ROZDZIAŁ 30[THOMAS]

117 11 9
                                    

Udaliśmy się sami do zaczarowanego lasu. W razie, czego poinformowaliśmy dyrektora, gdzie możemy być. Chodziło o to, że gdyby ktoś zauważył kogoś innego, niż oczekiwał mógłby się przestraszyć i nie wyjść z ukrycia. A być może to Theo nas wezwał. Przynajmniej z tego, co wiem, to tylko z nim jestem połączony dziwną mocą.

Moja ręka jeszcze troszkę krwawiła, przynajmniej widać to było na bandażu, ale napis powoli zaczynał znikać. Goiła się, więc najprawdopodobniej Theo musiał rzucić na nią jakieś zaklęcie. Mimo to cholernie szczypie i ledwo dałem radę dojść do lasu. Dylan ciągle na mnie patrzył z troską i pytał, czy wszystko w porządku. To takie kochane z jego strony, że się o mnie troszczył.

— Wiem, że to nieodpowiedni czas na takie wyznania, ale chciałbym, żebyś pojechał ze mną na święta do ciotki — usłyszałem w pewnym momencie. Nie powiem, że mnie to nie zaskoczyło, bo jeszcze nie zdarzyło mi się być u kogoś na świętach. Z jednej strony super miło, że dostałem zaproszenie, a z drugiej nie chciałem być dla niego i jego rodziny ciężarem. — Tyle przecierpiałeś z mojej winy, że chcę żebyś w końcu mógł mieć dużo lepsze wspomnienia.

— A to nie tak, że czujesz się winny i chcesz odkupić swoje winny? — pytam, obserwując moje buty, które wydają się teraz dużo bardziej interesujące niż jego wzrok.

Brunet wyminął mnie i stanął tak, że musiałem na niego spojrzeć. Patrzył na mnie z uśmiechem i miłością, jaką nigdy nie doświadczyłem od nikogo innego.

— Chcę, żeby miłość mojego życia była ze mną w te szczególne dni — powiedział z przekonaniem, kładąc dłonie ma moich policzkach. Na jego wyznanie mocno się uśmiechnąłem. — Szczególnie, że teraz jesteś dla mnie jedynym oparciem, poza ciotka i Twoim ojcem.

— Jesteś najlepszy! — powiedziałem, a potem delikatnie musnąłem jego usta.

— Wiem — Śmiech Dylana sprawił, że droga do lasu wcale nie była tak przerażająca, jak mogła być, gdybym był tu sam. Cieszyłem się, że szedł tuż obok mnie, a nawet trzymał mnie za rękę.

— A twoje ciotka nie będzie mieć nic przeciwko temu, że z Tobą przyjadę? — zapytałem, gdy tylko uświadomiłem sobie, że przecież najpewniej nie wie, że Dylan jest gejem, a co do dopiero, że ma chłopaka. — W sensie do niedawna twierdziłeś, że nie jesteś gejem i że mnie nienawidzisz.

— Dopóki nie dowiedziałem się, że mi na Tobie zależy, przez to, że mogłem Cię stracić i to kilkukrotnie — odpowiedział, ale tym razem z ogromna powagą na twarzy. W Jego brązowych oczach paliły się iskierki szczerości, które sprawiły, że nie mogłem odwrócić od niego wzroku. — Nie wiem, jaka będzie przyszłość, ale po ostatnich wydarzeniach wiem, że chcę Cię w moim życiu, Tommy.

Chciałem coś odpowiedzieć. Właściwie powiedzieć mu, że go kocham, ale w tym momencie usłyszeliśmy trzask, a zaraz potem oboje spojrzeliśmy w głąb lasu. Stał tam chłopak w bluzie, który trzymał innego chłopaka. Patrzył wprost na nas, a właściwie nawet ruszył w naszym kierunku.

Dopiero po chwili zorientowałem się, że to rzeczywiście Theo. Nie wyglądał jednak na kogoś, kto chciał nam zaszkodzić. W dodatku z każdym krokiem miałem wrażenie, że dostrzegałem na jego twarzy przerażenie, zmęczenie i smutek w jednym. Oczywiście musieliśmy być ostrożni, bo już raz ten człowiek nas oszukał i dobrze wiedzieliśmy, że mógł zrobić to ponownie.

— Czego tu chcesz? — zapytał wrogo brunet, obserwując dokładnie każdy ruch jego brata.

— Jesteście sami? — odparł Reaken, na co potwierdziliśmy kiwnięciami głowy. Oczywiście nie wspominaliśmy o specjalnych bransoletkach nas lokalizujących. — Wiem, że narobiłem wiele złego, ale zróbcie dla mnie tą jedną rzecz i go ode mnie weźcie.

Wraz z Dylan pokiwaliśmy i wzięliśmy ciało, które podał nam chłopak. Jak się okazało był to Liam. Miarowo oddychał. Na ciele miał mnóstwo różnych zadrapań, siniaków i zaczerwień. Theo, gdy tylko na niego patrzył, wyglądał jak bezbronny szczeniak, który zaraz miał się popłakać. Może pomimo wielkiego chuja, jakim był, rzeczywiście kochał mojego brata? A może to też okrutne kłamstwo, które mi powiedział.

— Muszę już iść... — dodał w końcu, a potem się odwrócił i ruszył w głąb.

— I to tyle? — rzuciłem do niego oschle jego brat. — Gdzie wszelkie zasadzki? Intrygi?

— Dylan, przestań! — Theo ponownie spojrzał na O' Briena. — Jestem chujem i dobrze o tym wiesz, ale on... — Palcem wskazał na Liama, który spał jak niewinne dziecko. — On nie zasługuję na to, co przeszedł przeze mnie i naszą pojebaną rodzinę. Na szczęście nie będzie musiał tego pamiętać.

— Zaraz, o czym ty mówisz? — dopytałem, ale on tylko smutno się uśmiechnął, a potem wypowiedział jakieś czary i zniknął w portalu.

Moja ręka w mgnieniu oka się zagoiła i już nie bolała, więc ściągnąłem opatrunek. I nie było tam nic. Zupełnie nic.

Oczywiście potem bezpiecznie wróciliśmy do szkoły, a Liama odstawiliśmy na odział szpitalny, w którym ja niedawno byłem. Zmęczenie ostatnich dni dało mi się we znaki, bo po powrocie miałem mocny krwotok z nosa i gdyby nie odpowiednie leki, to mógłbym się i nawet wykrwawić.

Od powrotu też nie mogłem przestać myśleć o jednej sprawie, a mianowicie o tym, co jako ostatnie powiedział brat Dylana. Mówił, że na szczęście Liam nie będzie musiał tego pamiętać, ale to by oznaczyło, że Theo usunął mu pamięć. Dylan leżał przytulony do mnie. Widział, że coś jest nie tak, więc pocałował mnie w główkę, a potem zapytał, czemu jestem taki przygnębiony.

— Twój brat nie daje mi spokoju... — zacząłem, bawiąc się nerwowo butelką wody, którą popijałem co jakiś czas. — Powiedział, że Liam nie będzie musiał tego pamiętać, o co mogło mu chodzić?

—Nie wiem, ale mam nadzieję, że to nic złego... Resztę wieczoru spędziliśmy wtuleni w siebie, prawie w ogóle nic nie mówiąc. Każdy z nas był zajęty własnymi myślami. I każdy z nas miał własną teorię, tego co mogło przyjść i się zdarzyć.                

Magiczna więź • Eliksir Miłości [Dylmas/Zakończone]Where stories live. Discover now