Rozdział VI.

671 41 13
                                    

– Jak mogłeś wykorzystać ją w ten sposób?! – zapytał Sunghoon rozwścieczony.

Siedziałam na kanapie, martwo wpatrując się w jeden punkt. Bezskutecznie próbowałam przeanalizować wszystko, co przed chwilą mnie spotkało. Z zamyślenia co jakiś czas wyrywały mnie odgłosy rozmowy, dochodzące z drugiego pokoju.

– Nie mogliśmy sobie pozwolić na walkę. Dobrze o tym wiesz – powiedział Sunoo. – Zebrała się cała wataha, a my jesteśmy osłabieni. Zwycięstwo nie byłoby takie pewne. 

– Trzeba było się przekonać – odezwał się Heeseung. – Ja nie przepuszczę okazji do zapolowania na parę psów.

– Wiadomo – zaśmiał się Jay.

– Heeseung, to przez ciebie ruszyli do ataku – wygarnęła Mirai.

– Przeze mnie? To Riki zaczął!

– Riki nic nie zrobił.

– Y/N mogła umrzeć – ciągnął Sunghoon. – Jak nie przez nich, to ze strachu!

– Teraz się o to martwisz? Jakbyś sam wcześniej nie nastraszył jej tak, że aż skończyła w szpitalu – odpowiedziała zirytowana dziewczyna.

– Przestańcie – wtrącił Sunoo. – Najważniejsze, że udało się ich powstrzymać. Przynajmniej na jakiś czas.

Zaczęło dochodzić do mnie, że cokolwiek się wydarzyło, nie był to ani sen, ani wybryk mojej wyobraźni. Jacyś mężczyźni potrafili zamieniać się w olbrzymie wilki, co nie robiło wrażenia na mieszkańcach tego domu. Tamci ich nienawidzą. Twierdzą, że zabili zaginionych licealistów na własnej imprezie. Oni sami nigdy nie zaprzeczyli.
Nie mogłam zrozumieć, jak ósemka nastolatków byłaby w stanie zamordować tyle osób. Z jakiegoś powodu nie potrafiłam uwierzyć w taki scenariusz. Nie było też żadnych dowodów zbrodni, oprócz ich dziwnych rozmów. Jeśli jednak wszystko, co dotychczas usłyszałam, było prawdą, to znaczy, że przetrzymują mnie mordercy w moim wieku.

Zadawałam sobie setki pytań.
Co się teraz ze mną stanie? Czy ja też zginę?
Powinnam stąd uciekać, póki zostawili mnie samą. Nie, na pewno by mnie dorwali. Posiadają przecież jakąś dziwną umiejętność, przez którą mogą poruszać się nienaturalnie szybko. Jedno było pewne. Oni też nie są zwykłymi ludźmi. Ale nie wilkami. Czymś innym. Może nawet gorszym, skoro tamci patrzyli na nich z takim obrzydzeniem. Mówili o jakichś instynktach wobec tamtych licealistów...nie, nie mogą być żadnymi kanibalami. Na samą myśl przechodził mnie dreszcz. Muszę zadzwonić na policję i powiedzieć o wszystkim, co tutaj się wydarzyło. Ale boję się, że jeśli się dowiedzą, to zemszczą się na mnie albo mojej rodzinie. To o nich najbardziej się teraz martwiłam.
Wiem. Żeby ich nie narażać, zadzwonię i powiem, że wszystko u mnie w porządku, ale muszę wyjechać... nie wiem, na jak długo. To chyba najlepsze rozwiązanie. Nie pogodzę się ze śmiercią. Będę próbowała się jakoś wyrwać. Miejmy nadzieję, że policja połączy wątki. Wyjdę z tego. Lub też nie.

Sięgnęłam do kieszeni w poszukiwaniu telefonu. Zniknął. Spanikowana zaczęłam obmacywać wszystkie inne, w których mógłby być. Nic nie znalazłam.

– Co się dzieje? – usłyszałam zatroskany głos Sunghoona, który wchodził akurat do salonu.

– Nie mogę znaleźć telefonu – odpowiedziałam bez zastanowienia.

– Ach, twój telefon? Zabrałem go – odpowiedział i stanął przede mną jak gdyby nigdy nic.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, co robię. Tak po prostu rozmawiam sobie z mordercą. Spojrzałam na niego ozięble, a potem uniosłam do góry rękę. Zebrałam w sobie całe siły i wymierzyłam mu policzek. A przynajmniej taki miałam zamiar, bo chłopak chwycił mnie za nadgarstek, zanim moja dłoń spotkała się z jego twarzą.

The Invitation | ENHYPEN | Park SunghoonWhere stories live. Discover now