Rozdział XXXII

2 0 0
                                    

Słońce zaszło, gdy dotarliśmy do miasta. Nasze nowe mieszkanie było wielkie, przytulne i naprawdę wygodne. Z okna mojego pokoju rozciągał się widok na zielony park. A jednak nie byłam zadowolona.

Swój Dom zostawiłam daleko za sobą i nie wiedziałam, ile czasu minie, zanim znów go zobaczę. Teraz będę mieszkać tutaj, lecz moje serce na zawsze pozostanie w Gajowie, nad pięknym jeziorem w środku lasu.

W nocy nie mogłam zasnąć. Wspominałam minione miesiące, pełne radości i magii. Nie do końca wiedziałam, skąd się wzięły. Teraz tamten czas jawił mi się jako złośliwy figiel losu. Na dziewięć miesięcy trafiłam do raju. Znalazłam przyjaciela, żyłam we wspaniałym miejscu, gdzie mogłam być sobą, nie bałam się tego. Nagle czar prysł, a ja wróciłam do śmierdzącego, szarego miasta. Wiedziałam, że gdy rankiem wyjrzę przez okno, zobaczę ludzi spieszących do pracy, patrzących pod własne stopy, by nie wywrócić się na nierównościach chodnika. W miastach ludzie rzadko patrzą w niebo. Mówią o nim, że jest niebieskie, bo nie widzą jego prawdziwych barw. Nie zauważają gwiazd, przysłoniętych przez światła latarń.

Usiadłam na łóżku i spojrzałam przez okno na park. Przez głowę przemknęła mi myśl, aby przemaszerować jutro wokół pięknych fontann w koszuli nocnej. W Gajowie ludzie patrzyli na mnie z niechęcia, tutaj zapewne zaraz ktoś wezwałby policję.

Przede mną dwa miesiące wolności. Ale co to za wolność w takim miejscu, gdzie nawet nie można odetchnąć czystym powietrzem? A może by naprawdę uciec z domu? Mogłabym wrócić do Gajowa, pan Marcin na pewno przenocowałby mnie przez kilka dni, może tygodni... Nie chciałam jednak martwić rodziców. Wystarczająco stresowali się przeprowadzką.

Być może są w tym mieście miejsca warte uwagi i ludzie godni poświęcenia im czasu. Poszukam ich. W Gajowie znalazłam szybko, tutaj może zająć mi to chwilę dłużej. A jeśli moje poszukiwania nie dadzą efektu, zawsze mogę zadzwonić do Juliana i rozmawiać przez cały długi dzień.

Mieszkał po drugiej stronie Wisły, to zaledwie pół godziny tramwajem. Teraz będziemy mogli częściej się widywać. Przez te kilka miesięcy Julian stał się najważniejszą osobą w moim życiu, choć nikt poza mną o tym nie wiedział. Mogłam mu zaufać, porozmawiać z nim o wszystkim. Odznaczał się niezwykłą inteligencją i wiedział dużo na rozmaite tematy, o których większość ludzkości nie miała pojęcia. Bez przerwy zaskakiwał mnie jakimiś ciekawostkami.

A ponad to wszystko kochał mnie. Obdarzył mnie najpiękniejszym rodzajem miłości, jaki istnieje na tym świecie i sprawił, że stałam się jeszcze szczęśliwsza niż przez całe moje życie. Nawet te gorsze, szare dni były łatwiejsze do przejścia, bo wiedziałam, że Julian jest ze mną, pomimo że nie zawsze mógł być obok.

Czuję, że ja i on to dwa kawałki rozbitej gwiazdy, które odnalazły się po latach samotnego krążenia po niebie. Ludzie mówili na nasz temat różne rzeczy, zapewne myśleli jeszcze różniejsze, ale ja wierzyłam, że jesteśmy sobie przeznaczeni i żadna ziemska siła nie jest w stanie nas rozłączyć. I pomyśleć, że to wszystko zaczęło się pewnego zwykłego dnia, na weselu, na którym znalazłam się właściwie przypadkiem... Wszystko dzięki panu Marcinowi.

Ciekawe, co też on teraz porabia? Spojrzałam na zegar. Trzecia w nocy. Więc pewnie śpi. A może pracuje nad swoją powieścią? Cokolwiek twierdził na temat swojego pisarstwa, ja wiedziałam, że jeśli weźmie się do pracy, osiągnie swój cel. Intuicja mi to podpowiadała, a jej jak dotąd jeszcze nie zdarzyło się pomylić.

W pewnej chwili zorientowałam się, że moje oczy są pełne łez. Tęskniłam za Domem i za panem Marcinem. Nie powstrzymywałam płaczu, przecież i tak nikt mnie nie widział. Łzy bywały dla mnie prawdziwym lekarstwem na zbolałą duszę. Czasami nawet najszczęśliwsi ludzie na Ziemi miewają momenty słabości.

Wcisnęłam twarz w poduszkę, lecz sen nie nadchodził. Ta noc była moim czuwaniem.

W kolejnych dniach miałam zwiedzić całe miasto, wejść do pięknych kawiarni ukrytych w ciasnych zaułkach pomiędzy kamienicami, przetestować wszystkie lodziarnie, które działały w mieście, wypróbować osiedlowe huśtawki i zrobić o wiele, wiele więcej. Miałam odwiedzić kaplicę i raz jeszcze zobaczyć, jak dwoje ludzi łączy się na zawsze węzłem miłości. Miałam odnaleźć swoje miejsce w jednym z parków i spędzać tam długie dni, czytając książki.

To niosła przyszłość, jeszcze wtedy nieznana. Na razie była ciemność nocy i smutek po stracie. I wielka tęsknota.

O wpół do piątej słońce wychyliło się znad horyzontu. Wówczas wyczerpała się moja cierpliwość. Chwyciłam telefon i wybrałam numer. Odebrał po trzech sygnałach.

– Leokadia? – odezwał się zaspanym głosem. Wiedziałam, że go obudzę. – Coś się stało?

– Po prostu tęsknię – odparłam.

Usłyszałam westchnięcie. Miliony razy zdawałam sobie sprawę, jak bardzo go irytuję, a jednak zawsze udawałam, że zupełnie mnie to nie rusza.

– Jak twój nowy dom? – zapytał pan Marcin.

– To nie jest mój dom. To tylko mieszkanie. Kilka pokoi, łazienka. Nic wielkiego.

– A gdzie się podział twój wielki optymizm?

– Pewnie wróci za dzień lub dwa. Chwilowo zrobił sobie przerwę.

– Cóż, przykro mi to słyszeć. Będzie dobrze, Leokadio.

– Wiem o tym. – Nagle do głowy wpadł mi wspaniały pomysł. – Muszę nauczyć się jeździć na rowerze!

– Jeszcze nie umiesz?

– Nigdy jakoś nie było mi to potrzebne.

– A teraz jest?

– Owszem. Przyjadę do pana!

– Zajęłoby ci to kilka dni.

– Nie szkodzi. Proszę nie martwić się o takie szczegóły.

Usłyszałam, jak się śmieje. Uśmiechnęłam się. Lubiłam go rozśmieszać.

– A może pan mnie odwiedzi?

– I to nie raz.

– W takim razie może się pan czuć zaproszony. To kiedy pan wpadnie?

– Z pewnością nie o piątej rano.

– A o siódmej?

Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę. Szczerze mówiąc, nigdy nie przepadałam za telefonowaniem, wolałam widzieć swojego rozmówcę. Przyzwyczaiły mnie trochę rozmowy z Julianem, a od teraz stanie się to chyba moją codziennością.

Słońce stało wysoko nad miastem. Samochody pędziły ulicami, ludzie potykali się na nierównych płytach chodnika. Każdy z nich zamknięty w swoim małym świecie. A wśród nich ja – daleko od własnego świata. Daleko od Domu.

Mimo to byłam gotowa na nowe wyzwania. Otarłam łzy i uśmiechnęłam się na widok jasnych promieni słońca. Ostatnie miesiące obdarowały mnie wartościowymi doświadczeniami. Pokazały cuda, o jakich wcześniej nie śniłam. Dały mi miłość i nową nadzieję. Już tego nie stracę – to wszystko na zawsze zostanie w moim sercu.

Budził się nowy dzień. Wiedziałam, że on, jak i każdy następny, przyniesie mi jeszcze więcej dobrych wspomnień. Byłam gotowa.


Dziki kwiatWhere stories live. Discover now