Kolejny krok

49 5 1
                                    

-Zośka, chodź tutaj! - Rozległ się okrzyk Hiszpana.
-Lecę! - Odpowiedziałam, podbiegając do wejścia do magazynu.
Na drewnianych paletach, znajdujących się na lewo od drzwi, stał Janek, jedna ręką podtrzymując walące się na niego skrzynie, a drugą trzymając zsuwający się ze sterty namiot. Potrzebowałam paru sekund, żeby zdecydować, z czym pomóc mu najpierw. Podeszłam bliżej i wspięłam się na skrzynie od drugiej strony tak, by znajdować się naprzeciw Janka. Gdy poczułam, że stoję stabilnie, chwyciłam obiema rękami jedną z walących się skrzyń. Nie była zbyt duża, ale ważyła z dobrych parę kilo. Pociągnęłam ją z całej siły tak, by wjechała z powrotem na swoje miejsce. Gdy upewniłam się, ze siedzi mocno tam, gdzie powinna, powtórzyłam czynności z drugą skrzynią.
-Jak żeś to zrobił? - Spytałam autentycznie zdziwiona.
W naszym magazynie istniały przejścia między sprzętem, stanowiące bezpieczne trasy. Jedno z nich prowadziło właśnie przez palety, na których ułożone były namioty wszystkich drużyn od nas ze szczepu. Tuż przy nich znajdowała się dwumetrowa góra skrzyń z materiałami i sprzętem. Nawet nie wiem, ile razy w swoim harcerskim życiu przechodziłam tamtędy, chociaż po to, by dostać się do sterty materacy, za którą znajdowały się jeszcze regały z namiotami turystycznymi, sprzętem kuchennym, przy których walały się zapałki, maszty, sondy, szpadle i blaty, ale ani razu nie zdarzyło mi się, by coś nagle się na mnie zwaliło.
-Nie wiem - rzekł Janek z ulgą w głosie. - Ale przed chwilą byli tu jeszcze Hania i Krzysiek i mieli mi z tym pomóc.
-Przecież oni siedzą na dole i rozkładają namioty - wymamrotałam, zdziwiona, zeskakując z powrotem na ziemię.
Tego dnia bowiem postanowiliśmy całym szczepem przeprowadzić inwentaryzację sprzętu. Dlatego też po kolei każdy namiot był wynoszony z magazynu, ciągnięty korytarzem obskurnych biur i ściągany na parter, by rozłożyć go przed wejściem do pozornie opuszczonego targówkowego kompleksu, wiernie strzeżonego przez cieciów, którzy w zależności od dnia i godziny kochali nas lub nienawidzili całym sercem.
Janek wyprostował się i strzelił palcami, by się rozluźnić po staniu przygniecionym przez dobre parę minut.
-Nie mogę za Chiny znaleźć pokrowca od Forefightera - westchnął, przechodząc w stronę drzwi. - Ale za to znalazłem jakiś od waszego namiotu. Chyba Hasztaga.
-O, super - ucieszyłam się. - Od roku się zastanawiałyśmy, gdzie jest.
-Co byście beze mnie zrobiły? - Zaśmiał się Hiszpan, targając mnie przy okazji po głowie.
-Żyły w świętym spokoju - odcięłam się, marszcząc nos.
-Też was kocham... - westchnął ciężko Janek i przeszedł na drugą stronę skrzyń.
Druga część magazynu oddzielona była od tychże skrzyń pustym miejscem - nie za szeroką dróżką, biegnącą wzdłuż palety ze sprzętem szczepu Filipa, a następnie zakręcającą dookoła niej. Sprzęt drugiego środowiska rozłożony był także na środku pomieszczenia, jednak zrobione to było tak, że my nadal mieliśmy przejście do kąta z masztami i zapałkami, oraz ściany pełnej regałów, z których oni z resztą też czasem korzystali.
-Zofia! - Zawołała Hania, wbiegając do magazynu. - Nie uwierzysz, co było spakowane razem z Señoritą!
-Pokrowiec Forefightera?! - Odpowiedział Janek z masztowego zaułku.
-Tak! - Wykrzyknęła z takim entuzjazmem, że można by przypuszczać, że ów pokrowiec był cenniejszy od złota. - Ale co więcej, ktoś tam władował, uwaga, uwaga, nasz zaginiony zeszyt z obrzędowością i starymi rozkazami!
-Co? - Zdziwiłam się. - Kto by był takim geniuszem, żeby to tam wrzucić? Jakby, ja rozumiem, żeby do jakiejś przypadkowej skrzyni, ale do namiotu?!...
-Może wpadł tam jakoś nie celowo? - Rzuciła Agata, wchodząc do środka. - Właśnie z Natalką i Ewą odkryłyśmy, że w pokrowcu Szczurołapa jest jakiś no-name. Ale jest w dobrym stanie, więc go zostawiamy. Dziewczyny chcą, żeby go nazwać Szynka-Targówek, bo...
-Z drogi! - Przerwał jej Max, niosący z Andrzejem jakiś podejrzanie duży namiot.
Chłopcy z trudem przepchnęli się przez zbyt wąskie magazynowe drzwi i dotachali nieszczęsny namiot na stertę. W chwili, gdy go puścili, obaj osunęli się na pozostałe leżące tam dychy.
-Wybacz, możesz mówić dalej - rzucił Max, głosem bez sił.
-...bo jesteśmy na Targówku i był związany w szynkę - dokończyła Agata niepewnym głosem.
-Jak dla mnie git - oznajmiłam z uśmiechem.
Nazwa niewątpliwie oddawała sens istnienia tego namiotu. Ale co ciekawe, był to pierwszy namiot, przy którego nazywaniu byłam obecna odkąd dołączyłam do harcerstwa. Wiedziałam tylko, że Señorita została ochrzczona tymże imieniem zaraz po moim pierwszym obozie, ale sama przy nazywaniu jej nie byłam.
Po chwili z głębi korytarza dobiegł triumfalny okrzyk Natalki:
-Znalazłam marker!
Po tych słowach, Agata zgarnęła ze skrzyń starą pryczówkę, by obwiązać nią namiot po zwinięciu i zniknęła w drzwiach, a zaraz za nią wyszła Hania. Ja zabrałam tylko leżące na skrzyniach nożyczki i upewniwszy się, że Janek nie będzie potrzebował nagłej pomocy, również opuściłam pomieszczenie.
Na wyłożonym zakurzoną, poszarzałą od brudu, niegdyś niebieską wykładziną korytarzu minęłam parę "stanowisk", składających się z ludzi układających rzeczy w skrzyniach z materiałami. Na samym końcu tego tunelu robotników przeszłam przez przystawione gaśnicą drzwi, zabezpieczone w ten sposób tak, by ludziom ze sprzętem łatwiej było tamtędy kursować. Następnie droga prowadziła przez dość duży hall w kształcie przypominającym literę "T", wyłożony linoleum, na którym stały stara waga towarowa, obskurna, zniszczona skórzana kanapa, oraz wysoka, zasyfiała popielniczka. Skręciłam w prawo i dotarłam do drzwi, prowadzących na klatkę schodową. Zeszłam na dół, na półpiętrze mijając starą, zniszczoną tablicę korkową z wydrapanym napisem REYTAN MEMES, który po sobie zostawili dawni Thaliończycy, jakieś siedem lat temu.
-Długo ci zajęły te nożyczki - rzuciła Róża, podnosząc się ze zwiniętego i obwiązanego namiotu Stajl.
-Czepiasz się - odparłam z uśmiechem, wzruszając ramionami i podeszłam, by odciąć pryczówkę.
-To kto go teraz niesie? - Zapytała Hania.
-Ja wam pomogę - zaoferowała się Maria Tenikowska, wychodząc zza rogu budynku, gdzie jeszcze przed chwilą pomagała chłopakom rozłożyć Czikibała. - I tak muszę tam wrócić, żeby nadzorować układanie rzeczy na regałach.
-To ja mogę pójść z tobą - oznajmiłam.
-Nie! - Zgodnie zaprotestowały Hania i Róża. - Ty masz chore kolana, nie będziesz tego nosiła po schodach.
-Lud przemówił - zaśmiał się Andrzej, przechodzący obok.
-Niech będzie - westchnęłam i odsunęłam się na bok, by zrobić dziewczynom przejście do drzwi.
I tak nam mijało robolenie w magazynie. Godziny mijały, na dworze zrobiło się ciemno, ludzie stopniowo wracali do domów. Gdy skończyliśmy układać nasze rzeczy na regałach i spisaliśmy do końca listę inwentaryzacyjną, dochodziła siódma, a w magazynie zostaliśmy już tylko ja, Janek, Zuza, Maria, Andrzej, Max, Tadek Kulisa i Mikuś. Gdy oddaliśmy klucze do magazynu cieciowi w stróżówce, nie wyglądał na zadowolonego, że robimy to o tej porze, ale co poradzić? Podzieliliśmy się na trzy grupy. Zuza i Max poszli na autobus w stronę Dworca Wschodniego, Maria wraz z Andrzejem, Tadkiem i Mikusiem pojechali samochodem, a ja i Janek skierowaliśmy się do przystanku magicznego autobusu, jadącego z Targówka prosto na Mokotów. Co ciekawe, Janek miał jechać samochodem z chłopakami, ale najpierw zaproponował, bym to ja pojechała zamiast niego. Gdy stwierdziłam, że nie ma po co, bo mam dobry autobus, stwierdził, że nie zostawi mnie samej i dotrzyma mi towarzystwa. I tak oto zostaliśmy sami pośrodku niczego, czekając na autobus, który tego dnia miał rekordowe wręcz opóźnienie.
