Znów na wolności

40 5 1
                                    

    -Krzysiek chce, żeby właśnie tutaj było przekazanie - rzucił Hiszpan, enigmatycznie wpatrując się wgłąb Parku Dreszera.
    Popatrzyłam na niego z zainteresowaniem. Od dobrej godziny spacerowaliśmy po okolicy, z czego od jakichś dwudziestu minut Hiszpan jedyne o czym mówił, to przekazanie drużyny, a konkretniej wizja Krzyśka na to wydarzenie. Co ciekawe, Janek wcale nie wydawał się tym wszystkim nijak podekscytowany, żadnego podniecenia możliwościami wprowadzenia własnego systemu pracy drużyny - nic, żadnych emocji, a przynajmniej żadnych pozytywnych.
    -Nie chcesz przejmować drużyny? - Zapytałam w końcu, nurtowana całą sytuacją.
    Nie odpowiedział, tylko skrzywił się w zamyśleniu. Przeszliśmy w ciszy paręnaście metrów, a jedynymi przerywnikami były jankowe pokasływania. Zatrzymaliśmy się przy pierwszej napotkanej ławce. Janek usiadł, nie sprawdzając nawet, czy była sucha, oparł się łokciami o kolana i znów spoglądał gdzieś w głębokim zamyśleniu.
    -Pamiętam mój pierwszy obóz - zaczął nagle - pomyślałem wtedy, że ci wszyscy starzy harcerze na obozach, nie wspominając nawet o kadrze, to fajnie mają. Tyle lat, tyle różnych wyjazdów, tylu znajomych w innych drużynach, a do tego na mundurze mają różne fajne sprawności, odznaki i sznury... Kurde, człowiek wtedy nawet nie przypuszczał, że pewnego dnia sam zostanie zastępowym, przybocznym, a co dopiero drużynowym!
    Po tych słowach przerwał na chwilę, poprawił na sobie kurtkę, przeczesał ręką włosy i poprawił nerwowo okulary.
    -Gdy jest się takim małym harcerzem - kontynuował - nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile babraniny stanowi bycie funkcyjnym. I wiesz, Zofia, mam takie wrażenie, że... że ten mały, pierwszoobozowy Janek byłby mega dumny z tego, że mam zostać drużynowym, ale...
    Głos jakby ugrzązł mu w gardle i zaczął się nerwowo rozglądać.
    -Ale stary Janek jest świadomy tego, co się z tym wszystkim de facto wiąże - dokończyłam za niego.
    -Właśnie! I nie wiem, co mam teraz przez to wszystko myśleć. Czy się cieszyć, czy płakać, czy uciec od tego wszystkiego w cholerę?...
    Podeszłam do Janka tak blisko, że moje kolana stykały się z jego. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Mnie problem obejmowania drużyny miał dotyczyć dopiero za rok i to też nie na sto procent, więc jedyne, co mogłam, to spróbować sobie wyobrazić, co czuł. W chwili, gdy już miałam coś powiedzieć, Janek przyciągnął mnie nieco bliżej siebie i wtulił głowę w mój płaszcz na poziomie brzucha. Zaskoczona, po dłuższej chwili niepewnie podniosłam wyżej ręce i ostrożnie, by nie popsuć mu okularów, objęłam nimi kudłatą głowę.
    -Wiesz co? - Zagadnęłam. - Bardziej bym się martwiła, gdybyś uważał, że jesteś w stu procentach idealnym kandydatem na drużynowego. A wiesz czemu? Bo to by znaczyło, że jesteś głupi, ślepo zapatrzony w siebie i nie rozumiesz z czym się to wiąże, a ktoś taki nie powinien przewodzić innym. A ty jesteś po prostu głupi, więc się nadajesz.
    -Tak myślisz? - Bąknął Hiszpan, z twarzą wciąż wciśniętą w moją budrysówkę.
    -Sprawiłeś, że twój zastęp był najlepszy w szczepie - oznajmiłam energicznie. - Potem, co prawda, ja ci ten tytuł odebrałam, ale nie o to mi teraz chodzi. Chodzi mi o to, że tym samym dowiodłeś, że potrafisz przewodzić, że przychodzi ci to instynktownie i radzisz sobie z tym naprawdę świetnie.
    Znowu zapadła cisza. Przytulając do siebie jego głowę czułam, jak robi mi się coraz cieplej, a jego oddech się uspokaja. Wtedy po raz pierwszy przez głowę przeszła mi następująca myśl: Jest mój. Ja jestem jego, a on jest mój.
    Zaraz jednak otrząsnęłam się z zamyślenia i nieco odchyliłam do tyłu, by spojrzeć na zaczerwienioną od odgniecenia twarz Janka, na której zarysował się ślad od jednego z kołków, stanowiących zewnętrzną część guzików. Uśmiechnął się do mnie, poprawiając okulary, które mu się dość mocno skrzywiły na nosie i wstał z ławki, wzdychając ciężko. Przeciągnął się nieco i zaczął od niechcenia nucić pod nosem jakąś piosenkę. Miło było zobaczyć, jak znajduje klucz do swojej klatki i ją opuszcza, znów stając się normalnym Hiszpanem.
    -Dzięki, Strzałka - rzekł, przytulając mnie mocno jedną ręką, gdy zaczęliśmy iść dalej w stronę Puławskiej. - A może teraz ty mi coś opowiesz?
    -Hm? - Zdziwiłam się.
    -Powiedz, co ciebie męczy - wyjaśnił. - Dlaczego coś nie pozwala ci zasnąć na tyle głęboko, byś nie słyszała w nocy wibrującego telefonu?
