5.

118 6 5
                                    

Kraków

Czekała na niego pod murami, w jednym z tych miejsc, gdzie nie sięgał blask pochodni ani ciekawski wzrok mieszkańców zamku. Trochę się bała, w końcu ojciec zapewne zacznie się martwić i będzie jej szukał, a gdyby ją tu znalazł, w dodatku z nim... Otrząsnęła się i zaplotła ramiona na piersi. Mur był chłodny, ciągnęło od niego i czuła gęsią skórkę na ciele. Nie mogła długo na niego czekać, ojciec w końcu może się zorientować, że coś jest nie tak. Rozejrzała się nerwowo. Dostrzegła ruch nieopodal. Ktoś wymknął się z zamku przejściem dla służby. Postać narzuciła kaptur na głowę i ostrożnie ruszyła w jej kierunku. Przywarła plecami do muru, dla bezpieczeństwa. Wychyliła się i wtedy została ponownie przyparta do zimnego kamienia. Szybko zasłoniła usta dłońmi, tłumiąc pisk.

- To tylko ja - szepnął - Ludwig.

Zachichotała i oparła dłonie na jego piersi. Było ciemno, ledwo widziała rysy jego twarzy. Jednak chochliczy blask w oczach dostrzegała wyraźnie. Widywali się, w tajemnicy, przez ostatnie kilka dni. Zdążyła się dokładnie przyjrzeć jego obliczu.

- Słyszałam, że... Niedługo wyjeżdżacie.

- Za dwa, może trzy dni - potwierdził.

Położył dłonie nisko na jej talii i zbliżył się, stykając ich ciała. Wstrzymała oddech.

- Zobaczymy się jeszcze? - spytała z nadzieją.

- Na pewno... - rzucił obojętnie - Ale nie myślmy o tym teraz...

Nie zdążyła nic powiedzieć, bo zamknął jej usta swoimi. Już wcześniej skradł jej pierwszy w życiu pocałunek. Nie potrafiła się po nim otrząsnąć i ciągle wspominała go w snach. Ilekroć łączył ich wargi lub dotykał ją dłońmi, czuła motylki w brzuchu i po plecach przebiegały jej dreszcze ekscytacji. Teraz było tak samo. Przeniósł pocałunki na szyję, przyciskając ją bardziej do siebie.

- Ludwigu... - westchnęła cicho.

Nie odpowiadał. Był jak w transie. Nigdy nie posuwał się dalej, tym razem jednak nie zamierzał sobie odmawiać i zapragnął więcej. Zaczął gwałtownie podciągać jej sukienkę do góry. Gdy chłodny wiatr owiał jej nogi, momentalnie otrzeźwiała. Poruszyła się, żeby uwolnić się z ciasnego uścisku.

- Ludwigu, wystarczy... - sapnęła.

Zaparła się i odepchnęła od siebie rycerza. Dyszał ciężko, patrząc na nią z niezrozumieniem. Ona normowała oddech i poprawiła odzienie.

- Muszę już iść - wytłumaczyła szybko.

Czmychnęła w stronę zamku, nim zdążył cokolwiek powiedzieć.

***

Następnego dnia

Nie spała dobrze. Nie bolało ją ciało, a bardziej czuła na sobie ciężar niezręcznej sytuacji z minionej nocy. Chciała porozmawiać na ten temat z Ludwigiem, ale ojciec polecił jej pojawić się w stajni w stroju do jazdy, gdy skończy pracę. Zdziwiło ją to, ale postanowiła wykorzystać ten czas na oczyszczenie myśli. Założyła więc swoje specjalne portki, z dodatkową warstwą materiału na wewnętrznej stronie nóg i na pośladkach, do tego przyciętą do kolan sukienkę na drewniane, duże guziki. Założyła wyższe trzewiki za kostkę, włosy związała w kitkę, wzięła skórzane rękawiczki i poszła do stajni.

Stanęła jak wryta, gdy czekał tam na nią ojciec i Hubert, a przede wszystkim - trzy dorodne konie fryzyjskie. Potrząsały grzywami i parskały, czekając posłusznie na dalsze polecenia. Jagna powoli zbliżała się do mężczyzn.

Córka KoniuszegoWhere stories live. Discover now