30.

79 5 9
                                    

Monachium

Bawaria zrobiła na niej ogromne wrażenie. Rozległe, soczyście zielone łąki, lasy, majaczące w oddali góry, mieniące się w promieniach słońca tafle jezior i rzek, pasące się stada bydła, urokliwe wioski i w końcu cel ich podróży - Monachium. Miasto było naprawdę piękne i Jagna nie potrafiła się na wszystko napatrzeć, choć przecież teraz tu zamieszka i codziennie będzie mogła spacerować tymi ulicami. Wkrótce, między miejskimi kamieniczkami zamajaczyły wieże bramy wjazdowej na zamek. Serce podeszło jej do gardła, a w brzuchu poczuła łaskotki. Ekscytacja pomieszała się z lękiem. Wilhelm wyłapał jej obawy i posłał narzeczonej ciepły uśmiech. Lekko go odwzajemniła. Zbliżył się do niej na tyle, na ile pozwalała jazda wierzchem.

- Spodoba ci się - szepnął, odrobinę się nachylając.

Pokiwała nieznacznie głową, jakby chcąc przekonać samą siebie. Oni jechali na przedzie, za nimi wóz z rzeczami Jagny, na którym jechała również Machna - służka, którą zwerbował Maciej.

- Będzie waszą przyzwoitką - wyjaśnił - Przyda ci się też pomoc po ślubie.

Przystała na tę propozycję. Była dwa lata młodsza od Maciejówny i dosyć cicha, ale miała nadzieję, że się z nią zaprzyjaźni. Na samym końcu, za powozem, jechał Finn, żeby strzec tyłów. Zbliżali się do bramy. Wilhelm podniósł rękę w stronę strażników, w geście powitania. Rozpoznali go i powielili gest. Podjechał do nich, żeby zamienić parę zdań. Nie umknęło uwadze Jagny jak zerknęli na nią w pewnym momencie. W końcu poklepali rycerza po kolanie, zaśmiali się i pozwolili wjechać. Wilhelm kiwnął na narzeczoną i resztę. Tym razem trzymała się ogona jego konia. Wolała nie zwracać na siebie zbytniej uwagi, choć nie do końca jej to wyszło.

Wjechali na zamkowy dziedziniec, praktycznie w całości równo wybrukowany. Powiodła wzrokiem po murach zamku, krużgankach i wieżach. Myślała, że schemat budowli jest wszędzie taki sam, w końcu zamek to zamek, jednak ten zdecydowanie różnił się od Wawelu. Przede wszystkim był mniejszy, ale to w żaden sposób nie ujmowało jego okazałości. Była nawet w stanie stwierdzić, że sprawiał lepsze wrażenie, niż warownia w Krakowie. Uważnie prześledziła każdy skrawek murów, każde okno, każde drzwi. Wszystko. Wilhelm przyglądał jej się przez kilka chwil, po czym postanowił przerwać jej fascynację.

- Jeszcze zdążę ci wszystko pokazać - powiedział - Jedźmy lepiej na plac, nie róbmy widowiska.

Wtedy się otrząsnęła i zauważyła, że w istocie kilku ludzi zaczęło się im przyglądać, coś szeptać między sobą i pokazywać na nich. Oderwała od nich wzrok i podążyła za narzeczonym. Brama znajdowała się w prawym rogu, była mniejsza, niż ta wjazdowa i już nie tak pilnie strzeżona. Przejechali przez nią i poczuła się trochę jak w domu. Było tutaj już o wiele więcej ludzi, koni i ogólnego harmidru. Bruk zastąpiła ziemia, rosły też dwa niewielkie drzewa, ale mury nadal pozostały okazałe. Zatrzymali się na uboczu i zsiedli z koni. Jagna umiała trzymać emocje na wodzy, ale Karusia okazywała swoje podekscytowanie. Strzygła uszami, błyskała białkami oczu, nerwowo dreptała w miejscu. Maciejówna straciła zainteresowanie otoczeniem i skupiła się na klaczy.

- Spokojnie, kochana - głaskała ją po szyi, patrzyła na nią, trzymała pewnie wodze.

- Co z nią? - Wilhelm pojawił się za nią.

- Nowe otoczenie - wyjaśniła - Dużo koni.

- Będzie musiała przywyknąć.

- Przyzwyczai się. Ale te pierwsze kilka dni będzie nerwowo. Będę musiała do niej chodzić.

- Może zleć to któremuś ze stajennych? - zaproponował.

Jagna rozejrzała się po placu. Musiała to odziedziczyć po ojcu, bo nie czuła zaufania do tutejszych stajennych. Oczywiście, będzie musiała z nimi współpracować, ale wolała zrobić to sama. Po swojemu. Zrobić to dobrze.

Córka KoniuszegoΌπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα