Mów do mnie

43 6 6
                                    

Istnieją dwa podstawowe rodzaje zmęczenia, z którymi każdy z nas mierzy się w życiu. Pierwszy z nich to zmęczenie fizyczne. Odczuwamy je w ciele, czasem jako ból kończyn, głowy, pleców etc.. W jego wyniku nasze oczy stają się tak ciężkie, że czasem nie jesteśmy w stanie się powstrzymać i usypiamy. Radzenie sobie z tą odmianą zmęczenia jest wbrew pozorom dość proste. By odpocząć wystarczy chwilę posiedzieć, rozciągnąć się, odespać, zrobić sobie dzień wolnego, zdrzemnąć się na chwilę, zamknąć oczy i głęboko oddychać - wszystko w zależności od tego, jak bardzo zmęczeni jesteśmy. Drugim rodzajem zaś jest zmęczenie psychiczne. Ono działa jak skrytobójca. Po cichu, nie zawsze od razu i nie zawsze w tej samej formie. Czasem sprowadza nas na sam dół naszego samopoczucia, nie pozwala odbić się od dna, zmusza nas do izolacji. Przy zmęczeniu psychicznym popadamy w apatię, która trawi nas od środka, zamyka wszystkie drogi wyjścia, stanowi klatkę, do której klucz można znaleźć tylko w jeden sposób, który nie zawsze jest taki sam. Niektórzy znajdują ten klucz poprzez wypłakanie się, rozmowę, obejrzenie ulubionego filmu, wykrzyczenie się w poduszkę, słuchanie zapętleniu ulubionej piosenki, zamknięcie się samemu w pokoju na dwa dni, impulsywne sprzątanie, gotowanie lub jedzenie; oddanie się dbaniu o własne zdrowie (self-care). Najgorsze jednak w tym zmęczeniu jest to, że nigdy nie wiadomo, kiedy odpuści.
   Właśnie z tym drugim rodzajem zmęczenia w okresie poferyjnym zmagaliśmy się ja i Janek. W moim przypadku było to spowodowane męczącą lekturą Zbrodni i kary, a następnie tygodniem maratonu przyswajania wiedzy harcerskiej z zakresu metodyki, po którym nie miałam nawet chwili odpoczynku przed powrotem do szkoły; zaś jeśli chodzi o Janka, to jego klatką bez klucza była zbliżająca się coraz bardziej matura, a konkretniej wszyscy ludzie dookoła, którzy jedyne, o czym potrafili z nim rozmawiać, to właśnie egzamin dojrzałości. W dużym skrócie - doprowadzało go to do szału, o czym przekonałam się pewnej nocy...
Była środa. Tego dnia postanowiłam się położyć nieco wcześniej spać, żeby rano poczuć się choć trochę lepiej. Od powrotu z metodyka miałam dosyć wszystkich i wszystkiego. Przytłaczało mnie nawet towarzystwo naszej szkolnej grupki i to do tego stopnia, że, gdy byliśmy na wycieczce do fabryki Norblina, cały czas spędziłam dwa kroki za wszystkimi, a na czas wolny zaszyłam się gdzieś na samotnej ławce z PDF-em po angielsku na temat silników lotniczych, który dostałam od taty mailem parę dni temu i na temat którego mnie od tych paru dni męczył. Do powrotu do szkoły walczyłam, żeby ze zmęczenia się nie rozpłakać. By tego uniknąć, po prostu przez całą drogę do nikogo się nie odzywałam. Tak na wszelki wypadek.
Wracając. Położyłam się spać około godziny dziesiątej, trochę po i niemal od razu zasnęłam. Nie śniło mi się zupełnie nic, a przynajmniej nic, jak widać, wartego zapamiętania. Nagle ni stąd ni z owąd obudziłam się, a do mych uszu dobiegł dźwięk wibrującego telefonu, który ładował się, leżąc na skrzyni tuż obok mojego łóżka. Zaspana wyciągnęłam rękę spod kołdry i ściągnęłam dzwoniący telefon z ładowarki indukcyjnej. Przeciągnęłam palcem po ekranie, by odebrać.
-Halo? - Bąknęłam niewyraźnie.
-Zofia, mam już tego wszystkiego dosyć - wypalił z marszu Hiszpan.
Nie rozmawialiśmy ze sobą od paru dni ze względu na to, ile on miał do roboty, oraz na moje izolowanie się. Tym bardziej byłam zdziwiona tym telefonem. Na dodatek jego głos drżał od zdenerwowania.
-Janek, co się dzieje? - Spytałam zaniepokojona, podnosząc się do pozycji na wpół siedzącej. - Jest trzecia w nocy...
-Ja wiem, przepraszam, ale Zofia, ja już nie mogę - mówił jak karabin - do w pół do trzeciej siedziałem nad zadaniami z chemii, wcześniej robiłem biologię i matematykę i tak codziennie, rodzice i wszyscy, którzy przychodzą do nas jedyne o co mnie pytają to matura i studia, w szkole to już w ogóle, mam dosyć. Zofia, błagam cię, mów do mnie.
-Słucham? - Jego słowa zdawały mi się nie mieć sensu.
-Mów do mnie - poprosił - o czymkolwiek, tylko nie o maturze, proszę, Zosiu.
Na chwilę mnie zamurowało. Użył zdrobniałej formy mojego imienia, a to znaczyło, że musiało być źle. Bardzo źle.
