Rozdział 9

18 4 1
                                    

Loki wciąż nie wracał, a ja czułam, że sytuacja w Asgardzie zaczyna wymykać mi się spod kontroli. Żołnierze codziennie przynosili raporty o kolejnych wioskach atakowanych przez te tajemnicze potwory. Ludzie się bali i wcale mnie to nie dziwiło. Czekało mnie bardzo trudne przemówienie zaraz po odbywającej się naradzie. Wszyscy oczekiwali dobrych wieści, a ja nie miałam nic co chociaż trochę uspokoiłoby mieszkańców.
- Te stworzenia atakują tylko nocą. Na razie dla bezpieczeństwa niech nikt po zmroku nie przebywa na zewnątrz. Proszę, żeby żołnierze tego dopilnowali. - Oznajmiłam, mając nadzieję zminimalizować ilość ofiar.
- Nie możemy zamknąć ludzi w domach, pani. - Zaprotestował jeden z generałów.
- Te stworzenia zabiły pięćdziesiąt osób w niecałe dwa dni. Masz lepszy pomysł? - Byłam zła. Robiłam wszystko, żeby chronić mieszkańców i zapewnić im bezpieczeństwo. Tymczasem osoby, które powinny mnie w tym wspierać i mi pomagać negowały każdą moją decyzję. Pomimo upływu tylu lat wciąż zmagałam się z brakiem szacunku i niechęcią. Wiedziałam, że gdyby Loki był na moim miejscu ten generał nie odezwałby się nawet słowem, a jedynie pokornie spuścił głowę i przytaknął.
- Ostrzegam tylko, że ludziom nie spodoba się taka decyzja. - Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu wsparcia i kilka osób cicho mu przytaknęło.
- Może nie będą zadowoleni, ale będą żywi. - Odparłam szorstko, co uciszyło wszystkie szepty. - Słyszałam, że te stwory boją się ognia. Możemy to jakoś wykorzystać? - Zapytałam, zmieniając temat.
- Mieliśmy taką nadzieję, ale te bestię diabelnie szybko się uczą. - Ucieszyłam się, że Draug również uczestniczył w tej naradzie.
- Co masz na myśli? - Zapytałam, spoglądając na niego.
- Próbowaliśmy zapalonych strzał i na początku świetnie się sprawdzały. Bestie, jednak szybko zrozumiały, że swoimi skrzydłami mogą odbić strzały, albo skierować je w inną stronę.
- Te nieprzemyślane manewry doprowadziły do pożaru w jednej z wiosek. - Generał, który wcześniej mnie skrytykował znów się odezwał.
- Moi ludzie przynajmniej byli na miejscu. - Draug spiorunował mężczyznę spojrzeniem. - Co ty zrobiłeś siedząc tutaj w pałacu?
- Nie wszyscy mogą być na miejscu. Gdyby dano mi taką możliwość z pewnością byłoby o wiele mniej ofiar.
- Wystarczy! - Uniosłam dłoń, dając znać Draugowi, żeby nie odpowiadał na te zaczepkę.
- Heimdallu czy możesz skontaktować się z Thorem? Jego pomoc może okazać się nieoceniona, przynajmniej do powrotu Lokiego.
Strażnik mostu był wyraźnie zaskoczony moją prośbą. Nie wspominałam wcześniej o takim rozwiązaniu, ale myślałam o tym od jakiegoś czasu. - Sądzę, że to pomoże uspokoić mieszkańców. - Dodałam, widząc że wszyscy patrzyli zaskoczeni po sobie nawzajem.
- Oczywiście, pani.
- Jest jeszcze jeden problem, pani. - Odezwała się kobieta o długich brązowych włosach. Widywałam ją często w zamku i miałam wrażenie że już się kiedyś spotkałyśmy. Nie mogłam jednak przypomnieć sobie jej imienia.
- Coraz więcej ludzi przybywa do miasta w obawie przed kolejnymi atakami. Powoli kończą się miejsca w gospodach, a część ludzi nocuje na pałacowym dziedzińcu.
Problem był poważny i cieszyłam się, że kobieta postanowiła go poruszyć. Nie sądziłam, że gospody w mieście zapełniły się tak szybko, a na samą myśl o ludziach nocujących pod gołym niebem, kiedy na zewnątrz sypie śnieg, przeszedł mnie dreszcz.
- Jest trochę wolnych miejsc w kwaterach dla służby. - Zaproponowałam.
- Obawiam się, że to nie wystarczy, pani.
Zastanowiłam się przez chwilę szukając odpowiedniego miejsca, gdzie możnaby umieścić pozostałych mieszkańców.
- Moim zdaniem powinniśmy zapewnić schronienie tylko tym, którzy stracili domy. Pozostałych należy odesłać do wiosek. - Znów odezwał się ten generał, a ja miałam coraz większą ochotę jego odesłać do domu.
- Wykluczone. - Zaprotestowałam. - Ci ludzie szukają pomocy i dopilnuje, aby każdy ją otrzymał. Przed zmrokiem trzeba uprzątnąć salę bankietową i przygotować tam posłania.
- To jakiś absurd!
Zmarszczyłam gniewnie brwi i spojrzałam na mężczyznę.
- Generale, skoro nie chce pan pomóc to mam dla pana inne zadanie. Ma pan czas do świtu, żeby dowiedzieć się czym są te potwory i jak możemy się przed nimi bronić. - Uniosłam dłoń nakazując milczenie, kiedy mężczyzna chciał mi przerwać. - Oczekuję, że raport złoży pan osobiście, a wtedy mieszkańcy wrócą do swoich domów.
- Tak, królowo. - Odwarknął, rzucając dookoła wściekłe spojrzenia.
- To wszystko na dzisiaj. Czeka nas dużo pracy.

*****

Narfi razem ze swoją nową koleżanką udał się wprost do lochów. Cieszył się, że nie musi zakradać się tam samodzielnie. Ilanise świetnie znała zamek, dzięki czemu przemknęli niezauważeni plątaniną ciemnych, rzadko uczęszczanych korytarzy. W drodze towarzyszyły mu mieszane uczucia. Z jednej strony był podekscytowany, nigdy wcześniej nie był w żadnych lochach. W Asgardzie ta część zamku była dla niego całkowicie zabroniona. Z drugiej strony bał się tego co może tam zobaczyć.
- Kryj się! - Ilanise w ostatniej chwili pociągnęła go za rękaw do jednej z pustych cel. Oboje przywarli do podłogi niemal wstrzymując oddechy, kiedy Farbauti razem z kilkoma olbrzymami mijali ich kryjówkę. Narfi czuł bardzo nieprzyjemny zapach  unoszący się w powietrzu. Zapach który sprawiał, że piekły go oczy i podrażniał gardło.
- Możemy podejść bliżej? - Zapytał, przyciskając czoło do zimnych prętów przed sobą. Musiał się dowiedzieć czy jego tata tu jest. - Nic stąd nie widzę.
- Jasne, tylko musimy być bardzo ostrożni.
Narfi już chciał przecisnąć się przez uchyloną kratę na korytarz, ale Ilanise złapała go za kołnierz.
- Zwariowałeś?! Jak nas złapią to po nas! - Syknęła, stukając się palcem w czoło. W odpowiedzi chłopiec pokazał jej język, na co Ilanise prychnęła tylko coś o niedojrzołych dzieciach.
- Tędy. - Oznajmiła, pokazując kilka obluzowanych kamieni, które po popchnięciu ukazały niewielkie przejście.
Narfi wyprostował się, akurat żeby zobaczyć jak Farbauti wbija sztylet w bok Lokiego. Z gardła chłopca wydobył się niemy krzyk. Miał ochotę krzyczeć na cały głos, na szczęście Ilanise w porę zasłoniła mu usta dłonią. Zrobił krok w tył i usłyszał jak coś nieprzyjemnie trzasnęło pod jego stopą. Spojrzał w dół i zobaczył, że na podłodze leżą kości. Nie chciał nawet wiedzieć do kogo należały, ani jak długo już tutaj były. Wyrwał się Ilanise, kiedy tylko przez zamglone łzami oczy zobaczył, że Farbauti wychodzi z celi naprzeciwko. Natychmiast pobiegł w tamtym kierunku i zanim dziewczyna zdążyła go powstrzymać przecisnął się pomiędzy kratami. Ilanise była na to za duża i musiała pozostać na zewnątrz. Ze złości uderzyła otwartą dłonią w metalowe pręty.
- Oni mogą tu wrócić! - Syknęła, ale Narfi wcale jej nie słuchał. Tak bardzo żałował, że wcześniej nie posłuchał rodziców. Najchętniej cofnąłby się w czasie i nigdy nawet nie zbliżył się do olbrzymki.
- Narfi... - Chłopiec poczuł jak Loki położył mu dłoń na plecach.
