Rozdział 2

253 17 26
                                    

Ściągnęłam z szyi firmowy fartuszek i rzuciłam go na blat lady. Po kilku godzinach spędzonych w pracy miałam serdecznie dość tego miejsca.

Kawiarnia, w której pracowałam, pękała w szwach. Był piątek, więc ruch na sali był duży, ale skończyłam na dziś swoje obowiązki, dlatego z uśmiechem ulgi wpatrywałam się w pary, które zasiadały przy kwadratowych stołach przykrytych pod śliską ceratą w niebiesko—białą kratę. Zacisnęłam usta, gdy dostrzegłam, że chłopak zajmujący czwarty stolik od wejścia poruszał konstrukcją, która chwiała się pod ciężarem jego łokci. Trzy razy zwróciłam właścicielowi uwagę, że należy wymienić ten stolik, ale on uznał, że lepszym rozwiązaniem będzie podłożenie pod drewniane nogi kawałka tektury. Jak widać nie skutecznie.

Nie mogłam zrozumieć, dlaczego ludzie uwielbiali przychodzić tu na kawę. Obdarte oparcia czerwonych kanap odstraszały swoim wyglądem. Wszędzie roiło się od wiszących roślin, ozdabiających sufit razem z paskudnymi lampami, które dawały żółte światło na stoliki, sprawiając, że menu wyglądało w ich blasku na przestarzałe. Wielokrotnie obawiałam się, że jedna z paprotek spadnie mi na głowę, bo cienki sznur, który je przytrzymywał, wyglądał, jakby miał zaraz się urwać, ale pracowałam tu już od roku i do tej pory żadna roślina nie spadła na głowę ani klientowi, ani pracownikom.

Zgarnęłam jedną z babeczek i zapakowałam ją do foliowego woreczka. Zawsze po skończonej zmianie pakowałam sobie resztki z wczorajszego dnia. Takie babeczki nie nadawały się już dla klientów, bo straciły pierwszą świeżość, a szef i tak miał zamiar wyrzucić je do kosza. Nie mogłam znieść tego, jak marnowało się tutaj jedzenie, gdy ja odliczałam każdy grosz, żeby wybrać się na kolacje do restauracji, dlatego, gdy nikt nie patrzył, podbierałam resztki, które miały wylądować w koszu.

Pewien dzieciak, który przyszedł tutaj z rodzicami, wrzucił monetę do maszyny grającej. W kawiarni rozległ się jeden z utworów Beatlesów, a zadowolone dziecko zapiszczało, uderzając palcami w plastikową pokrywę.

Mojemu pracodawcy szkoda było grosza na zakup nowych stolików, lecz nie szczędził pieniędzy na ulepszenia, które jego zdaniem mogły sprowadzić do nas nowych klientów. Najpierw postawił pod ścianą regał z książkami i umiejscowił na nim pozycje, zaczynając od Jane Austin, kończąc na George'u Orwellu. Ku mojemu zaskoczeniu klienci chętnie sięgali po książki, umilając sobie czas przy kawie na czytaniu najpopularniejszych literackich utworów. Ale mojemu szefowi to nie wystarczyło i wkrótce obok regału z książkami stanęła krzykliwa maszyna grająca z lat osiemdziesiątych, która często się zacinała i dopiero porządne kopnięcie w konstrukcję sprawiało, że maszyna znów wydawała z siebie dźwięki.

Gdybym nie spędzała tutaj tyle godzin w tygodniu może i ja mogłabym polubić tę kawiarnię, ale znając sekrety tego miejsca, ciężko było mi się do niego przekonać i szafa grająca mieniąca się w każdym odcieniu tęczy nie mogła odwrócić mojej uwagi od szeregu niedociągnięć, którymi już dawno ktoś powinien się zająć.

Praca kelnerki była wykańczająca. Zaraz po zajęciach na uczelni przychodziłam tutaj. Zapach świeżo parzonej kawy witał mnie na wejściu za każdym razem, gdy przekroczyłam próg kawiarni, a zaraz po nim do moich uszu docierał bulgot gotującej się wody w czajniku wymieszany z jego głośnym gwizdem. Trisha, która pracowała na zmywaku, katowała filiżanki z porcelany drucianą szczotką. Dziękowałam niebiosom za to, że mnie przypadła fucha kelnerki. Nie wytrzymałabym tylu godzin w silikonowych rękawiczkach sięgającymi aż po same łokcie i hałasu odbijających się o spód zlewu sztućców.

Gdy zamierzałam wyjść zza lady, po drugiej stronie pojawiła się kobieta, która trzymała na rękach płaczące dziecko. Potrząsała prawym udem, na którym opierała swojego syna i cmokała językiem, aby malec się uspokoił. Skrzywiłam się, gdy chłopiec wybuchnął przeciągłym jazgotem.

DARK FLAMES [TRYLOGIA FLAMES] +16Where stories live. Discover now