    Nie odzywałam się przez chwilę, myśląc intensywnie nad odpowiedzią. Nie wiem dlaczego, ale miałam wrażenie, że czegokolwiek nie powiem, to zabrzmi to głupio i dziecinnie. Bałam się, że Janek mnie wyśmieje, chociaż z drugiej strony wiedziałam, że nigdy by tego nie zrobił. Nawet za czasów naszych wojen, gdy zdarzyło się, że któreś z nas było czymś przybite, to zwykliśmy sobie odpuszczać głupie przepychanki. Zwłaszcza on. Ja, niestety, nieco rzadziej.
    W końcu zebrałam się na odwagę i zaczęłam mówić. Powoli, dokładnie myśląc nad każdym zdaniem, by jak najlepiej oddać istotę rzeczy. Hiszpan szedł obok słuchając mojej opowieści o feriach i ciągłym biegu, o tym, że po powrocie z każdego harcerskiego wyjazdu, a zwłaszcza takiego jak metodyk, czuję się coraz bardziej wyobcowana w świecie, w którym przecież dotąd funkcjonowało mi się naprawdę dobrze, bez żadnych problemów. Tłumaczyłam mu, jak nie mam z kim dzielić się przeżyciami, jak czuję się przez to odizolowana od reszty naszej grupki, co tylko bardziej mnie dobija, jak żałuję, że Róża nie jest ze mną w szkole, jak to wszystko mnie męczy, jak chcę się przez to momentami rozpłakać i jak głupio się przez to czuję.
    -A chce ci się teraz płakać? - Spytał Janek z powagą w głosie.
    -Teraz nie - uśmiechnęłam się, potrząsając głową.
    -A czemu nie? - Drążył.
    -Bo jestem z tobą - wypaliłam bez namysłu, po czym poczułam, jak policzki robią mi się gorące z zawstydzenia. - No wiesz... - zaczęłam się tłumaczyć - tobie mogę opowiedzieć o wszystkim harcerskim, ty to wszystko rozumiesz, więc... Więc nie muszę czuć się, no wiesz, wyizolowana, ani nic...
    Starałam się uciec gdzieś wzrokiem, ale niezbyt to pomagało. Jeszcze nigdy w życiu nie przytrafiła mi się tak zawstydzająca sytuacja z jakimkolwiek chłopakiem. Czułam na sobie zaciekawiony wzrok Hiszpana. Przez moment wydawało mi się, że coś do mnie mówi, ale nie byłam w stanie zrozumieć z tego ani słowa, zupełnie, jakbym nie rozumiała polskiego. Nie chcąc pytać w prost o to, czy się do mnie właśnie odezwał, przemogłam się i spojrzałam w jego stronę, nie odwracając głowy.
    -Miło mi - rzekł Hiszpan, uśmiechając się ciepło. - Wiesz, mi też jest... Lepiej, kiedy jestem z tobą.
    W tamtej chwili serce waliło mi jak dzwon, a przyjemne, wibrujące ciepło rozeszło się po całym moim ciele od brzucha do samych opuszków palców. Miałam wrażenie, jakby cały świat dookoła zniknął, a razem z nim wszystkie myśli z mojej głowy. Ten moment to był nie tyle klucz, którego poszukiwałam, a wytrych, który sprawił, że całe dotychczasowe złe samopoczucie psychiczne odeszło gdzieś.
    -Idziemy na lody? - Spytał Janek, wyrywając mnie z zamyślenia.
    -Mamy marzec - mruknęłam, wracając stopniowo do siebie.
    -No wiem - żachnął się. - Ale jak jest zimniej, to między lodami, a twoim ciałem jest mniejsza różnica temperatur, więc...
    -Niedawno leżałeś z zapaleniem płuc - wcięłam się, nie pozwalając mu dokończyć zdania. - Nie chcesz chyba znowu wylądować na antybiotyku?
    Chłopak przewrócił wymownie oczami, wzdychając ciężko.
    -No to możemy pójść na kawę, jak nie chcesz lodów - zaproponował zirytowany.
    -Możemy - odparłam z uśmiechem i ruszyliśmy naprzód w stronę przyparkowej kawiarenki.
    Wzięliśmy kawę na wynos. Gdy tylko przestąpiliśmy próg kawiarni, Janek zaczął mnie ochrzaniać o to, jak mogę pić przesłodzoną kawę (wsypałam sobie do kubka odpowiednik dwóch łyżeczek), na co ja odpowiedziałam, że on za to słodzi tyle, że w ogóle mógłby tego nie robić. Dyskusja na temat cukru trwała z dobre pół godziny. Potem zeszliśmy na temat Witka i Róży, tegorocznych obozów, nieba w lesie (do którego strasznie tęskniłam) i tak dalej, aż w końcu okrężną drogą zawędrowaliśmy pod mój dom. Na pożegnanie Hiszpan mocno mnie przytulił, podziękował za spotkanie i dał mi całusa w głowę. Ja, nie chcąc pozostawać dłużną, także mu podziękowałam i tuż przed tym, jak miałam odejść w stronę wejścia do mojej klatki, z walącym znów jak młot sercem, wspięłam się na palce, pocałowałam Janka w zarumieniony od chłodu policzek, po czym odwróciłam się i lekkim krokiem weszłam do budynku. Zanim jednak zaczęłam wchodzić na górę, spojrzałam przez szybę, znajdującą się obok drzwi. Hiszpan stał w bezruchu, z policzkami o kolorze buraków, uśmiechnięty promiennie.
    Tego dnia, gdy zasypiałam, po raz pierwszy od dłuższego czasu czułam się lekka na duszy i... szczęśliwa.

Trochę szybciej - historia pewnego roku szkolnegoOù les histoires vivent. Découvrez maintenant