Część Bez tytułu 40

1 0 0
                                    

Ogień wzniecony w mieszkaniu szybko zaczął się po nim rozprzestrzeniać. Rozwścieczone monstrum było wyraźnie zaskoczone. Płomienie trawiły jego człekokształtne ciało. Choć wcześniej było niewidoczne dla ludzkiego oka, obecnie wciąż pozostawało w zmaterializowanej postaci. Dzięki temu można było go zranić, tak przynajmniej myślał Steve trzymając na rękach nieprzytomną Meadow. Skrył się w kącie salonu jak najdalej od ognia. Olbrzymi stwór o przerażającym wyglądzie przypominającym przerośniętą i zmutowaną staruszkę zaczął miotać się na wszystkie strony. Jego ostre i długie pazury rozcinały wszystko z czym miały styczność. Istota wyglądała jak dzikie zwierzę zamknięte wbrew swojej woli w klatce. Kiedy ogień przeskoczył na jego przerzedzone włosy wydało z siebie ten sam przeraźliwy odgłos, który Steve słyszał już wcześniej. Ewidentnie miało dość. Po chwili rzuciło się do ucieczki. Wybiegając z salonu nic nie robiło sobie z framug i ścian. Najzwyczajniej w świecie burzyło jedną napotykaną przeszkodę za drugą. Po tym jak wydostało się na klatkę ruszyło na górę. Wyraźnie chciało skorzystać z niewidocznej bariery.

Steve kucał przy Meadow. Okazało się, że rana zadana pazurami nie była tak poważna na jaką wyglądała. Zupełnie przeciwnie do tej powstałej na skutek wbitego szpona. Wydobywała się z niej krew. Steve chwycił wiszącą na oparciu fotela koszulkę i przycisnął ją mocno do rany starając się w ten sposób powstrzymać choć na chwilę wydające się nie mieć końca krwawienie. Sprawdził czy Meadow oddycha. Był przekonany, że nie. Rozpoczął masaż serca oraz sztuczne oddychanie.

W paszczy szaleństwaWhere stories live. Discover now