ROZDZIAŁ 28[Dylan]

166 13 29
                                    

Wraz z Thomasem, który zaraz po usłyszeniu całej prawdy o Theo, wyrwał wszystkie kabelki ze swojego ciała i  wstał jak nowo narodzony, udaliśmy się do dyrektora, informując jego ojca o zaistniałej sytuacji. Nie powiem, że nie trząsłem portek, bo kurwa, trząsłem jak nigdy. Teraz musiałem się przyznać do kłamstwa przed dyrektorem akademii na wiele tematów. Tym bardziej na temat mojej rodziny, od której odszedłem oraz poinformować go o  zaginięcia Liama. Mam tylko nadzieję, że mój brat, debil go nie zabił.

— A więc chcesz mi powiedzieć, że miałeś dać jedną z najważniejszych ksiąg swojemu bratu, który jest wilkołakiem? I o którym do tej pory nie mieliśmy żadnej wiedzy? I który zabił jakiegoś człowieka? — Staruszek ciągle dopytywał, a na każde z jego pytań, niestety musiałem przytaknąć. Chociaż wolałbym, by to wszystko było zwykłym koszmarem.

— Tak, przepraszam ... — przyznałem z ogromnym wstydem, masując swój kark. Zawsze tak robiłem, gdy się stresowałem. — Kłamałem na wiele tematów, ale to tylko, dlatego, że nie znosiłem mojej biologicznej rodziny . Wyprowadziłem się od nich i mieszkałem u mojej ciotki, która pisała się O'Brien, więc zmieniła mi nazwisko, gdy miałem mieć rekrutacje do akademii.

— Czemu nie znosiłeś swojej rodziny? — zapytał mężczyzna zza biurka, nie odrywając ode mnie wzroku, co było lekko przerażające i stresujące. 

— Bo pierwsze: moje prawdziwe nazwisko to Reaken... — zacząłem, ale dyrektor, gdy tylko usłyszał moje poprzednio nazwisko, omal nie padł na zawał. Dobrze, że miał wodę obok siebie, którą natychmiast upił. — A po drugie cała moja rodzina lubiła torturować ludzi.

— Powiedziałeś Reaken? — dopytał, a w jego oczach zauważyłem ogromne przerażenie. Nie rozumiałem, o co chodzi, ale mimo to pokiwałem głową. — Liam jest, więc w ogromnych tarapatach. Jeśli porwała go twoja rodzina, to może być nawet bardzo źle.

— Ale o co chodzi, tato? — wtrącił się Thomas, który co chwilę patrzył to na ojca, to na mnie, próbując łączyć wszystkie fakty. W sali opowiedziałem mu z grubsza cześć o mojej rodzinie, ale dopiero teraz sumował całą prawdę.

— Walerian Amber Reaken był twoim dziadkiem, prawda? — Staruszek zignorował pytanie Sangstera i spojrzał na mnie oczekująco. Przez chwilę próbowałem sobie przypomnieć, czy mama coś mówiła o nim jak byłem mały, ale nic nie kojarzyłem. Takie sprawy zawsze zatrzymywała dla siebie. No przynajmniej mi w ogóle nie ufała, bo ciągle jej mówiłem, że jest głupia, chcąc zniszczyć szkołę magii.

— Jedyne, co pamiętam to, że mówiła, że jej tata ma z kimś niewyjaśnione sprawy i ma zamiar się zemścić.

— Mówiła o mnie... — rzucił ojciec Liama tak cicho, że ledwo go usłyszeliśmy. — Twój ojciec, ja i dwójka innych czarodziejów założyliśmy tą szkołę na terenie dziadka Reakena. On jak najbardziej chciał założyć szkołę magii dla wszystkich, ale jego syn Eugeniusz z czasem twierdził, że szkoła należy przecież do jego rodziny i to on powinien nią rządzić. W końcu się tak stało po śmierci Twojego, bardzo dobrego dziadka. Ale Eugeniusz był złym dyrektorem. Nauczał dzieciaki czarnej magii. Wkrótce jego ambicje sprawiały, że szalał jeszcze bardziej i posunął się do eksperymentowania na uczniach. Doszło do śmierci dziewczyny. Poza tym wyszło, że jest wilkołakiem. Tak jak cała jego rodzina. Wtedy wezwałem pomoc i zabrali Twojego ojca do specjalnego więzienia.

— To, dlatego mama mówiła, że ma ochotę rozsadzić tą szkołę... — stwierdziłem, gdy przypomniałem sobie, jak narzekała na tą akademię. Być może, dlatego właśnie tu chciałem złożyć papiery, jako czarodziej. Lubiłem jej robić na złość jak jeszcze z nią mieszkałem, ale potem zaczęła mnie przerażać i po którejś kłótni wyprowadziłem się do mojej ciotki. Później zmieniłem nazwisko.

