Rozdział 19

20 3 1
                                    

Dni mijały, a stan Lokiego się nie zmieniał. Uzdrowiciele zdawali się bezsilni wobec magii, która uniemożliwiała gojenie się ran. Źródłem problemu były czarne żyły wspinające się po ciele Lokiego i chociaż bledsze wciąż miały na niego zgubny wpływ. Źródłem zakażenia była spora rana na boku, z której nieustannie sączyła się ropa.
Słońce powoli zachodziło za horyzont, ale pomimo bardzo trudnego dnia nie zamierzałam udać się na zasłużony odpoczynek. Podniosłam dłoń Lokiego i przyłożyłam jej wierzch do swoich ust. Jego skóra wciąż była rozpalona od gorączki.
- Tak bardzo cię teraz potrzebuję. - Spojrzałam na jego twarz, na wciąż zamknięte oczy i mokre od potu czoło. - To wszystko mnie przerasta. Przysięgałeś, że nigdy mnie nie zostawisz, że zawsze będziesz obok. Nie pozwalam ci teraz umrzeć.
- Szukałem cię. - Draug tak cicho wszedł do komnaty, że nawet go nie usłyszałam. Otarłam z policzka pojedynczą łzę zanim na niego spojrzałam. - Twoje ostatnie przemówienie miało na ludzi większy wpływ niż sądziłaś.
- O czym mówisz?
- Spójrz przez okno. - Powiedział, wskazując ruchem głowy na zasłonięte okna.
Niepewnie podeszłam we wskazane miejsce i odsunęłam ciężką zasłonę. Moim oczom ukazał się dziedziniec pełen ludzi. Każdy z nich trzymał w dłoniach jakieś źródło światła czy to zapaloną świeczkę czy niewielką kulkę światł, która spoczywała w czymś na kształt białej lili.
- Co oni robią? - Zapytałam nie mogąc oderwać wzroku od tysięcy migoczących świateł. Draug podszedł bliżej i przez chwilę również przyglądał się tym wszystkim ludziom zebranym na dziedzińcu.
- Czuwają przy swoim królu. Chcą go wspierać. Te wszystkie światła oznaczają nadzieję.
To był naprawdę piękny gest ze strony mieszkańców Asgardu, a jednak w tamtej chwili poczułam jedynie złość. Powodowana ona była bezsilnością i strachem.
- Zachowują się jakby on umarł! - Powiedziałam zaciągając zasłonę. - Nie pozwolę na to! - Chciałam odejść, ale Draug otoczył mnie ramieniem i przyciągnął do piersi.
- Przy mnie nie musisz udawać. Jeżeli potrzebujesz płakać to płacz, jeżeli chcesz krzyczeć, krzycz na całe gardło. - Powiedział, opierając brodę na mojej głowie. Nie mogłam nie zauważyć jak wiele dla mnie robił. Przez cały ten czas był blisko mnie, zawsze gotów, żeby mnie wspierać i bronić. Wykraczało to daleko poza zakres jego obowiązków. Podniosłam głowę chcąc na niego spojrzeć i szczerze mu podziękować. Nasze twarze były tak blisko siebie, mogłam poczuć jego ciepły oddech na policzku. Draug patrzył mi chwilę w oczy, a później jego wzrok powędrował powoli w stronę moich warg. Przybliżył się jeszcze trochę, a ja w ostatniej chwili uświadomiłam sobię co ja właśnie robię.
- Nie! - Powiedziałam, odpychając się od niego gwałtownie. - Nie mogę! - Przeczesałam palcami włosy z nerwów. Przecież miałam męża, którego kochałam całym sercem.
- Przepraszam... Ja, nie powinienem... - Draug wyszedł szybko z komnaty. Zostałam sama z tysiącem myśli kłębiących się w mojej głowie.

*****

Laufey był pod ogromnym wrażeniem dokonań Farbauti. Nigdy w nią nie wątpił i wiedział, że może obdarzyć ją bezgranicznym zaufaniem. Teraz jednak chciał się zemścić na tym, który go oszukał i odebrał mu życie.
Spustoszenie jakie gargulce siały w Asgardzie było imponujące, a gdy ich alfa do nich dołączy staną się niepowstrzymane. Mimo wszystko chciał zachować rozwagę i uderzyć w odpowiednim momencie. Widział, że Farbauti aż paliła się do walki, zawsze miała duszę wojownika, ale tym razem wszystko musiało być przemyślane. Zdawał sobie sprawę, że nie powrócił do pełni sił. Życie zawdzięczał mocy szkatuły i tylko jej bliskość dawała mu siłę. Jeżeli przegrają i zostanie mu odebrana umrze w zaledwie kilka godzin.
- Lepszej okazji już nie będzie. - Naciskała Farbauti. - Nie chciałam ci o tym mówić, ale może to cię przekona. Zabrali naszą ostatnią nadzieję. Znów zrobili to co wiele lat temu. Upokorzyli nas, odbierając nam dziecko.
- Ilanise. - Laufey próbował przypomnieć sobie twarz dziewczynki. Ostatni raz widział ją gdy była jeszcze niemowlęciem. Tym razem jednak nie będzie siedział bezczynnie. Lata temu pozwolił odebrać sobie syna, ale obiecał sobie, że jego córki nie spotka taki sam los. Wprawdzie dziewczynka nie zdawała sobie sprawy kim tak naprawde jest i kim są jej prawdziwi rodzice. Wierzył jednak, że pewnego dnia pozna prawdę i stanie się równie potężna.

*****

Przysypiałam na krześle, czuwając przy Lokim. Moje palce bezwiednie gładziły wierzch jego dłoni. Wykorzystywałam każdą okazję, żeby przejmować na siebie jego cierpienie, ale nie mogłam całkowicie go odebrać. Dręczyło mnie poczucie winy przez tą sytuację z Draugiem. Jak mogłam niczego nie zauważyć? Jak mogłam do tego dopuścić?
Nagle z zamyślenie wyrwała mnie lodowata dłoń, zatykając mi usta i nos. Szarpnęłam się przestraszona tracąc równowagę, a krzesło na którym siedziałam z hukiem uderzyło o podłogę. Napastnik palce drugiej ręki zacisnął na mojej szyi jednocześnie przyciskając mnie do swojego torsu. Czułam, że zaczynam się dusić, musiałam szybko wyswobodzić się z tego morderczego uścisku. Oparłam stopy o ramę łóżka i z całej siły odepchnęłam się nogami do tyłu. Napastnik tak jak zaplanowałam nie utrzymał równowagi i oboje runęliśmy na ziemię. Spadliśmy na przewrócone wcześniej krzesło, które roztrzaskało się na drobne kawałki. Przetoczyłam się na bok czując jak skóra w miejscach, których dotykał mężczyzna okropnie mnie pali.
- Straż! - Zawołałam, ale z mojego gardła wydobył się tylko cichy, zachrypnięty głosik zamiast krzyku. - Pomocy! - Spróbowałam ponownie tym razem trochę głośniej. Niemożliwe żeby nikt nie usłyszał wcześniejszego rabanu. Próbowałam się pozbierać, ale silne kopnięcie w brzuch posłało mnie na kilka centymetrów w powietrze zanim z jękiem wylądowałam na podłodze. Przetoczyłam się na plecy przy okazji zabierając ostro zakończony odłamek krzesła. Zobaczyłam błysk czerwonych ślepi pod kapturem i zacisnęłam powieki wystawiając kawałek drewna do góry. Usłyszałam krzyk wściekłości i bólu, kiedy odłamek wbił się głęboko w dłoń intruza. Nabrałam powietrza w płuca i wrzasnęłam raz jeszcze.
- Straż! - Poczułam jak napastnik łapie za moją suknię na plecach i jedną ręką podnosi mnie do góry. Chwilę później przeleciałam po stole i spadłam po drugiej stronie, uderzając o drzwi.
- Kurwa. - Zaklęłam, mój wewnętrzny wilk wyrywał się na wolność. Ostatnio jednak zbyt często się przemieniałam i bez dodatkowej kontroli ze strony alfy mogłabym nie wrócić do postaci człowieka. Korzystając z tych kilku sekund zanim napastnik znów znajdzie się przy mnie załomotałam pięściami w drzwi. Nie miałam przy sobie żadnej broni, a po zobaczeniu błyszczących nienawiścią, czerwonych oczu wiedziałam, że mój oprawca nie był zwykłym człowiekiem. Znów złapał mnie za szyję i podniósł do góry tak, że moje nogi zwisały bezwładnie kilkanaście centymetrów nad podłogą.
- Za Jotunheim. - Wycedził odwracając się z powrotem w stronę łóżka na którym leżał Loki.
Szamotałam się, drapałam i kopałam jednocześnie czując jak opuszczają mnie siły. Czułam już jak zaczynam tracić świadomość z braku tlenu, kiedy nagle napastnik puścił mnie i uderzyłam kolanami o podłogę. Jak przez mgłę zobaczyłam błysk ostrza. Dotarło do mnie, że to nie ja miałam być ofiarą. Intruz uniósł ostrze zamierzając zakończyć życie Lokiego. Poczułam jak wstępują we mnie nowe siły. Podniosłam się z kolan i skoczyłam napastnikowi na plecy. Chciał mnie strącić uderzając plecami o ścianę, ale zamiast tego uderzył w okno. Poczułam jak ostre kawałki szkła ranią skórę na mojej twarzy. Złapałam się framugi okna obiema rękami, rozcinając przy tym wewnętrzne części dłoni to jednak wciąż było lepsze niż upadek z takiej wysokości. Zdecydowałam się na bardzo ryzykowny ruch i oplotłam nogami szyję napastnika po czym szarpnęłam w tył wypychając go za okno. Po kilku sekundach usłyszałam głuchy odgłos spadającego ciała. Wciąż oszołomiona po tym niespodziewanym ataku wciągnęłam się z powrotem do środka. Natychmiast podeszłam do łóżka upewniając się, że napastnik nie zdążył dodatkowo zranić Lokiego.
Dopiero w tym momencie do komnaty wpadło dwóch strażników.
- Wszystko w porządku, pani? - Zapytał jeden widząc bałagan panujący w komnacie.
- Gdzie wy do cholery byliście?! - Wrzasnęłam wściekle, kiedy jeden z żołnierzy podbiegł do rozbitego okna i wyjrzał na zewnątrz.
- Szukaliśmy intruza, pani. - Odpowiedział ten niższy, który został przy drzwiach.
- Durnie! Mieliście pilnować tej komnaty i pod żadnym pozorem się nie oddalać!
Syknęłam z bólu pozbywając się kawałka szkła tkwiącego w mojej dłoni. - Oboje powinniście trafić pod topór! - Krzyknęłam w złości. Oczywiście nie zamierzałam nikogo zabijać, a zwłaszcza żołnierzy, którzy i tak każdego dnia ginęli broniąc ludzi przed gargulcami. Wyszłam próbując stłumić w sobie złość.

Naznaczona przez Boga kłamstw. Z krwi Lodowych Gigantów.Where stories live. Discover now