-No dobra -  zawahałam się, myśląc w pośpiechu, co bym mu mogła powiedzieć - no to... Dzisiaj po szkole, jak wróciłam do domu, ugotowałam makaron z warzywami i obejrzałam sobie Zakochaną złośnicę. Moją ulubioną sceną jest, jak Heath Ledger śpiewa Can't take my eyes off of you dla głównej bohaterki. Powinieneś sobie obejrzeć, bardzo fajny film... W zeszły weekend o mało nie zabiłam się ze trzy razy, jak szłam chodnikiem, jak schodziłam ze schodów i raz jak wracałam z kuchni do pokoju, bo mi się na płaskiej powierzchni kostka powykręcała i... I nie wiem, co jeszcze mogę ci powiedzieć.
W słuchawce panowała cisza.
-Janek? - Spytałam, niepewnie. - Halo? Jesteś tam?
Nic. Przez moment pomyślałam, że może był tak zmęczony, że zasnął, ale zaraz potem z telefonu dobiegł jego smętny głos:
-Nic więcej nie musisz - westchnął. - Dzięki, że w ogóle odebrałaś o tej porze.
Poprawiłam się na łóżku, wracając do pozycji leżącej.
-Polecam się - rzuciłam. - A może teraz ty mi coś powiesz, hm? Tak, żeby zająć myśli czymś innym.
-A co chcesz usłyszeć? - W głosie Janka przebił się jakby lekki "blask".
-Opowiedz mi, jakie masz plany na wakacje, z kim jedziecie na obóz, kiedy w końcu dostaniesz ten swój granatowy sznur, co jadłeś dziś na obiad?... Mów do mnie - dodałam, powtarzając jego własne słowa.
Chłopak zaśmiał się pod nosem i po kolei zaczął opowiadać. Na obóz mieli jechać z czterema drużynami: trzema damskimi z Ursynowa, Mokotowa i Bielan, oraz z dwiema męskimi: z Żoliborza i Wawra, mieli już pomysł na obrzędowość obozu, ale krucho z komendantką, bo miała nią być była mokotowska drużynowa, ale potem zrezygnowała, bo ktoś inny miał przejąć tę funkcję, ale ten ktoś też zrezygnował i tamta dziewczyna powiedziała, że może być komendantką, ale TYLKO w ostateczności i teraz wszyscy się bali, czy to się de facto uda. Przekazanie drużyny miało nastąpić wbrew wcześniejszym planom dopiero w kwietniu, ale pełnia obowiązków trafić miała do Hiszpana dopiero po maturach, żeby nie musiał się nimi martwić podczas nauki. Tamtego dnia na obiad zjadł pomidorową i placki ziemniaczane, które dostał od babci. Poza tym wszystkim opowiedział mi jeszcze, jak go irytuje ciągły kaszel, towarzyszący mu pomimo wyjścia z choroby, jak pokłócił się ostatnio z siostrą po tym, jak podczas rodzinnego obiadu jego siostrzeńcy, biegając w kółko po domu rozlali sok porzeczkowy na jego notatki z chemii, leżące na stoliku kawowym w dużym pokoju; jak źle sypia od ostatnich paru dni, jak mu się nie chce wstawać rano do szkoły i jak nie lubi tej marcowej pogody.
Słuchałam cierpliwie, zastanawiając się, co mogę mu powiedzieć. Nie przychodziło mi do głowy nic konkretnego, więc po prostu co jakiś czas rzucałam luźny komentarz, albo kwitowałam jego wypowiedź krótkim mhm.
W końcu w telefonie znów zapadła cisza. Nie chciałam jej przerywać. Nie wiem dlaczego, ale wydała mi się ona w tamtej chwili potrzebna nam obojgu. Trwaliśmy tak chwilę, po czym spojrzałam na zegarek i mruknęłam niezadowolona.
-Wiesz, że jest już czwarta? - Bąknęłam.
-Wiem - westchnął smętnie Janek. - Strzałka, wiem, że jest późno i jeszcze raz przepraszam, że ciebie obudziłem o takiej porze i jeszcze raz dzięki, że odebrałaś, ale jeszcze zanim się rozłączysz, mam jedno pytanie.
-Jakież to? - Spytałam zaciekawiona.
-Chcesz się przejść gdzieś jutro po szkole? - Rzucił w taki sposób, że nawet głuchy by w jego głosie usłyszał, ile go to kosztowało.
-No nie wiem - uśmiechnęłam się pod nosem. - Przemyślę temat.
-Aha, to jak tak, to nie - odparł Hiszpan, widocznie już w nieco lepszym humorze. - Dobranoc.
-Hej, Janek, czekaj! - Zawołałam roześmiana do telefonu. - No pójdę z tobą, przecież wiesz, kretynie.
-No wiem - w jego głosie również było słychać uśmiech.
-Ty to jednak głupi jesteś. Ale teraz to idź spać - poleciłam. - Bo rano będziesz ledwie żywy, a ja z trupem nigdzie się umawiać nie zamierzam. Dobranoc.
-Dobranoc - niemalże wyszeptał. - Śpij dobrze.
-Ty też.
Po tych słowach rozłączyliśmy się. Odłożyłam telefon na ładowarkę, poprawiłam poduszki i ułożyłam się wygodnie.
Co ja z nim mam? Pomyślałam i oddałam się w objęcia Morfeusza.

Trochę szybciej - historia pewnego roku szkolnegoOnde histórias criam vida. Descubra agora