-Jak się czujesz? - Zagadnął Hiszpan, gdy staliśmy na przystanku, trzęsąc się z zimna, które w połączeniu ze zmęczeniem dawało mocno w kość.
-Dobrze - odparłam, uśmiechając się. - Trochę się narobiłam, ale warto było, bo w końcu wiadomo, co gdzie jest i w jakim jest stanie. A ty?
-Świetnie - zaśmiał się chłopak, poprawiając kaptur kurtki. - Chociaż mogłoby być ciut cieplej. Co to ma być za pogoda? Halo, mamy drugą połowę kwietnia!
Kusiło mnie, by rzucić teraz coś o zbliżającym się maju i jego maturach, ale w porę się powstrzymałam. Wiedziałam, jak na to reagował i nie chciałam znowu patrzeć, jak w oczach gaśnie mu ten hiszpanowy promyczek.
-Mogłoby być cieplej - powtórzyłam za nim, by uniknąć niezręcznej ciszy.
-A pamiętasz, jak na obozie pięć lat temu była dokładnie taka sama temperatura, jak dzisiaj? - Mruknął w zamyśleniu chłopak.
-No - odparłam. - Na wartach stałam w bluzce, trzech bluzach, dwóch parach spodni, ciepłych skarpetkach, czapce, do tego okryta kocem i nadal było mi zimno. Wyglądałam wtedy jak ochroniarz z klubu.
Janek parsknął śmiechem i zaczął udawać klubowego "goryla", próbującego spalić podchodzących harcerzy. Przez krótką chwilę patrzyłam na niego ze zmarszczonymi ironicznie brwiami, po czym również wybuchłam śmiechem. Generalnie rzecz ujmując, skończyło się na tym, że staliśmy na przystanku, zwijając się ze śmiechu, co i rusz dorzucając kolejne żarty do puli. Byliśmy tak tym zaabsorbowani, że o mało nie przegapiliśmy naszego autobusu, nota bene spóźnionego jakieś dwadzieścia minut.
Wsiedliśmy do środka, gasząc śmiech.
-Masz może chusteczki? - Spytałam, przecierając dłońmi twarz.
-Ty płaczesz? - Zdziwił się Hiszpan, przeszukując kieszenie, gdy siadaliśmy.
-Tak - odparłam przez śmiech, z udawanym obrażeniem.
Los chciał, że za każdym razem, gdy się śmiałam, moje oczy łzawiły niemiłosiernie, przez co wyglądałam, jakbym chodziła zapłakana i do tego zakatarzona.
Janek w końcu wygrzebał skądś resztkę chusteczek i podał mi je. Przetarłam oczy, wydmuchałam nos i oparłam się o siedzenie. Po chwili poczułam, jak dociera do mnie zmęczenie z całego dnia. Głowa nagle wydała mi się potwornie ciężka, a oczy zaczęły mi się same zamykać. Mimowolnie pochyliłam głowę na bok, opierając ją o hiszpanowe ramię. Poczułam, jak zaczął nieco szybciej oddychać. Po dłuższej chwili uspokoił oddech i rozluźnił się. I wtedy w głowie zaświtała mi pewna myśl.
-Przytul mnie - poprosiłam, z sercem walącym, jak szalone.
Janek w pierwszej chwili jakby nie wiedział, co zrobić. Zaraz jednak jego ramię powoli oddzieliło mnie od autobusowego siedzenia, zmuszając do nieznacznej zmiany pozycji tak, że nasze twarze zbliżyły się do siebie. Wygodnie wtulona, położyłam głowę na jego torsie i po paru sekundach poczułam, jak delikatnie opiera o mnie brodę.
-Tak dobrze? - Spytał przyjemnym głosem.
-Mhm - odparłam.
-Jak chcesz, to śpij - rzekł cicho. - Obudzę cię, jak będziemy dojeżdżać.
I znów poczułam to znajome wibrujące ciepło, rozchodzące się po całym moim ciele. Byłam jednak zbyt zmęczona, by się tym teraz emocjonować i z myślą, że za dwadzieścia pięć przystanków będzie trzeba wysiąść, odpłynęłam, pogrążając się w spokojnym śnie.

Trochę szybciej - historia pewnego roku szkolnegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz