12.

106 6 18
                                    

Kraków

Podziwiała ojca, że potrafił o wszystkim pamiętać i o wszystko zadbać, mimo takiego niespodziewanego wydarzenia. Już dużo się działo, gdy rok był zwyczajny, a co dopiero teraz? Jagna ledwo miała choćby chwilkę, by zajrzeć do swojego wychowanka. Już następnego dnia miały zacząć się pierwsze zmagania, wszyscy już dotarli do Krakowa, stajnie zapełniły się dorodnymi i muskularnymi rumakami. Jednym słowem - pracy było co nie miara.

Upał tego dnia mocno dawał w kość. Słońce grzało niemiłosiernie, dodatkowo powietrze było ciężkie, bez chociażby delikatnego powiewu wiatru. Porzuciła zasady etykiety i zignorowała fakt, że po zamku i Krakowie paradują znamienici goście - założyła najbardziej przewiewną koszulę, jaką miała w garderobie, lekką spódnicę ponad kostki, a z butów całkowicie zrezygnowała. Włosy spięła wysoko w kok, choć to niewiele pomogło. Czuła jak pot spływa jej po karku i dalej, wzdłuż pleców, cieknie po skroniach, gromadzi się na czole i dekolcie. Jedyne, na co miała teraz ochotę, to wskoczyć nago do Wisły i przeczekać ten dzień. Miała wrażenie, że kurz i brud oblepia całe jej ciało. Drobne kamyczki kłuły ją w stopy, ale była nieugięta. Ignorowała jedną z zasad ojca, dotyczącą ubioru przy koniach - brak obuwia mógł się skończyć w najlepszym wypadku bólem i brzydkim siniakiem. Rękawy koszuli podciągnęła już pod same łokcie. Sapnęła, wyprostowała się i otarła czoło przedramieniem. Wtedy jej wzrok padł na mężczyznę, który stał w progu stajni, opierając się o niego barkiem i patrzył jak pracuje.

- Już myślałem, że nie oderwiesz się od tej miotły - zażartował i wszedł w głąb stajni.

Gdy oddalił się od ostrego blasku słońca, Jagna mogła mu się dokładniej przyjrzeć. Ciemne oczy, ciemne włosy, sięgające mu do ramion, lekko pokręcone, dodający męskości zarost, to znajome spojrzenie... Wilhelm. Rycerz, który rok temu odwiedził Kraków w towarzystwie księcia bawarskiego. Ten sam, którego poznała dzień przed ich wyjazdem.

- Gdyby wojacy z takim samym zapałem wykonywali rozkazy, być może uniknęlibyśmy wielu wojen - stanął przed nią.

- W takim razie niech każdy wojak choć raz wysprząta porządnie całą stajnię - podała mu miotłę, uśmiechając się chytrze.

Wziął kij do ręki, przyjrzał mu się, zważył w dłoni, przesunął po podłodze i zmarszczył czoło.

- To chyba nie dla mnie - oddał jej miotłę - Z mieczem mi bardziej po drodze.

Zachichotała, w czym jej zawtórował. Unikała spoglądania na niego, z kolei on przyglądał jej się z zainteresowaniem. Dawno jej nie widział. Minął rok, odkąd był tu ostatnim razem.

- Co cię sprowadza do Krakowa, panie? - spytała.

Skierowała się do składzika, w którym przechowywali widły, miotły i inne tego typu rzeczy. Wilhelm podążył za nią, zakładając ręce za plecami.

- To, co wszystkich.

- Turniej? - wyłoniła się z pomieszczenia, patrząc na niego przelotnie.

- Początkowo się wahałem, ale w końcu uległem - wzruszył ramionami - W Bawarii bym się nudził, a tak trochę się rozerwę.

Pokiwała głową ze zrozumieniem.

- I pomyślałem, że turniej jest idealną okazją do odbycia obiecanej rozmowy - dodał.

- Rozmowy? - popatrzyła na niego.

- O tym jak zostałaś zaklinaczką koni.

Na wierzchu dłoni momentalnie poczuła mrowienie. Mimowolnie przypomniała sobie o pocałunku, jakim ją wtedy pożegnał. Patrzyli na siebie przez moment w całkowitej ciszy. Lekko piskliwe rżenie wyrwało ich z amoku. Wilhelm nawet cofnął się pół kroku, jakby jej bliskość działała na niego odurzająco. Jagna wyjrzała na zewnątrz i dostrzegła rudy łebek. Uśmiechnęła się do siebie.

Córka KoniuszegoWhere stories live. Discover now