— Wiesz, gdzie mogą znajdować się Twoi rodzice? — pyta mnie spokojnym tonem, ale kręcę głową.

— Być może w starym domu, za zwodzicielskim mostem, koło lasu... — odpowiedziałem, mając na myśli dom, w którym kiedyś mieszkałem. — Jeśli nie tam, to nie mam pojęcia, gdzie mogą być.

— Wyśle tam straże, a wy się macie nie ruszać z pokojów, jasne? — Jego wyraz twarzy był bardzo surowy, ale nie dziwiłem się dyrektorowi, w końcu jego syna porwał mój psychopatyczny brat wraz z równie pojebaną rodzinką.

— Profesorze? — zacząłem niespokojnie, a z każdym kolejnym słowem brałem ogromny wdech. — Jest jeszcze jedna rzecz, o której musi pan wiedzieć.

— Jaka?

Czułem, że za chwilę dyrektor wyrzuci mnie na zbity bruk i każe zerwać kontakty z jego dziećmi, za to jak bardzo ich wszystkich naraziłem.

— Theo mnie szantażował tym, że w każdej chwili mógł zabić Thomasa. Podobno złączył go ze sobą jakimś zaklęciem wiążącym. Możemy jakoś cofnąć to zaklęcie?

— Dylan, chciałbym, ale... — On jednak wydaje się wciąż spokojny. Nie wyrzuca mnie za sprowadzone niebezpieczeństwo. Tylko spogląda z troską na Thomasa, który przysłuchuje się naszej rozmowie. — Jeśli Theo wypowiedział to zaklęcie, to tylko on może zdjąć jego czar.

— Czyli mój brat wciąż może go w każdej chwili skrzywdzić? — pociągnąłem temat. Ojciec Thomasa spuścił wzrok, a potem odsunął się od biurka. Stanął tuż koło okna i wpatrywał się przez chwilę we wzgórze.

Thomas posmutniał, więc chwyciłem go za dłoń. Boże. To wszystko moja wina.

— I tak na coś umrę... Myślałem, że prędzej zabije mnie ta choroba... — odrzucił niby obojętnie, ale znałem go na tyle, że wiedziałem, że przeraża go wizja śmierci w katuszach. — Zresztą to moja wina. To ja go sprowadziłem tutaj. Pomógł mi, więc zaproponowałem mu nocleg, ale gdy zobaczył Liama, to naprawdę uwierzyłem w te jego bajeczkę o miłości. 

— Nieprawda to nie Twoja wina! — przerwałem mu, łącząc nasze dłonie. — Gdyby nie ja... Może gdybym go wziął ze sobą do ciotki, to nie stałby się taką szumowiną.

Scorbus popatrzył na nas podejrzliwie, tak jakby się zastanawiał, czemu nie próbujemy się zabić albo, chociaż kłócić, skoro nie dawno właśnie tak to wyglądało.

— Powiedzmy mu — szepnąłem blondynowi do ucha.   — A więc jesteśmy razem! — oznajmiliśmy równocześnie z moim ukochanym aniołkiem.

— Normalnie bym się ucieszył, bo czułem chemię między wami za każdym razem, gdy lądowaliście na moim dywaniku. Ale mówicie to w momencie, gdy ty... — Wskazał na Sangstera palcem. — możesz zginać w każdej chwili, a Liam najprawdopodobniej został porwany.

— Rozumiemy... — odpowiedzieliśmy znów jednocześnie. — Możemy coś zrobić?

— Nie, na razie idźcie się zająć szkołą, a ja idę na poszukiwania. — I w tym momencie Scorbus rzucił jakimś proszkiem na ziemię, z którego wyszedł zielony dym. 

Po chwili nie było śladu po dyrektorze akademii.

Gdy tylko wyszliśmy z jego gabinetu, Thomas chwycił mnie za rękę.

— Dylan...?

Odwróciłem się w jego stronę.

— Tak?

— Obiecasz mi, że go znajdziemy? — W jego brązowych oczach stanęły łzy, a głos drżał bardziej niż galareta na talerzu. Rzadko widziałem go w takim stanie, więc od razu go przytuliłem do siebie. Nie mogłem pozwolić, by moja mała kruszynka płakała. Za dużo cierpiał przeze mnie i moje kłamstwa.

— Obiecuję — wyszeptałem, mając nadzieję, że wkrótce tak się stanie i że mój brat nie jest takim chujem, jakim był ostatnio, gdy rozmawialiśmy. 

Ale jak to mówią nadzieja matką głupich. 

*** 

Magiczna więź • Eliksir Miłości [Dylmas/Zakończone]Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt