Część Bez tytułu 32

0 0 0
                                    

Biegł przed siebie, ile tylko miał sił. Za nic nie chciał dopuścić do bezpośredniej konfrontacji z bezgłowym, który podążał za nim. Biegnąc przez las z jednej strony martwił się o uderzające raz po raz pioruny. Te niejednokrotnie trafiały w drzewa. Z drugiej zaś strony, gdyby nie burza, z pewnością już dawno jego ucieczka skończyłaby się znacznie szybciej. Każdy błysk pozwalał mu choć trochę rozejrzeć się po okolicy. Owszem zdążył już kilkukrotnie uderzyć się o jakąś natrętną gałąź, a nawet przewrócić o wystający korzeń. Wciąż jednak biegł dalej.

Znał też trochę okolicę. Przecież spacerował tu najpierw w towarzystwie Julii, a później, kiedy przestali się dogadywać często sam zapuszczał się co raz to dalej szukając spokoju pośród drzew. Teraz także doskonale zdawał sobie sprawę, gdzie się znajduje. Wiedział, że jeżeli uda mu się biec w miarę prosto to powinien za jakiś czas dotrzeć do polany, przy której znajdowała się z kolei droga prowadząca do asfaltówki wylotowej w kierunku miasta. Ta trasa może nie była najruchliwsza, ale nawet w nocy zdarzało się, że przejeżdżał tamtędy ktoś miejscowy chcący sobie skrócić podróż czy też unikający patrolów policji. Zresztą z tej drogi widać było szczyty bloków, w których mieszkał. Właśnie na to liczył w tej chwili. Niestety to, że zamiast na skutecznym pokonywaniu przeszkód skupił się na myśleniu w jednej chwili wyłożył się na ziemię. Podczas upadku potwornie mocno uderzył się w ramię. Ból jaki odczuwał nie mógł zwiastować nic dobrego. Mark był niemal pewny, że uszkodził obojczyk. Ostrożnie odwrócił się na plecy. Starał się przesunąć do najbliższego drzewa, tak aby mógł się o nie oprzeć. Nie był stanie unieść prawej ręki do góry. Przy każdej zmianie położenia ciała zaciskał mocno zęby, tak aby nie krzyknąć. Nie chciał ułatwiać sprawy goniącemu go potworowi. Poza tym miał nadzieję, że teraz kiedy leży niemal na ziemi istnieje szansa na pozostanie niezauważonym. Przecież i tak nie ma głowy, to jak ma cię zobaczyć, pomyślał. Zaraz po tym mimo doskwierającej kontuzji na ustach pojawił się uśmiech. Szybko jednak zniknął, gdy usłyszał zbliżające się w jego kierunku kroki. Wraz z każdym uderzeniem pioruna rozświetlającym na chwilę niebo usilnie starał się dostrzec cokolwiek. Zamarł, gdy nagle przed nim z ciemności wyrosła jakaś postać. 

W paszczy szaleństwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz