Rozdział 4

5K 351 75
                                    


She

Promienie słońca wpadały przez odkryte okno, na moją niewyspaną twarz, powodując, że niechętnie otworzyłam oczy. Ziewnęłam raz, drugi.. po czym ponownie rzuciłam się na łóżko, próbując znowu zasnąć. Oczywiście nie wyszło tak jak chciałam, ale czego mogłam się spodziewać. Życie mnie nie lubi.. ech.
Powolnymi ruchami zwlokłam się z łóżka, przecierając oczy ze zmęczenia. Naprawdę nie mam pojęcia ile spałam, wiem jedno- długo myślałam nad minionym dniem i wydarzeniami, które zakrzątały moją głowę. Najbardziej nie pokoi mnie fakt, że dużo myślałam o Nim.
Postanowiłam jak najszybciej przywołać się do porządku i stąd zniknąć.. wrócić do mojego świata.
Wolnymi krokami podeszłam do łazienki, w której niemal natychmiast zapaliłam światło. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, był mały stosik, ułożony nienagannie równo, leżący w rogu blatu, na którym była umiejscowiona nowoczesna umywalka. Niepewnie podreptałam w kierunku przedmiotów, gdy mój wzrok padł na mała karteczkę, przyczepioną do torby. Wzięłam ją do ręki i.. oniemiałam.

"Masz coś do ubrania, mam nadzieję, że twój fashon. :)
ps. Naprawdę dobrze wyglądasz w tej czarnej bieliźnie,
Tony xx"

To są jakieś żarty, prawda? Prawda?! On tu był.. kupił mi ubrania, był tu i widział mnie w samej bieliźnie.. Musiałam zrzucić kołdrę podczas krótkiego i niespokojnego snu. Ciekawe, co on znowu próbuje wymyślić. Jak on się tu dostał?! Przecież zamykałam drzwi.. "Chwila, to jest jego dom, idiotko! " podpowiadała mi podświadomość, a ja starałam się jak najszybciej ją zagłuszyć. Co za.. idiota. Prychnęłam, biorąc do ręki czystą szczoteczkę do zębów, która leżała obok nowej, nieotwartej, pasty do zębów. Widzę, że wcześniej zdąrzył wszystko przygotować na moją wizytę, całkiem jakby.. to zaplanował. Idiota.

Cicho zeszłam po jasnych schodach, ciągle niedowierzając w to co się wydarzyło i to, że jestem ubrana w odzież, którą (jak zakładam) wybierał i kupił Stark. Mimo wszystko byłam pod wielkim wrażeniem, jaki pogląd na świat mody posiada wielki Tony Stark! Biała, dopasowana sukienka z błękitnymi wzorami, sięgająca przed kolano, gościła na moim ciele. Do tego ubrałam swoje czarne balerinki w których tutaj przyjechałam. Włosy spięłam w luźnego warkocza, a makijaż był delikatny, stonowany. Idealny look na piękny, słoneczny czwartek, prawda?

-O wstałaś! Nie wiedziałem, że jesteś takim śpiochem, Ho.- przywitał mnie, wesołym głosem, majstrując coś przy kuchence. Niepewnie się uśmiechnęłam i usiadłam za barkiem na jednym z wysokich krzeseł, po czym bezlitośnie wbiłam wzrok w plecy mężczyzny. Widać, że nie spał; włosy nie doprowadzone do porządku, wyraźnie nie pojmowały terminu grawitacja. Ogólnie wygląda jakby wdał się w bójkę z kurą, by zyskać materiały na śniadanie, gdyż poczułam zapach pysznej jajecznicy..

Zachichotałam pod nosem, zwracając jego uwagę. Popatrzył się na mnie, marszcząc czoło, tak, że znów pojawiły się te urocze zmarszczki.

-Jarvis zajmij się jedzeniem.- powiedział stanowczo, odchodząc od patelni i kierując się w moją stronę. O nie.

-Dobrze, sir.- odpowiedział Jarvis i chyba przejął stery. Brunet usiadł przy barku, na przeciwko mnie, uśmiechając się szydersko.

-Ładna sukienka.- powiedział, blokując napad śmiechu, co było bardzo zauważalne. Oh, kiepski z ciebie aktor, Tony, kiepski.

-Mam gust, prawda?- odpowiedziałam pytaniem, powodując śmiech u niego. Także się uśmiechnęłam, jednak z mniejszym entuzjazmem, a gdy spojrzałam ukradkiem na zegar za jego plecami, ów entuzjazm całkowicie znikł. Jest godzina dwunasta czterdzieści dwa. Serio tak długo spałam? Dziwne, nie zdarza mi się.. chwila to przez pracę, którą zaczynałam wczesnymi godzinami. Tak by the way..

-O co chodzi z moją pracą?- zapytałam całkiem poważnie, a on zmierzył mnie zaciekawionym spojrzeniem.