- Musimy uciekać. - Powiedział Narfi, chociaż nie miał pomysłu jak to zrobić. - Wstań tato. - Złapał Lokiego za rękę i pociągnął, chcąc pomóc mu wstać. Oczywiście okazał się na to za słaby i jedynie poślizgnął się na oblodzonej posadzce. Łzy strachu i bezsilności kolejny raz pociekły mu po policzkach.
- Nie. - Loki krzywiąc się z bólu sięgnął dłonią po leżący obok sztylet i wytarł ostrze o podłogę. - Ty musisz uciekać. Ja jestem za słaby. - Powiedział, wciskając chłopcu broń do drobnych rączek.
- Ale... Ale... Zawsze mówiłeś, że dzieci nie mogą bawić się prawdziwą bronią.
- Mądry chłopiec. - Loki uśmiechnął się słabo, widząc jak Narfi przygląda się ostrzu z wyraźną niechęcią. - Możemy poudawać.
- Poudawać?
- Tak, dopóki nie zobaczysz mamy. Musisz udawać, że wcale nie jesteś już dzieckiem.
- Nie podoba mi się ta zabawa. A co z tobą? - Narfi wcale nie miał ochoty zostawiać ukochanego taty w tym miejscu.
- Mnie nic nie będzie. Najważniejsze, żebyś ty wrócił do domu. - Loki przycisnął dłoń do wciąż krwawiącej rany. Został ugodzony własną bronią, dlatego wiedział, że ta rana nie zabliźni się samoczynnie. Same sztylety nie były szczególnie niebezpieczne, ale magia której użyto do stworzenia ich czyniła je śmiercionośną bronią.
- Idź już. Uciekaj. - Dodał, widząc że Narfi wciąż siedzi przy jego boku. Chłopiec otworzył szerzej oczy, jakby właśnie został wyrwany z jakiegoś transu. Otarł rękawem łzy z policzków i jeszcze zanim wyszedł, powiedział.
- Kocham cię, tato. - Ostrożnie przytulił się, kładąc głowę na piersi Lokiego.
- Ja ciebie też, mały. Przekaż to też mamie, kiedy już będziesz w domu.
Narfi odsunął się niechętnie. Nawet on stojąc już przy wyjściu, mógł dostrzec jak bardzo Loki zbladł przez te kilka minut rozmowy. Chłopcu pozostała tylko nadzieja, że to nie jest ostatni raz, kiedy widzi ojca. Przełykając łzy, przecisnął się z powrotem na korytarz. Ilanise już nie było, ale nawet się z tego cieszył. Nie był w nastroju na rozmowy.
Loki poczekał, aż Narfi zniknie mu z pola widzenia. Chciał mieć pewność, że chłopiec nie wróci. Dopiero wtedy odczepił metalowe elementy ze swojej zbroi i podciągnął przesiąkniętą krwią tunikę. Rana była głęboka, ale nie to martwiło go najbardziej. Skóra dookoła zrobiła się sina i kilka czarnych żyłek już odchodziło w różnych kierunkach. Wiedział, że infekcja będzie postępować z każdym dniem, a kiedy dotrze do serca, nie będzie już ratunku. Jego los spoczywał w rękach pięciolatka. Wszystko zależało od tego jak szybko Narfi wróci do Asgardu i sprowadzi pomoc.

Naznaczona przez Boga kłamstw. Z krwi Lodowych Gigantów.Where stories live. Discover now