciu, powstrzymałam ciche westchnienie. Oczy miałam przekrwione jak przy krojeniu cebuli. Przetarłam je zaciśniętymi piąstkami, ale pogorszyłam sytuację, bo zaczęły mnie piec, a po chwili zrobiły się szklane. Zaczerwienione policzki również budziły we mnie przerażenie. Różane rumieńce rozlewały się na połowę mojej twarzy, a palące ciepło, bijące od skóry rozgrzewało całą moją głowę.

Przez moje ciało przeszła fala dreszczy, więc potarłam ramiona i schowałam się pod kołdrą.

— Nie dam rady z wami pojechać.

Melody przyłożyła rękę do mojego czoła.

— Jesteś cała rozpalona — stwierdziła ze smutkiem.

— W takim razie musimy przełożyć naszą wizytę w warsztacie — zarządziła Lia.

— Nie! — Odgarnęłam kołdrę i podniosłam się, czego od razu pożałowałam, bo zaczęło kręcić mi się w głowie. Melody wsparła mnie swoim ramieniem, za co podziękowałam jej lekkim skinieniem. — Musicie tam pojechać. Jedźcie beze mnie.

Zbyt długo zwlekałyśmy z wizytą u Jasona, a to budziło we mnie jedynie frustracje. Nie mogłam doczekać się, kiedy obmyślimy plan, jak postąpić z mordercą. Zapytanie go o to, czy żałuje tego, co zrobił Sage, było moim życiowym celem. Pragnęłam również rozwiązać zagadkę sekretu, o którym Sage tyle wspominała w swoich zapiskach.

— Jesteśmy drużyną, tak? — powiedziała Lia, naśladując mój głos. — To tylko dwa dni zwłoki.

— O dwa dni za długo — odparłam poważnym tonem.

— Potrzebujemy cię, bo ktoś musi trzymać emocje Lii w ryzach — wtrąciła się Melody. Lia poklepała ją po plecach.

— Dokładnie. Inaczej chwycę ten jeden z tych metalowych kluczy i rzucę się na Jasona — zachichotała.

Nie chciałam stać im na przeszkodzie, bo wiedziałam, jak ważne dla nich było rozwiązanie tej zagadki, ale dziewczyny były zbyt uparte, żeby mnie wysłuchać, a ja zbyt zmęczona, żeby się z nimi kłócić.

Melody podniosła kołdrę, a ja wślizgnęłam się z powrotem do łóżka. Narzuciła na mnie materiał i szczelnie nim otuliła.

— A co ze studiami? Będę miała straszne zaległości. — Na samą myśl o tym, że będę musiała nadrabiać materiał, przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Mój plan nie przewidywał choroby. Nie miałam czasu dla siebie, a co dopiero, aby przeznaczyć go na wylegiwanie się w łóżku.

DARK FLAMES [TRYLOGIA FLAMES] +16Where stories live. Discover now