Część Bez tytułu 47

1 0 0
                                    

Mark po chwilowym odpłynięciu odzyskał przytomność choć nadal nie wyglądał na do końca świadomego tego co się dzieje wokoło. Oszołomiony starał się podnieść z podłogi. Poczuł ból, tym razem nie pochodził on z okolic obojczyka. Teraz odezwała się noga, w którą zraniło go monstrum. Niby jedna rana, a leci z niej jakby ją urwało, pomyślał. Żeby zatrzymać krwawienie użył paska. Kiedy go zaciskał na nodze skrzywił się. Spojrzał na Steve'a, który starał się przywrócić Meadow do świata żywych. Nagle usłyszał głos, co najmniej jakby ktoś odezwał się przez krótkofalówkę. Nastawił uszu, aby upewnić się czy nie ma jakiś omamów. Głos z radia znowu się odezwał. Zerknął ponownie na Steve'a, który w tym momencie także musiał usłyszeć to samo bowiem podniósł wzrok znad leżącej bez oznak życia Meadow i spojrzał na Marka.

- Pójdę to sprawdzić. Nie przestawaj jej reanimować. Na pewno zaraz odzyska przytomność - odezwał się Mark, by już po chwili kuśtykając zniknąć z salonu.

Ze względu na ból nogi oraz przypominającą o sobie coraz mocniej kontuzję ramienia poruszał się naprawdę powoli. Szedł niemal przyklejony do ściany, dzięki czemu, gdy tylko znalazł się w przedpokoju mógł zobaczyć przez, ciągle pozostające uchylone, drzwi wejściowe co dzieje się na klatce. Zrobił jeszcze krok do przodu. Nie wierzył własnym oczom. Na zewnątrz stał strażak, który w dłoniach trzymał olbrzymi topór. Po chwili dostrzegł dwóch kolejnych mężczyzn. Szeroko uśmiechnął się na ten widok. Już miał się odezwać, gdy usłyszał jakiś hałas. Nie minęła sekunda jak radość zmieniła się w przerażenie. Zobaczył jak monstrum jednym ruchem ścina głowę stojącego najbliżej drzwi strażaka. Na jego twarzy wylądowała krew, która chlusnęła w jego stronę podczas dekapitacji. Zanim otrząsnął się z szoku, pozostała dwójka też już nie żyła. Wtedy w prześwicie pomiędzy na wpółotwartymi drzwiami wejściowymi mignęła mu postać ledwo mieszczącego się na klatce potwora. Wydawało mu się, że atakuje kolejną osobę, która będąc jeszcze na schodach pozostawała poza zasięgiem jego wzroku.

Długo się nie namyślając pośpiesznie, na tyle na ile było to dla niego w tej chwili możliwe, przekroczył próg mieszkania. Chwycił leżący na podłodze topór. Choć wszystko trwało moment, miał wrażenie, że kiedy schylał się po broń poczuł dziwnie znajomy ruch chłodnego powietrza. Kochana zbłąkana duszyczka, to właśnie ta myśl pojawiła wtedy się w jego głowie. Podniósł topór i zamachnął się w stronę zaskoczonego monstrum. Jego cios wylądował na dolnej części czaszki potwora, rozdzierając jego szczękę na dwie części. Uderzenie było jednak na tyle potężne, że ostrze topora nie tylko schowało się całe w ciele bestii, lecz przebiło się również na zewnątrz z drugiej strony na wysokości miejsca, w którym zaczynała się jego szyja. Mark nie mógł uwierzyć, że był w stanie wykrzesać z siebie aż tyle mocy. Coś w środku niego podpowiadało mu, że miał w tej potyczce jakieś wsparcie.

Monstrum runęło do tyłu, przygniatając zwłoki strażaka, który zginął jako ostatni. Nie wydawało żadnych odgłosów. Nie poruszało się. Wszystko wskazywało na to, że nareszcie nie żyje. Mark postanowił jednak wstrzymać się radością. Zakrztusił się wszechobecnym na klatce dymem, który zaczynał również szczypać go w oczy. Mimo to jeszcze dobrą minutę stał w bezruchu przyglądając się z obrzydzeniem potworowi. W końcu z tego stanu wyrwał go głos, który go wołał. To był Steve. Krzyczał coś do niego z wnętrza mieszkania. Zaczął się wycofywać. Czuł niemiłosierny ból w nodze, jak i w okolicy wcześniej uszkodzonego obojczyka. Najwidoczniej adrenalina z niego schodziła, a zażyte leki przeciwbólowe całkowicie przestawały działać. Zachwiało nim, do tego stopnia, że musiał ratować się przed upadkiem. Wszedł z powrotem do środka. Od razu zauważył, że początkowo niegroźny pożar w mieszkaniu zdążył już wymknąć się spod kontroli. Już wiedział, że to najwyższy czas, aby się ewakuować. Minął przedpokój i stanął w drzwiach salonu. Ujrzał Steve'a, który miał w oczach łzy. Gdy tylko ten podniósł na niego wzrok krzyknął radośnie.

- Ona żyje. Żyje, słyszysz. Udało się ją uratować.

- Cieszę się - Wypowiedział te słowa z wielkim trudem. – Steve musimy stąd spadać. Za chwilę to miejsce nas stąd nie wypuści.

- Chodzi ci o tego potwora?

- Nie, chodzi o pożar. Całe mieszkanie zaraz spłonie.

W paszczy szaleństwaWhere stories live. Discover now