-O nic nie chodzi, kochana.- odparł.- Nie pracujesz już tam. Wysłałem wszystkie potrzebne i zaległe dokumenty, które miałaś do oddania wraz z załączonym wymówieniem.- dodał ze spokojem, a ja się cała gotowałam. Jak on śmiał się mieszać w moje życie zawodowe?!- Nie musisz dziękować.- mrugnął przelotnie i podszedł do lodówki, wyjmując z niej sok pomarańczowy, następnie podając dwie szklanki.

-Dziękować?!- wrzasnęłam.- Jak mogłeś? Dlaczego to zrobiłeś?!- rzucałam pytaniami, a on powstrzymał mnie gestykulacją dłoni.

-Ta praca to był jakiś szajs, serio.- odparł, wzruszając ramionami, popijając ów sok.

-Dla ciebie może szajs, bo zarabiasz miliony jak śpisz, a dla mnie pieprzone środki na życie!- krzyknęłam. Nie wytrzymałam i pozwoliłam dać upust emocjom, które się we mnie kłębiły.-Nie pomyślałes o mnie? Za co ja teraz spłacę czynsz? Kurwa mój dom..- powiedziałam, zakrywając usta dłońmi, bojąc się o najgorsze.

-Woah, spokojnie.- jęknął, nakładając na talerze przygotowane śniadanie. Mimo wszystko, umieram z głodu.- Załatwię ci pracę w mojej firmie, bedziesz zarabiała o niebo więcej.
-Wolałabym mieszkać pod mostem, zapomnij.- warknęłam, niemal za szybko. Praca u Starka? Co to, to nigdy!- Po jedzeniu, proszę cię abyś odwiózł mnie do domu, mojego domu.- powiedziałam, posyłając mu spojrzenie pełne pogardy. Pokiwał głową i zabrał się za konsumowanie dania.

-Na pewno sobie poradzisz?- zapytał po raz kolejny.

-Tak, nie jestem małym dzieckiem, idioto.- odpowiedziałam z zażenowaniem. Westchnął.

-W razie czego dzwoń.- powiedział, a ja zignorowałam jego uwagę, zadając kolejne pytanie.

-Kiedy mam się ciebie spodziewać?- Myślami powróciłam do projektu mojego akumulatora i jego ważnych badań z moją osobą, w roli głównej.
Uśmiechnął się niemrawo, poprawiając czarne Ray Bany.

-Jutro.- odprał krótko, po czym się z nim pożegnałam, a następnie odjechał "ratować świat". Zaśmiałam się pod nosem z mojej jakże trafnej uwagi.
Usiadłam na ławce przed blokiem w którym mieszkam i wyjęłam swój telefon w celu uratowania swojej posady w magazynie. Po długich rozmowach, błaganiach i prośbach, usłyszałam w słuchawce:

-Przykro mi Jones, jest już ktoś na twoje miejsce. Następnym razem bardziej uważaj w jakim towarzystwie się poruszasz.

Serio? Szkoda, że ja nie chcę się poruszać w "takim towarzystwie".
Zdecydowanie, dzień do dupy. Głowę podparłam na dłoniach, bezsilnie czekając na jakiś cud, który tym razem nie ma na imię Tony. Jak ja w ogóle mogłam o nim pomyśleć w .. pozytywny sposób? Nie pojmuję tego, jak ten arogancki facet namieszał mi w głowie, przez tak krótki czas.

Jedyne słowa, które ciskają się mi na usta to dupek, idiota, dupek. Ew.

-Przepraszam, coś się stało?- usłyszałam głos koło siebie, a następnie poczułam czyjąś ciepłą dłon na lewym ramieniu. Odwróciłam się w kierunku postaci, którą okazała się młoda kobieta, z pięknymi rudymi włosami i cudownymi oczami.

Westchnęłam żałośnie, gdy promiennie się uśmiechnęła.

-Potrzebujesz pomocy?- zapytała kobieta, wciąż dotykając mojej ręki. Pokręciłam przecząco głową, rzucając jej zmarnowane spojrzenie.

-Potrzebuję pracy.- jęknęłam, a nieznajoma posłała mi tajemniczy uśmiech. Następnie podała mi dłoń.

-Jestem Natasha.- przedstawiła się, a ja uścisnęłam jej szczupłą dłoń, dając jej w zamian zmarnowany, nieco sztuczny uśmiech.

-Hope.

Natasha odgarnęła włosy do tyłu, a ja natomiast wzrokiem wyłapałam małą bliznę znajdującą sie na jej szyi.

Czyżby ktoś ją napadł? Lub może ma problemy w rodzinie? Tego nie wiem, ale nie jest to temat moich zmartwień.
Głównym tematem jest Stark.

Hey Stark! • Tony Stark (Iron Man) *EDYCJA*Where stories live. Discover now