Rozdział XLVI.

320 37 13
                                    


Zatrzymaliśmy się na dachu opuszczonego bloku, wpatrując się w potworny widok rozciągający się przed nami. Ciemne chmury zbierające się nad miastem i ściany deszczu zdawały się idealnie obrazować nasze zdruzgotanie.
Dotychczas, będąc setki kilometrów od epicentrum tego koszmaru, podobne sceny widywaliśmy jedynie w telewizyjnych reportażach. Teraz gdy wróciliśmy wreszcie do kraju, do miasta, w którym znajdowała się nasza kryjówka, mogliśmy naocznie zobaczyć, jak bardzo pod naszą nieobecność zdążyło rozprzestrzenić się to piekło.
Od miejsca mojego zamieszkania, w którym Sunoo zaczął przemienianie ludzi w wampiry, dzieliło nas kilkadziesiąt kilometrów, a jednak nawet tutaj każda ulica oblepiona została zdjęciami zaginionych lub plakatami pełnymi wyzwisk wobec władz. W oddali przechodził pochód zbuntowanego społeczeństwa, wykrzykujący za utraconymi bliskimi, stawiający opór bezradnej policji. Wokół ludzi biegali reporterzy i kamerzyści, podburzając tylko spiralę pomówień i teorii o zaginionych w mediach.
Obserwowałam tę scenę z zapartym tchem. Trzymana na rękach przez Sunghoona, w lęku wtuliłam się w niego jeszcze mocniej. Miałam tylko nadzieję, że moi rodzice są bezpieczni.

– Straszny widok... – szepnęła Mirai.

– Skoro już tu jesteśmy, może powinniśmy przeszukać miasto? – zaproponował Jay. – Pewnie znalazłoby się kilka wampirów do sprzątnięcia.

– Nicholas wydaje się mieć takie same zamiary – zauważył Jake.
Wszyscy zerknęli w dół, ku podnóżu budynku, gdzie wilkołak węszył czujnie w poszukiwaniu intruzów.

– Może być. – Heeseung wzruszył ramionami.
Gdy wszyscy wyrazili poparcie, Sunghoon przytaknął i zwrócił się do mnie:

– Y/N, do tego czasu schowaj się przed deszczem. To nie powinno zająć długo.

***

Kroczyłam wolno przez długi, zniszczały korytarz, smutno kierując wzrok w stronę wnętrza każdego mijanego pomieszczenia. Odkąd byliśmy tu ostatnim razem, kryjówka nic się nie zmieniła. Ku mojemu zaskoczeniu, nie została splądrowana przez Sunoo ani jego sługusów. Wszystko pozostało na swoim miejscu. Można by wmawiać sobie, że odkąd wyruszyliśmy, zatrzymał się tu czas. Jednak nieważne jak bardzo marzyłam, by było to prawdą, pokój na końcu ponurego korytarza bardzo boleśnie przypomniał mi, jaka jest rzeczywistość. Z wahaniem nacisnęłam klamkę i pchnęłam drzwi do środka. Objęłam wzrokiem poukładane na podłodze i półkach stosy książek o wampirach, a także te pojedyncze walające się na podłodze.
Kolekcji nie miał już kto powiększać. Chcąc zapomnieć o bolesnych wspomnieniach, prawdopodobnie nikt więcej jej nie przestudiuje. Zbierająca się na egzemplarzach cienka warstwa kurzu zdawała się zwiastować ich nieszczęsny los. A ja nie potrafiłam pogodzić się z takim zakończeniem.
Ostrożnie wkroczyłam do środka, uważając na każdą książkę i rozłożone na podłodze stronice. Odsunęłam krzesło i usiadłam przy stoliku. Tym samym, przy którym Jungwon opowiadał mi niegdyś o wampirach i swoich domysłach na ich temat, o których bał się powiedzieć pozostałym. Tylko ja zdecydowałam się go wysłuchać, choć nie jestem nawet jedną z nich. Nikt nie domyśliłby się wtedy, że jego teorie okażą się kiedyś prawdziwe. A teraz siedziałam przy tym stole sama, ze świadomością, że Jungwon nigdy więcej nie zajmie tu obok mnie miejsca, ani nie opowie więcej historii z przeszłości. Została po nim jedynie pamięć w formie tych oto ksiąg i pism.

Gdybyśmy tylko wcześniej mu uwierzyli...

Odruchowo sięgnęłam do szuflady pod stołem. W środku znajdowały się fotografie, które pokazywał mi Jungwon. Zdjęcia wampirów za ludzkiego życia, gdy byli tylko zwykłymi podopiecznymi sierocińca. Wszyscy poza Sunoo. Choć urodził się wampirem, na tym zdjęciu wyglądał równie niewinnie, jak pozostałe dzieci. Pomyśleć, że wkrótce potem ten niepozorny chłopak uknuje swój potworny plan, który pochłonie wiele istnień. Plan nasączony żądzą władzy i zemsty za poległą rodzinę, która nie osłabła nawet po stu latach.

The Invitation | ENHYPEN | Park SunghoonWhere stories live. Discover now