ROZDZIAŁ 12 [THOMAS]

235 22 75
                                    

Postanowiliśmy się przejść do parku. Niedaleko tego baru, co byłem ostatnio. W każdym razie tutaj mogliśmy mieć, choć odrobinę spokoju. Przynajmniej w porównaniu do korytarzy naszej akademii, bo tam musieliśmy udawać, że się nie znamy, albo nienawidzimy.

Dylan wyglądał na bardzo opanowanego, lecz jego dłonie drżały? Czyżby się czegoś bał?

- Wszystko w porządku? - zapytałem, gdy chłopak prawie przez całą drogę nic nie mówił.

Zatrzymał się i spojrzał na mnie.

- Kaya ma niedługo urodziny, a ja nie mam pojęcia, co jej kupić - oznajmił, a mnie totalnie zmurowało. Ze wszystkich możliwych opcji, tej spodziewałem się najmniej. Ale co ona mnie obchodzi? Po tym, co ostatnio mi powiedziała, to mam ochotę jej przywalić, ale z drugiej strony miała rację. Nikt mnie nie kochał. A samotność to była jedyna rzecz, jakiej naprawdę się obawiałem. Bałem się śmierci z myślą, że nikt nie siedziałby tuż obok mnie. Ta wizja mnie przeraziła, więc zadrżałem.

Dylan oczywiście zwrócił na to uwagę.

- To chyba ja powinien zapytać, czy wszystko w porządku? - odparł troskliwie, więc tylko przytaknąłem i zacząłem myśleć o prezencie dla dziewczyny. Musiałem jakoś zmienić temat, bo bałem się, że będzie chciał go pociągnąć, a nie oszukujmy się, nie miałem zamiaru mu się spowiadać.

- Może urządź dla niej kolację, czy coś? Kup kwiaty, wiesz... - zaproponowałem, na co brunet od razu się uśmiechnął. Stwierdził, że to zajebisty pomysł i musi go wykorzystać.

Robiło się coraz ciemniej, a my wciąż szliśmy parkiem. Po drodze też kupiliśmy hot dogi, znaczy O'Brien kupił. Podobno chciał zapieczętować koniec naszej walki. Mimo wszystko zrobiło mi się naprawdę miło, szczególnie, że był dla mnie cały dzień naprawdę opiekuńczy. Dbał o mnie i pytał o wszystko. To drugie było z czasem irytujące, bo ile można w kółko odpowiadać na czyjeś pytania.

Nawet nie zauważyliśmy jak zaszło słońce, a my zgubiliśmy drogę powrotną. Oczywiście wszechwiedzący Dylan O'Brien stwierdził, że zna drogę powrotną. Szybko jednak okazało się coś innego. Dotarliśmy do zakazanego lasu. Było w cholerę ciemno i nie powiem, że moje serce nie zabiło dużo szybciej.

- Mówiłem ci, kurwa, że to nie ta droga nie? - zacząłem na niego wrzeszczeć, bo przerażała mnie ta sytuacja. W końcu zakazany las nie nazywa się zakazany bez powodu, co nie? Podobno dużo ludzi tu zginęło, albo popełniło samobójstwo bez konkretnej przyczyny. Tak jakby ktoś ich zahipnotyzował. Przerażające historie mówiły też, że chowają się tu różnego rodzaju stwory, których wolałbym nie spotkać.

- No dobra, sorry, okey? - odparł w geście poddania. Również jego głos się podniósł. - Masz rację, zjebałem, zadowolony? -dopytał wkurwiony, więc wywróciłem oczami do góry. Nie umiałem się na niego gniewać.

- Zbierajmy się stąd, zanim jakaś czarownica nas powiesi albo zaatakuje nas smok - powiedziałem już spokojniej, ciągnąc go za jego koszulę.

- Smok? - zapytał przerażony, na co stanąłem i spojrzałem na niego jak na dziecko.

- No taki potwór, wiesz... - zacząłem tłumaczyć, bo stwierdziłem, że może naszła go jakaś amnezja, czy coś. Albo wczesna demencja.

Jego twarz jednak ukazywała strach, dlatego spojrzałem w kierunku, w którym patrzył z przerażeniem.

- Taki jak ten? - pokazał palcem na potwora, który chował się za krzakami. Nie widział nas, więc mieliśmy spore szanse na ucieczkę. Tylko, jak kurwa znaleźć wyjście?

- Wiejmy stąd! - rozkazałem i ruszyłem w przeciwną stronę. Chwilę biegaliśmy, aż w końcu doszliśmy na skraj. W pewnym momencie dobiegła mnie czyjaś rozmowa. Dylan widocznie nie słyszał, bo już miał pytać, co wyprawiam, ale kazałem mu się zamknąć. Brunet posłusznie uklęknął tuż obok mnie i wyczekiwał. Dopiero po chwili usłyszał to, co ja. Z rozmowy mogłem wywnioskować, że oboje to mężczyźni.

- Masz to, czego chce? - zapytał głos pierwszy. Był chłodny, surowy, obcy.

- Panie, jaa robiłem wszystko, ale... - zaczął, ale nie dane było mu skończyć, bo pierwszy rzucił na niego zaklęcie. Jedno z najbardziej mrocznych i zakazanych. Próbowałem zgrywać silnego, ale krzyk tego chłopaka, sprawiła, że wewnętrznie się rozpadałem. Oczywiście nie mogłem pokazać tej słabości Dylanowi, który wyglądał tak jakby zaraz miał zemdleć. Był blady jak trup, a po jego policzkach płynęły łzy. Cicho rozkazałem, by wstał. Posłuchał, a potem udaliśmy się w dalszą drogę. Na szczęście moja intuicja dobrze mnie prowadziła, bo dotarliśmy do parku.

- Nie maż się, O'Brien! - rozkazałem, gdy chłopak stanął i uderzył w pobliski kontener. Widziałem, że go to mocno przytłoczyło, ale musiał być teraz silny.

- Zginął człowiek, a Tobie nawet łezka nie zleciała? - wyrzucił, nawet na mnie nie patrząc. - Myślałem, że gdzieś tam coś Cię rusza, ale chyba się pomyliłem. - Piwnooki dodał i ruszył przed siebie.

- Dylan, poczekaj! - wrzasnąłem za nim, ale chłopak się nie odwracał. W pewnym momencie dogoniłem go i delikatnie przycisnąłem do pobliskiego budynku. - Zawsze musisz być taki uprzedzony? Może po prostu ktoś do cholery musi udawać silnego, żebyś ty mógł się pobeczeć? - zapytałem retorycznie, gdy chłopak patrzył na mnie podejrzliwie. - Zacznij patrzeć, więcej niż tylko swoją perspektywą, O'brien.

- Ja, przepraszam... - wyszeptał ostecznie, więc jedyne co to spuściłem wzrok. Nie powinien był tak naskakiwać na niego. W końcu to nie była jego wina.

- Nie przepraszaj! - przerwałem mu. Poczułem się w cholerę głupio, bo zraniłem jedną z osób, która naprawdę chciała mi pomóc. W dodatku miałem do niego jakieś uczucia. Chuj wie jakie, ale lubiłem z nim przebywać. - Ja po prostu byłem wściekły, bo gdyby nie twoje ego to nie wylądowalibyśmy w tym popierzonym lesie; nie bylibyśmy świadkiem morderstwa i nie musiałbym krzyczeć na Ciebie, tylko dlatego że się martwię.

- Martwisz się o mnie? - zagadnął, a ja kompletnie nie wiedziałem, co odpowiedzieć.

- Skoro ty zacząłeś się o mnie martwić, to chyba normalne, że ja się martwię o Ciebie - odparłem, bo to uzasadnienie wydawało się najbardziej na miejscu. Przecież mu nie powiem, że coś do niego czuję, ale za cholerę nie wiem co.

- Jaa..

Widziałem jego skołowanie, dlatego szybko zmieniłem temat.

- Nie możemy powiedzieć o tym dyrektorowi! - powiedziałem stanowczo, co oburzyło chłopaka.

- Musimy, Thomas! - zaprzeczył - Tam zginął człowiek. Wiem, że się boisz, ale mi zaufaj! - Piwnooki położył rękę na moim ciele.

- Ufam Ci, Dylan - odparłem w końcu, próbując poskładać myśli.

- W takim razie, chodźmy do dyrektora!

Magiczna więź • Eliksir Miłości [Dylmas/Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz