Część Bez tytułu 53

1 0 0
                                    

Już po kilku momentach blok był ponad metr poniżej pierwotnego poziomu. Szyba, przez którą Steve próbował dojrzeć co dzieje się z Markiem będąca wcześniej na wysokości jego twarzy teraz znalazła się obok jego kolan. Postanowił po raz kolejny otworzyć drzwi. Szarpnął z całych sił, wtedy te nareszcie puściły. Udało mu się je uchylić na tyle, że mógł wcisnąć się do środka.

Rzucił okiem za siebie. Wszyscy wokół albo uciekali w popłochu albo z dalszej odległości patrzyli na rozwój wydarzeń. Upewnił się, że Meadow wraz opiekującymi się nią medykami jest wystarczająco daleko, aby nic jej nie groziło. Po czym długo się nie namyślając z trudem wsunął się do klatki. Nie zdążył dobrze minąć progu jak budynek ponownie obniżył swoje położenie. Zobaczył Marka. Owinięty czarnym i lśniącym plugastwem wił się na wszystkie strony. Choć to co go więziło na pierwszy rzut oka wydawało się być w pełni zmaterializowane i trwałe, podczas szamotaniny dużymi fragmentami odpadało na ziemię. Wyglądało to trochę jakby olbrzymie krople czarnej mazi, które choć lądowały na podłodze klatki to już po chwili jak za dotknięciem magicznej różdżki wędrowały z powrotem do ściany. Następnie kontynuowały swoją podróż do miejsca, z którego wychodziło przypominające grube pnącze coś co więziło Marka. Zresztą ten ewidentnie tracił siły. Stawiany przez niego opór wyraźnie słabł z upływem czasu. Już teraz prawie się nie ruszał. Nie reagował też na starającego się z nim porozumieć Steve'a. Blok ponownie obniżył swoje położenie. Tkwił już w zapadlisku ponad okna mieszkań na parterze.

Skoro monstrum udało się pokonać lub przynajmniej skutecznie osłabić za pomocą kawałka ostrej stali, to czemu nie spróbować tego samego na tym co mieściło się w ścianach. Z takim właśnie pomysłem Steve doskoczył do topora leżącego u stóp Marka. Zamachnął się nim, a następnie trafił idealnie w miejsce, z którego wydobywało się przerażające ustrojstwo. Węzy wokół Marka puściły. Ten bezwładnie opadł na ziemię. Steve zaczął go pośpiesznie cucić.

- Co ty do cholery robisz - odezwał się nagle.

- Nie zostawię cię tu. Nie umrzesz mi tu - odparł Steve z trudem powstrzymując niespodziewany napływ emocji.

Blok po raz kolejny zapadł się niżej pod ziemię. Obaj mężczyźni wiedzieli, że nie mają w tej chwili czasu na dalszą pogawędkę. Zło nie zamierzało im jednak odpuścić tak łatwo. Na ścianach ponownie zaczął zarysowywać się dziwny cień. Wyglądał identycznie jak ten, który obaj zdążyli już zaobserwować wcześniej będąc po drugiej stronie niewidocznej bariery. Dokładnie taką formę potrafiło przybierać monstrum. Nie bez trudu ruszyli w kierunku drzwi. Próbowali je ponownie uchylić. Niestety na skutek obsuwania się budynku jego wejście zostało przysypane ziemią. Nie pozostało im nic innego jak spróbować się wydostać z bloku choćby przez jedno z okien na klatce. Ruszyli schodami na górę. Byli na wysokości pierwszego piętra, gdy tym razem zapadlisko znacznie szybciej uporało się z kolejnymi kondygnacjami. Mieli wrażenie, że teraz blok zapadł się o minimum dwa kolejne piętra. Dym z pożaru ponownie zaczął gęstnieć. Mark nie dał tego po sobie poznać, ale pomyślał, że ta winda do piekła jakim był cały blok, nie zamierza ich wypuścić. Mimo tego sąsiad najwyraźniej wyczytał trapiące go myśli z jego twarzy.

- Nie zatrzymuj się - krzyknął do niego – Gazu, na samą górę. Wydostaniemy się stąd. Meadow czeka na nas.

Na wysokości swojego mieszkania ogień zdążył już wydostać się na klatkę. Do tego na schodach jak i rząd stopni powyżej przejście blokowały częściowo zwęglone ciała strażaków. Ledwo udało im się dostać na kolejne piętro. Budynek ponownie zapadł się niżej. Czuli na plecach zbliżającej się do nich otchłani pochłaniającej blok. Kolejne piętra znalazły się pod ziemią. Sytuacja stała się mocno dynamiczna.

W paszczy szaleństwaWhere stories live. Discover now