Rozdział 9

61 5 10
                                    

Wayne przekonał mnie, żebym została u jego boku. Jego argumenty w postaci pliku banknotów przekonały mnie do siebie, bo cholernie potrzebowałam pieniędzy, żeby opłacić codzienne wydatki. Jednak za jego plecami wciąż poszukiwałam pracy, w której nie musiałabym spędzać czasu w obecności gangsterów.

Pragnęłam zebrać się na odwagę i odwrócić się do niego, ale nie miałam w sobie na tyle siły, żeby się mu przeciwstawić. Jego pieniądze zapewniły mi powrót do normalności.

Za pierwszą wypłatę kupiłam lateksową spódniczkę, która w połączeniu z wysokimi kozakami idealnie podkreślała moje zgrabne nogi.

W towarzystwie Wyane'a i kilku jego ludzi weszłam do pustego klubu. Tylko tancerki tańczące na rurach i barman stojący za ladą byli jedynymi osobami, przebywającymi w tym pomieszczeniu. Spojrzałam na zegarek w telefonie. Dochodziła północ, więc impreza powinna trwać w najlepsze.

Gdy Wyane zaczął wspinać się po schodach w kierunku loży, coraz mniej podobało mi się to miejsce. Wyłudzane kobiety tańczące na rurach nie były najgorszym elementem tego miejsca. Szkarłatne ściany, z których odchodziła farba i zapach zioła unoszący się w powietrzu, wcale nie zachęcał mnie do pozostania tam dłużej.

— Kiedy powiedziałeś, że idziemy się zabawić, wyobrażałam sobie to w trochę inny sposób. — Sądziłam, że bogacze jego pokroju spędzają piątkowe wieczory w najlepszych klubach w mieście, a melina, do której mnie przywiózł mieściła się na obrzeżach miasta.

— Mówiłem, że idziemy tu w interesach.

— Nie wspomniałeś, że będziemy załatwiać je w spelunie.

Odwrócił się nagle przez co wzdrygnęłam się przestraszona.

— Jeszcze możesz się z tego wycofać. — Zerknął na drzwi wejściowe, przy których stał jeden z ochroniarzy, gotowy odeskortować mnie do samochodu.

Wayne był gorszy niż mój ojciec. Kilka razy próbował przekonać mnie, żebym odpuściła i powróciła do akademika, ale chciałam mu towarzyszyć. Może i byłam głupia, narażając się na niebezpieczeństwo, ale byłam cholernie ciekawa świata, do którego należał.

— Żartujesz? Miałaby mnie ominąć cała zabawa? — Wyminęłam go i usiadłam na miękkiej sofie, rzucając torebkę na stolik kawowy. Przysiadł się obok, a zaraz potem obtoczyli nas jego współpracownicy, których towarzystwa wolałabym uniknąć, ale Wayne nigdzie się bez nich nie ruszał.

Kelnerka postawiła na stole szampana i kieliszki dla wszystkich gości. Gdy butelka wystrzeliła, trzeszcząca piana zaczęła niebezpiecznie zbliżać się do gwintu, ale kobieta sprawnie rozlała trunek zanim chociaż kropelka upadła na podłogę.

— Porachunki z rodziną Roselli to żadna zabawa. To kryminaliści. — Wayne skosztował alkoholu, rozkładając się na sofie.

— A więc niczym się od ciebie nie różnią, prawda? — Jego twarz ani drgnęła. W skupieniu kręcił kieliszkiem w powietrzu, obserwując uciekające bąbelki.

— Nie.

Wayne odesłał kelnerkę, wręczając jej spory napiwek. Wybałuszyłam oczy, wcisnął jej w ręce dwa tysiące dolarów. To wiele więcej niż podarował mnie w ramach wypłaty!

Jeśli ja byłam rozrzutna, on był pieprzonym zakupoholikiem, bo szastał pieniędzmi bez żadnych skrupułów.

— Powinnam coś wiedzieć o tych Roselliach? — odchrząknęłam, sięgając po własny kieliszek. Skrzywiłam się, gdy alkohol pozostawił po sobie gorzki posmak na moim języku.

— To włosi, którzy lata temu osiedlili się w Stanach. Mamy połączyć spółki — urwał, odkładając pusty kieliszek. Kiedy zdążył opróżnić go tak szybko? — Przynajmniej tego chciał mój ojciec, zanim zniknął. Ja nigdy im nie ufałem.

DARK FLAMES [TRYLOGIA FLAMES] +16Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz