Rozdział VII

4 1 3
                                    

Dochodziła północ, kiedy zadowolony i dumny z siebie wróciłem do domu. Wygrzebałem z kieszeni podartych dżinsów klucze, ale jeszcze nim włożyłem je do zamka, drzwi otworzyły się przede mną z rozmachem.

– Gdzieś ty się włóczył? – Powitał mnie wściekły okrzyk mojej matki. Stała na progu w koszuli nocnej, z ohydnymi, różowymi wałkami wkręconymi we włosy.

Ostrym ruchem złapała mnie za koszulę i wciągnęła do domu, po czym zatrzasnęła za mną drzwi.

– Słucham! – rzekła głosem nieznoszącym sprzeciwu.

– Mamo – odparłem z całym spokojem, na jaki było mnie w tamtym momencie stać. – Byłem u Staszka, przecież wiesz. Powiedziałem ci, że idę grać z chłopakami.

– I do północy z nimi siedziałeś, co? – denerwowała się matka. – Ja już wiem, co ty robisz, pewnie po mieście się szlajasz! Ile w ogóle ma lat ten cały Staszek? Ze starym się zadajesz, pewnie alkohol ci kupuje...

– Mamo! – przerwałem jej. Zaczynałem się denerwować. – Staszek ma szesnaście lat, chodzi do równoległej klasy. I cały wieczór spędziliśmy w jego piwnicy. Graliśmy, mówię ci przecież!

– Dobrze, dobrze, graliście, niech już będzie. – Nie byłem pewien, czy mi uwierzyła. Nawet jeśli, na pewno jej się to nie spodobało. – Tak późno przychodzić, matkę straszyć... A ja tu siedzę i się martwię!

– Nie ma o co. Jak widzisz, wróciłem cały i zdrów – odparłem chłodno. Nagle poczułem się okropnie zmęczony. Cała radość ze spotkania z chłopakami i wspólnego muzykowania uleciała jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Marzyłem już tylko o tym, by położyć się spać.

– Ale, Marcinku, no powiedz mi, no, na co tobie ta gra? Cała ta perkusja?

"Znowu się zaczyna" – pomyślałem zły.

– Mamo, to moja pasja – odpowiedziałem, patrząc jej w oczy. – Uwielbiam grać. Mamy zespół z chłopakami. Pewnego dnia zaczniemy koncertować, będziemy sławni! Wiesz, ile będzie z tego kasy?

– Ani grosza!

– Dlaczego znowu wyciągasz ten temat? – krzyknąłem zdenerwowany. – Dlaczego nie wierzysz, że może nam się udać?

– Nie tym tonem, Marcinie! Ja tylko próbuję ci uświadomić, że zabawa w muzyka nie może stać się sposobem na życie. Mówię to, ponieważ ostatnio coraz bardziej się o ciebie martwię. Opuściłeś się w nauce. Dwie tróje z matematyki i dwója z chemii! Mój drogi, oboje wiemy, że stać cię na wiele więcej.

– W dupie mam szkołę! – oświadczyłem szybciej, niż zdążyłem to przemyśleć. Ale cóż, mleko się rozlało. Skoro już zacząłem, postanowiłem skończyć i wreszcie wyrzucić z siebie to, co już od jakiegoś czasu leżało mi na sercu. – Po co mi piątki z chemii? Z fizyki, czy z tego durnego wosu? Niepotrzebne mi to w życiu! Nie zamierzam marnować na to cennego czasu. Muzyka, mamo! Muzyka – to jest to, czym chcę się zająć. Nie możesz tego zrozumieć?

– Jeżeli dalej będziesz wygadywał takie bzdury, całkowicie zabronię ci tej zabawy w muzyka!

– To nie jest zabawa! – ryknąłem z gniewem. Jestem pewny, że słyszała mnie cała klatka schodowa.

Matka na chwilę zamilkła, zszokowana. Zobaczyłem, jak jej twarz zmienia się w zimną maskę gniewu.

– Muzyka nie jest sposobem na życie – powiedziała ostrym, złowrogim szeptem. Gdy przybierała ten głos, nigdy nie starczało mi odwagi, by przerwać jej choć słowem. – Twoim obowiązkiem jest uczyć się, aby zdobyć porządne wykształcenie i pójść do dobrej pracy. Perkusja może być dodatkowym zainteresowaniem w wolnym czasie, po skończonej nauce. I nie łudź się, dziecko, że waleniem w bębenki cokolwiek osiągniesz. Nie ma takiej możliwości. A ci, którzy myślą, że jest inaczej, kończą w rynsztoku.

– Nieprawda! – Ten jeden raz zebrałem się na odwagę i zaprotestowałem. Nie mogłem tak po prostu stać i potulnie słuchać bzdur, które wygadywała moja mama. – Wielu artystom się udało. Ich muzyka leci w radio, ludzie chodzą na koncerty...

– A oni sami są zrujnowani! – krzyknęła matka. – Piją, ćpają, a potem zabijają się, bo nie umieją poradzić sobie z presją. Ty jesteś porządnym człowiekiem, Marcinie. Powtarzam ostatni raz: zajmij się nauką. To jest teraz twój priorytet. Muzykę możesz zostawić sobie jako zajęcie dodatkowe. Chociaż w tym momencie ogromnie żałuję, że w ogóle pozwoliłam ci na tę zabawę w perkusistę...

– Nie, mamo – powiedziałem, siląc się na spokój, choć nadal byłem zdenerwowany. – Będę grał. Będę wydawał płyty, koncertował. Osiągnę coś!

– Nie, mój drogi. Muzyką nie osiągniesz nic. Nic, rozumiesz mnie?! Będziesz się uczył. Gra nie jest dla ciebie.

Chciałem coś powiedzieć, ale matka uniosła rękę do góry, powstrzymując mnie.

– Koniec dyskusji! I zapomnij o jakichkolwiek spotkaniach ze znajomymi, dopóki nie podciągniesz ocen. Do łóżka. W tej chwili!

Wszedłem do pokoju i trzasnąłem drzwiami. Z wściekłością zrzuciłem z łóżka poduszki i koc. Chwyciłem pierwsze, co wpadło mi w ręce – podręcznik do chemii – i zacząłem rozdzierać go z wściekłością strona po stronie, nie martwiąc się konsekwencjami. Gdy skończyłem, rzuciłem się na łóżko i bezsilnie krzyknąłem w materac.

Tego dnia tak dobrze nam szło. Nareszcie dopracowaliśmy jeden z naszych najlepszych kawałków do perfekcji. Zaczęliśmy się nawet zastanawiać, jak można by go nagrać. Byliśmy z siebie niesamowicie dumni.

A kiedy szczęśliwy i spełniony wróciłem do domu, usłyszałem od własnej matki, że nie mam prawa robić tego, co kocham. "Waleniem w bębenki niczego nie osiągniesz". Tej nocy płakałem pierwszy raz od wielu lat. Poduszka stała się strażniczką i powierniczką moich łez. Łez gniewu, rozpaczy, żałoby nad zrujnowanym marzeniem.

Jednego dnia zdawało nam się, że dotarliśmy niemalże na szczyt naszych szesnastoletnich marzeń. Później już każdy kolejny przybliżał nas do porażki. Poddaliśmy się, ufając tym, którzy nie potrafili w nas uwierzyć. Dla ich ambicji wrzuciliśmy własne marzenia na płonący stos. Nie my jedyni.

Dziki kwiatTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang